Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biolożka, która zamiast genetyki wybrała opowiadanie baśni

Rozmawiała Grażyna Starzak
fot. archiwum prywatne
Rozmowa. Po przeprowadzce z Krakowa do Rudnika koło Wieliczki porzuciła pracę naukową i została … pisarką baśni i opowiadań dla dzieci. Beatę Kołodziej doceniają nie tylko młodzi czytelnicy. Właśnie otrzymała tytuł Ambasadora Polszczyzny Literatury Dziecięcej i Młodzieżowej.

- Jutro Beata Kołodziej z podkrakowskiego Rudnika zostanie mianowana Ambasadorem Polszczyzny Literatury Dziecięcej i Młodzieżowej. Cieszy to Panią?

- Oczywiście. Jestem zaszczycona. Sądzę, że pomoże mi to w mojej pracy i we wszystkim, co robię.

- Jakie obowiązki spoczywają na „Ambasadorze polszczyzny”?

- Myślę, że głównym moim zadaniem jest działalność na rzecz poprawnego posługiwania się językiem polskim i promocja języka oraz kultury polskiej.

- Większość z nas zazdrości takim osobom jak Pani, które po mistrzowsku władają ojczystym językiem. Jak to mistrzostwo osiągnąć?

- Nie wiem, czy tego się da nauczyć. Trzeba kochać język i rozumieć, jaka to jest ważna sprawa. Przez język nie tylko kształtujemy siebie, innych i kulturę, ale też i język kształtuje nas. W dzisiejszych czasach może nie jest to stwierdzenie popularne. Mam wrażenie, że kultura obrazka tak mocno wpływa na nas, że w pewnym sensie sami siebie degradujemy, używając języka niedbale i nie troszcząc się o jego rozwój.

- Co spowodowało, że Pani - biolog z wykształcenia, pracownik UJ, porzuciła karierę naukową i zaczęła pisać książki dla dzieci?

- Stało się to w czasie, gdy przyszły na świat moje dzieci i wyprowadziłam się z rodzinnego Krakowa na wieś, pod Wieliczkę. To bardzo piękne miejsce, idealne wprost do pisania bajek i baśni, jednak nie najlepsze, jeżeli chodzi o dojazd do pracy. W związku z tym miałam dużo czasu do zastanawiania się, co zrobić z moim życiem. Miałam też małe dzieci, które chętnie słuchały wymyślanych na poczekaniu bajek i opowieści. Tak to się zaczęło.

- Żeby pisać książki, trzeba od dzieciństwa lubić czytać…

- Ja istotnie zaraziłam się tą pasją w dzieciństwie. W mojej rodzinie, zarówno babcia jak i mama, lubiły czytać i były wrażliwe na język polski. Obie przepięknie deklamowały, znały na pamięć dużo fragmentów z literatury. Zaraziły mnie swoją miłością do języka. Od dziecka bardzo dużo czytałam i myślę, że to przede wszystkim wpłynęło na mój sposób myślenia i na moje życie. Na to, że pewnego dnia zaczęłam sama pisać.

Wcześniej były wierszyki, układane dla domowników. Mama wprowadziła taki świąteczny zwyczaj, że pod choinkę do drobnych prezentów, bo na większe nie było nas stać, był dołączony jakiś wierszyk. Każdy musiał coś napisać. Taki sposób wręczania prezentów pozostał w naszej rodzinie do dziś. Wręczanie i odczytywanie wierszyków jest stałym punktem programu wigilijnego wieczoru. Tego rodzaju zabawa, przekonanie, że pisanie paru składnych słów do rymu jest czymś naturalnym i przyjemnym, spowodowało, że później nie miałam problemów z pisaniem. Kiedy syn prosił mnie o bajkę na konkretny temat, ja taką bajkę dla niego pisałam.

- Czy w Pani rodzinie byli lub są inni pisarze, artyści?

- Mam liczną rodzinę, ale nie ma w niej pisarzy. Moja mama, podobnie jak ja, jest biologiem. Mój dziadek ze strony mamy był wprawdzie biegłym rewidentem, ale miał duszę artysty. Przepięknie opowiadał bajki. Pięknie śpiewał. Grał na każdym instrumencie, który wziął do ręki. Malował też obrazy. Był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach. Przekonanie, że kultura jest ważna, że sztuki piękne są ważne, jest w mojej rodzinie od zawsze.

- Urodziła się Pani w Krakowie….

- Tak. Mama jest krakowianką, ale rodzina ze strony ojca to górale.

- Krakowskie korzenie są widoczne w Pani książkach. Czytając je, nabiera się przekonania, że kocha Pani Kraków i okolice…

- Tak. Bardzo kocham te miejsca. To jest moje dzieciństwo. To świat, który mnie kształtował. Moje książki są w pewnym sensie spłatą długu wobec przodków i tej ziemi. Opowiadają o tym, co bardzo mocno mnie dotyka, co chciałabym ocalić i przekazywać innym. Jednak nie dotyczy to tylko Krakowa i Wieliczki. W dalszej części „Solilandii” wysyłam swoich bohaterów do Beskidu Sądeckiego, do kopalni złota w Złotym Stoku, do Wrocławia, Karpacza, do Sudetów.

Chcę pokazać młodemu czytelnikowi, na jakiej pięknej ziemi żyje. Jeżeli nie będziemy umieli docenić tego, co jest piękne u nas w naszej ojczyźnie, i nie przetworzymy tego na sztukę, to pozbawimy nasze dzieci tożsamości. Będą kształtowały się na obcych wzorcach. Dlatego staram się dostrzegać wszystko, co jest wartościowe i przetwarzać na baśń, bajkę, bądź opowieść.

