Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bilans flirtu z polityką? Korzystny. Wzmocniłem się, choć niektórzy boją się ze mną wspólnych zdjęć

Rozmawia Wacław Krupiński
FOT. ANDRZEJ SZELEGA
Żyłem jak chciałem. Szybko i twórczo. Może niefrasobliwie. Bez gwarancji, że rodzina będzie miała co włożyć do garnka. Zawsze jednak chciałem zachować siebie - mówi Leszek Długosz, który jutro kończy 75 lat.

- Przed Tobą urodziny. Jakaś nowa płyta?

- Bardzo bym chciał. Ale to wymaga i środków, i zabiegów organizacyjnych. Łatwiej wydać książkę.

- Wydawnictwo Literackie opublikowało właśnie tomik poezji „Ta chwila, ten blask lata cały” - z 75 Twoimi wierszami, tymi sprzed lat, jak i wieloma premierowymi.
- Jak napisałem: „Sama okoliczność - rocznica 75. urodzin - uchodzić może za fakt zdumiewający (zwłaszcza dla mnie), wypada mi jednak potwierdzić jego prawdziwość”. To już piętnasta książka, siódma w WL.

- Zatem wydałeś więcej książek niż płyt.

- Ze dwa razy więcej. Bardzo by mi zależało, by wydobyć i zebrać dawne nagrania z Polskiego Radia, a przede wszystkim moje nagrania telewizyjne z programów „Literatura według Długosza”. Uważam, że są wartościowe i atrakcyjne, także z powodów edukacyjnych - śpiewałem wiersze Kochanowskiego, Karpińskiego, Lenartowicza, Morsztyna...

- Kończysz 75 lat i co? Jakiś bilansik?

- Oczywiste, że nieuniknione są takie myśli: zmarnowałem, nie zmarnowałem tych lat, co z tego wyszło pożytecznego, może trwałego? Pokrzepiam się lekką nadzieją, że troszkę zostanie - wierszy, piosenek... I że jeszcze przez jakiś czas będą komuś potrzebne.

- Przed laty powiedziałeś mi: „Nigdy bym tego w życiu nie robił, gdyby nie własna przyjemność. Ot, szczerość bezczelna...”.

- To prawda. Nigdy nie byłem skłonny zmuszać się do obowiązków, które by były niezgodne z moimi upodobaniami, czy właśnie z moim odczuciem przyjemności. Ale i wyznam, że priorytetem była chyba intuicyjnie wyczuwalna granica - gdzie powinienem stanąć. W co się wdać. Jakaś nieprzekraczalna granica... nazywam to - przyzwoitości? Choćby i taka postawa miała przynieść straty. I to różnej rangi.

- Całe życie bez etatu.

- I właściwie bez konkretnego zawodu. Żyłem może niefrasobliwie, bez gwarancji, czy rodzina będzie miała co włożyć do przysłowiowego garnka. To było ryzyko całego domu - w ostateczności jakąś mannę Pan Bóg spuści.

- Jest jakiś krok, którego żałujesz?

- Na poważnie? Raczej nie. Ale pół poważnie? Mogłem na przykład wyjechać na Wybrzeże jako solista zespołu Marynarki Wojennej, z którego dostałem propozycję pracy i mieszkania. Plus piękny mundur i kordzik. To był czas, kiedy ledwo zacząłem występować w Piwnicy i naprawdę byliśmy biedni, bez mieszkania, bez środków do życia. Dwa dni się zastanawiałem, ale nie umiałem już opuścić Krakowa. Choć na początku studiów wcale nie byłem do niego przekonany...

- Przyjechałeś z Zaklikowa do nieznanego sobie miasta, doszedłeś z dworca na Rynek Główny, gdzie wsiadłeś do taksówki każąc się wieźć na ulicę Św. Marka, do znajomych rodziców...

- Do dziś pamiętam wściekłość taksówkarza, że się gówniarzowi (ale z jaką walizą!) nie chce przejść paruset metrów. W tymże czasie, co i ofertę z Wybrzeża, dostałem też z Polskiego Radia propozycję nagrania piosenek, które potem wylansował Piotrek Szczepanik...