- „Solilandia” to najbardziej znana baśń Pani autorstwa…

- Być może, dlatego, że jest to główny temat konkursu czytelniczego „Książka - przyjaciel prawdziwy”, który w tym roku odbywa się już po raz czwarty. To jest konkurs dla szkół. Nagrodą jest wycieczka do Kopalni Soli w Wieliczce. W tym konkursie uczestniczyło dotąd kilkaset szkół i prawie 30 tysięcy dzieci. To jest ogromne przedsięwzięcie.

Imponujące jest to, co na bazie tego konkursu dzieci oraz nauczyciele potrafią z siebie dać. Co roku oglądam filmy ze scenkami teatralnymi, przygotowanymi przez dzieci i muszę powiedzieć, że jestem wzruszona. Aż trudno uwierzyć, ile potencjału tkwi w dzieciach, nauczycielach i rodzicach. Podziwiam ich, tym bardziej, że niewiele osób i instytucji wspiera tego typu inicjatywy.

- Statystyki dotyczące czytelnictwa książek nie są budujące. Zwłaszcza wśród młodych ludzi. Czyja to wina?

- Nas, dorosłych. Rodzicom łatwiej jest posadzić dziecko przed telewizorem, czy też kupić mu tablet, niż poświęcić swój czas. Czytanie książek wymaga poświęcenia czasu, ale owoce, jakie zbierzemy, są nieporównywalne. Jeżeli sadzamy dziecko przed telewizorem, to niestety blokujemy jego rozwój. Jeśli czytamy, to otwieramy przed nim prawdziwe możliwości rozwoju.

Niestety, spora część winy jest po stronie szkoły. Programy nauczania są przeładowane, a sposób uczenia dzieci czytania, od najmłodszych lat jest nakierowany na wtłaczanie im do głów informacji. Żyjemy w świecie obrazka i informacji. Zupełnie odchodzimy od uczenia dzieci myślenia, od kształtowania wrażliwości dziecka. Nie dbamy o to, żeby nauczyć je formułowania własnego zdania na dany temat. Książka, dlatego jest wartościowa, ponieważ rozbudza wyobraźnię, poszerza słownictwo, otwiera zupełnie nowy świat.

- A może po prostu literatura adresowana do dzieci i młodzieży jest mało ciekawa, nieprzystająca do rzeczywistości?

- Może troszeczkę tak. Zmienił się bardzo język i w pewnym sensie sposób percepcji młodego pokolenia. Współczesne dzieci nie są w stanie znieść długich opisów. Poza tym, słowa używane w książkach, często brzmią dla nich niezrozumiale i archaicznie. Świetnym przykładem jest „Opowieść o sierotce Marysi i krasnoludkach” Marii Konopnickiej. Czytając tę książkę moim dzieciom, musiałam się zatrzymywać co drugie zdanie i tłumaczyć im, o co chodzi. Tam jest bowiem wiele słów zupełnie niezrozumiałych w XXI wieku.

W świecie, w którym wszystko ma być podane szybko, dzieci nie chcą sobie zadawać trudu, żeby zastanowić się, co oznacza takie czy inne słowo, takie czy inne zdanie. To oczywiście przeszkadza. W takim razie tak dobierajmy książki, żeby nie tylko zachęcić dzieci do czytania, ale sprawić, żeby czytanie pokochały, odnalazły w nim radość i przyjemność.

Posługując się coraz prostszym, coraz bardziej trywialnym językiem, rezygnując z przekazywania uczuć, idei, wartości, emocji, zejdziemy do poziomu pisania poradników. W dodatku zmniejszamy ilość treści, a zwiększamy ilość obrazków. Proszę zwrócić uwagę na książki promowane ostatnio w telewizji. Oburzam się, gdy dziennikarz promując jakąś książkę, zachwyca się ilustracjami, które praktycznie zajmują całą książkę. Trzeba sobie postawić pytanie, czy to jeszcze jest książka? Może istnieć książka bez ilustracji, ale jeśli promujemy ilustracje bez tekstu, to coś jest nie tak. Nie żebym deprecjonowała ilustratorów. Chodzi mi o to, że nie wystarczą sztuki plastyczne. Bo to język tworzy naród, jego tradycję, kulturę. Obraz dopiero w drugiej kolejności.

CV
Beata Kołodziej z wykształcenia jest biologiem. Przez kilka lat pracowała w Zakładzie Genetyki i Ewolucjonizmu Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Od 1991 r. pisze bajki, baśnie i opowiadania dla dzieci. Obecnie zajmuje się także pisaniem scenariuszy do filmów, spektakli, gier. Na podstawie książki jej autorstwa powstała baśniowa trasa turystyczna dla dzieci w Kopalni Soli Wieliczka pod nazwą „Odkrywamy Solilandię”.

Beata Kołodziej promuje głośne czytanie dzieciom i wspiera czytelnictwo. Od 2013 r. jest współorganizatorem Ogólnopolskiego Konkursu Czytelniczego „Książka - przyjaciel prawdziwy”, którego tematem jest trylogia jej autorstwa pt. „Solilandia”. Patronat nad konkursem sprawuje Fundacja „Cała Polska czyta dzieciom”, Instytut Książki oraz Małopolskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli.

W czerwcu 2013 r. ruszyła kolejna akcja mająca na celu promocję czytelnictwa książek wśród dzieci według jej pomysłu. To „Rejs po Smoku”, czyli rejs statkiem Nimfa po Wiśle połączony ze zwiedzaniem Smoczej Jamy, zabawą i czytaniem książek.

Beata Kołodziej jest członkiem IBBY. Otrzymała medal fundacji „Cała Polska czyta dzieciom”, a Rada Języka Polskiego PAN uhonorowała ją tytułem „Ambasador