- Obaj zostaliście dostrzeżeni przez jury studenckiego krakowskiego festiwalu w 1963 roku. I to Ty mogłeś śpiewać „Żółte kalendarze”, „Goniąc kormorany”?

- Leżały te piosenki przede mną, ale ja już chciałem śpiewać swoje. No i nie zostałem Piotrem Szczepanikiem. Za to zostałem sobą.

- Zrezygnowałeś też z aktorstwa. Zagrałeś dużą rolę w filmie „Trzecia część nocy” Andrzeja Żuławskiego.

- Także, i to nawet główną rolę, w niedobrym filmie „Znaki zodiaku”, i w paru filmach telewizyjnych...

- Może trzeba było zostać w tym zawodzie?

- Zawsze wolałem stanowić o sobie. Aktor jest uzależniony od dyrektorów, reżyserów, to oni decydują o jego losie. Zresztą sam wybrałem polonistykę po to, by potem iść na reżyserię. Ale zorientowałem się, że to poroniony pomysł. Że nie mam umiejętności organizacyjnych, zdolności walki o ekipę, o pieniądze... Że wolę pracować sam i na swoje konto. Ale i tak na starość zostałem członkiem Stowarzyszenia Filmowców. I to niedawno. Namówił mnie mój przyjaciel, pisarz Andrzej Dobosz...

- Pamiętny Filozof z filmu „Rejs”.

- Dla żartu i wygody chciałem móc korzystać z wytwornej i taniej warszawskiej restauracji filmowców, dostępnej właśnie dla członków SFP. A okazało się, że z moim dorobkiem filmowym i z moim „bogactwem programów telewizyjnych” spełniam kryteria... Przyszedłem po legitymację, a tu miła pani pyta, do jakiej sekcji chcę się wpisać. Zastanawiam się i słyszę: „Niech pan się nie gniewa, ale zważywszy na pana PESEL, to może do koła emerytów? Odpaliłem - jestem zachwycony! Wstąpić do Stowarzyszenia i od razu do koła emerytów - to jest coś!

- Ładna klamra w Twej biografii. Jest i coś, czego nie rozumiem. Po co Ci był romans, w sumie nieskonsumowany, z polityką?

- Jak wiesz, nigdy nie pełniłem żadnych funkcji, nie byłem człowiekiem polityki, nie byłem i nie jestem członkiem żadnej partii. Nigdy też nie ukrywałem swego systemu wartości i przywiązania do określonych postaw moralnych. Poproszony, zdecydowałem się jako kandydat PiS-u walczyć o mandat senatora w wyborach 2007 roku. Zdobyłem, na własną gębę, bez żadnego komitetu, 248 tys. głosów; zabrakło mi 0,4 proc.

- Czemu wrażliwy twórca pcha się do polityki?

- Bo kieruje nim złość na obłudę. Na pozór, manipulację i fałszowanie sytuacji przez przeciwnika. Bo obserwowałem ludzi niekompetentnych i nieszczerych w intencjach.

- Chcesz powiedzieć, że PiS to ludzie uczciwi i kompetentni?

- Wierzę, że w większym stopniu.

- Skoro wprowadzasz kryterium wiary, polemizował nie będę. Wiara opiera się argumentom.

- To powiem, że jestem przekonany, acz nie twierdzę, że są to idealne chorągwie i że pod nimi także nie gromadzi się głupota. Jestem natomiast przekonany, że PiS ma bardziej szczere i lepsze intencje, że dba o korzenie, kontynuuje wartości tradycyjne i patriotyczne, które są dla mnie cenne. Zgodziłem się kandydować, bo uznałem, że w kwestii kultury i relacji polsko-polonijnych, a trochę po świecie pojeździłem, mam coś do powiedzenia.

- W 2010 w wyborach prezydenckich byłeś członkiem Krakowskiego Społecznego Komitetu Poparcia Jarosława Kaczyńskiego.

- Jestem konsekwentny.

- Dziś patrzysz na niego tak samo?

- Z wielkim uznaniem. Uważam, że to człowiek o wyjątkowej prawości, który nie ma żadnych prywatnych interesów ani knowań. Nie ma powodu zabiegać o dobra ani dla siebie, ani dla własnego kota. Ma na celu dobro wspólne. Jest rasowym politykiem, o niezwykłej inteligencji, z poczuciem humoru i z klasą intelektualną. Oczywiście nie jest salonowcem; nie jest zręczny wizerunkowo, co jest złośliwie wykorzystywane.

- Upierałbym się, że sam się przedstawia, gdy z nienawistnym grymasem stygmatyzuje Polaków, dzieląc na lepszych i gorszych. Ale rozumiem, że masz inne zdanie. Zapytam o co innego: skoro jesteś konsekwentny, to czemu w ostatnich wyborach już nie startowałeś?

- Mogłem, i pewnie tym razem zdobyłbym mandat.

- Zatem...?

- Uznałem, że jestem w wieku, gdy coraz cenniejszy dla mnie jest mój czas i muszę go poświęcić na twórczość. Na to, z czym jeszcze chciałbym zdążyć.

- Parę dni temu odebrałeś przyznany przez prezydenta Krzyż Komandorski OOP...

- Jeszcze jeden krzyż do niesienia.

- A serio, jak sądzisz, bardziej honoruje on Twe osiągnięcia artystyczne czy postawę i poglądy?

- Wybacz, ale traktuję to pytanie jako prowokację. Nie wyobrażam sobie, żeby artysta, twórca otrzymywał odznaczenie za tzw. postawę i poglądy. Ten aspekt może być na jakimś dalszym planie „wartością dodatkową”.

- Wiesz, że Twą twórczość bardzo cenię... Jaki wychodzi Ci bilans tego flirtu z polityką? Wiem, że część dawnego środowiska się od Ciebie odsunęła.

- Przestrzeń się oczyściła, odsłoniły się realia. Bilans korzystny. Wzmocniłem się psychicznie, moralnie. Podniosło się też moje poczucie własnej wartości, gdy zobaczyłem, jakim zagrożeniem stałem się dla niektórych. A przy okazji, ten mój krok zweryfikował wiele - pozorność relacji z określonymi środowiskami, z osobami, które nagle zaczęły się bać, że będą ze mną na jednym zdjęciu. Nie ukrywam także, że wkurzała mnie obłuda i bezczelność ludzi po drugiej stronie, którzy doskonale umieli tworzyć pogardliwy stosunek do tzw. pisowca - ciemnego, źle wykształconego i na dodatek w moherze. A to mnie spotkało ze strony najbliższych koleżanek i kolegów. Oczywiście uaktywniła się także Piwnica pod Baranami. Znasz oświadczenie, jakie wystosowała do Biura Poselsko-Senatorskiego PiS i (zapobiegliwie) do mediów, że nie reprezentuję kabaretu Piwnica pod Baranami i związanego z nim środowiska artystów.

- Rok wcześniej pożegnałeś się z nią. Sam słyszałem.

- Rozstawałem się z nią już wcześniej, gdy pod koniec lat 70. wyjechałem na stypendium do Francji. Potem znów nieraz występowałem, ale po śmierci Piotra Skrzyneckiego uznałem kontynuowanie kabaretu za niewłaściwe. Zwłaszcza na poziomie, jaki prezentował.

- Niemniej w koncertach specjalnych brałeś udział.

- To inne sytuacje. Piwniczaninem w sensie „pochodzenia” nigdy być nie przestałem. Zbyt wiele życiowych powiązań. Wszyscy byli zapraszani, zatem i ja. Coraz bardziej czułem jednak, że jestem tam przeszkodą. Pomijany i odsuwany. Moją sztandarową w pewnym czasie piosenkę „Jaka szkoda” śpiewał kto inny. Tak też stało się podczas „Koncertu dla Piotra S.” w roku 2006. Nie ma już tych osób w Piwnicy, zatem zostawmy... Także chamskie szczegóły. I faktycznie oznajmiłem z estrady, że to mój ostatni raz w Piwnicy…

- I to potwierdza wspomniane przez Ciebie oświadczenie.

- To pozwól, że odczytam ciąg dalszy: „W związku z tym uprzejmie prosimy o niepowoływanie się w toku kampanii wyborczej na nasz wizerunek i nazwę. Piwnica pod Baranami tradycyjnie nigdy nie utożsamiała się z żadną partią polityczną ani stronnictwem dla zachowania pełnej artystycznej niezależności”. Po pierwsze, nie podpierałem się Piwnicą, moje nazwisko wystarczająco radziło sobie, po wtóre zirytowała mnie ta obłuda, bo dobrze wiem, że gdybym reprezentował jakiekolwiek inne ugrupowanie - Unię Wolności, SLD, Palikota, wszystko, byle nie PiS - takie pismo by nie powstało.

- Palikota jeszcze nie było, Unii - już nie.

- I wcześniej to Piwnica z nikim się nie bratała?! Powtarzam: obłuda.

- Pojawiłeś się ostatnio w Piwnicy na spotkaniu z okazji jej 60-lecia. Gdybyś mógł, wziąłbyś udział w jubileuszowym koncercie?

- To by zależało, w jakiej formie zostałbym zaproszony; we mnie nie ma zapiekłości.

- Jeszcze jedna Twa wypowiedź sprzed lat: „Mam komfort bycia w porządku wobec siebie, wobec własnych przekonań, wyborów, gustów. Mam większe poczucie wolności, niezależności. Ale i trudy z powodu braku wspomagania”.

- To się nie zmieniło. Nie mogę powiedzieć, że nagle jestem otoczony jakąś opieką.

- Organizator Twego koncertu z okazji 75. urodzin starał się o dofinansowanie od resortu ministra Glińskiego, bo miał ambitne zamiary - i nic z tego nie wyszło… Wsparło Cię za to miasto Kraków.

- Nie zajmuję się organizacją, nie wnikam w te sprawy. Ten jubileusz to kwestia pewnej inicjatywy społecznej, którą wniosła p. Jolanta Janus i ona dzielnie ten projekt prowadzi. Całe życie nie miałem łatwo. Przywykłem. A ministerstwu dajmy szansę na jesień. Teraz odbędzie się koncert kameralny, a jesienią - „duży jubileusz”, z udziałem znakomitej reprezentacji artystów sceny polskiej i orkiestry prowadzonej przez znakomitego skrzypka Roberta Kabarę, co będzie spełnieniem mego dawnego marzenia - usłyszeć swoje piosenki w bogatej symfonicznej oprawie.

- A propos Krakowa. W 1982 r., a więc w stanie wojennym, odebrałeś Nagrodę Miasta Krakowa. Niektórzy Ci to wypominają…

- Chciałbym im przypomnieć, że była to nagroda przyznana za rok 1981, za czasy Solidarności. Nieuniknionym trybem wręczenie przypadło w roku kolejnym; odebrali je i inni. Dobrze wiem, który „kolega piwniczny ” kolportuje to po Polsce, dodając bzdurę, że należałem do partii i za zasługi w stanie wojennym dostałem mieszkanie przy Brackiej.

- Dość polityki. Powiedziałeś, że teraz chcesz mieć czas na twórczość. Bardziej pisanie czy śpiewanie? Co jest teraz dla Ciebie ważniejsze?

- Pisanie. To inny stan skupienia. Intymniejszy, głębszy, bardziej surowy, bez tego pierwiastka uwodzenia, jaki, bywa, wprowadza muzyka. Sztuka w ogóle jest uwodzicielstwem. Wyśpiewałem się już trochę...

- Jednak część swych tekstów oprawiasz muzyką. Co sprawia, że raz ją dodajesz, a inne teksty pozostają czystym wierszem?

- Trudno wciąż rozstrzygnąć; nieraz muzyka przychodzi pierwsza, nieraz zamysł piosenki ujmuje równolegle słowa i nuty. Wiesz, piosenka jest trochę bardziej dla przyjemności, a poezja, samo pisanie - bardziej dla bezwzględnej, nagiej prawdy. Dla wyroku, jaki w tekście ustanawiam na świat i siebie w nim.

- Niemniej łatwiej dotrzeć do odbiorcy, jak się połączy słowo z muzyką.

- Oczywiście. Bo muzyka bardziej porusza emocje. To jej cudowna tajemnica i moc.

- I też, to moje domniemanie, Leszek Długosz jest i będzie bardziej słuchany niż czytany.

- A moje przypuszczenie jest takie, że z pewnością ludzie będą sięgać po kilka piosenek i może po parę wierszy, które staną się bardziej znane. Cóż, dotychczas krytyka literacka niespecjalnie zajmowała się moją twórczością poetycką. Wystarczyło zakwalifikowanie mnie jako osoby śpiewającej. No i kwita. Myślę, że to niesprawiedliwe.

- Może świat woli Leszka Długosza w symbiozie z muzyką.

- Może, ma prawo. Patrz, w tym roku zdobyłem Nagrodę Fryderyka. I to za coś, o czym kompletnie zapomniałem. Mówię o tekście „Rzuć to wszystko, co złe” na dawną płytę Zbyszka Wodeckiego, która w nowej wersji zrobiła furorę dostając statuetkę w kategorii utwór roku. To pokazuje, jak odmienna może być wycena tego, co się robi.

- To co, jaki Ci wychodzi bilans tych 75 lat?

- Uważam, że miałem bardzo szybkie, twórcze, interesujące życie, w pięknym mieście z bardzo ciekawą gromadą, z którą byłem blisko, a jednocześnie trochę z dala. By nie wtopić się? Zachować siebie? I tak od szkoły teatralnej, od Teatru Hefajstos - zawsze gdzieś trochę byłem, a zarazem za bardzo nie przekraczałem progu. Moim zdaniem, dla twórcy to postawa właściwa. Stopienie się absolutne jest z lekka niebezpieczne, można zatracić dystans potrzebny do ostrzejszego spostrzegania, a więc i oceny.

- Z perspektywy 75 lat, jakie ma się oczekiwania, marzenia, projekty?

- Skończyć jeszcze jedną książkę, dokonać trochę nagrań, żeby nie zabierać do grobu nigdy nie usłyszanej tu muzyki... A dalej? Gdyby było takie miejsce - usiąść na jakiejś cichej werandzie, ale nie od strony świata, tylko od strony ogrodu, sprawdzić szuflady, rozrzucić niemałe zbiory całego życia, listy, zdjęcia, ślady minionego czasu - i zrobić porządek. Czyli oddzielić to, co należałoby ewentualnie przekazać, i to, co posłać w chmury, zanim ja tam dobiegnę.

Leszek Długosz, jeden z najbardziej znanych polskich śpiewających poetów, twórca piosenek, literat, aktor.

18 czerwca kończy 75 lat.

Ukończył polonistykę na UJ, dwa lata studiował aktorstwo w PWST. Zaczął karierę w Teatrze Piosenki UJ Hefajstos. Przez wiele lat, od 1964 r., był artystą Piwnicy pod Baranami. Od kilku dekad występuje ze swymi recitalami tak w kraju, jak i szeroko poza granicą.

Debiutował w 1973 tomikiem „Lekcje rytmiki”, pierwszy longplay wydał w roku 1980. Wystąpił w kilku filmach, w wielu programach TV.

W 2013 r. opublikował wspomnienia „Pod Baranami, ten szczęsny czas...,” które teraz, poszerzone, wznowi wydawnictwo Zysk i S-ka.

19 czerwca o godz. 20 w Galerii Krzysztofory odbędzie się jubileuszowy wieczór muzyczno-literacki Leszka Długosza, w którym poza Jubilatem i Zespołem wystąpią także Anna Polony oraz w duecie Robert Kabara (skrzypce) i Michał Nagy (gitara), oraz Tomasz Kudyk (trąbka).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski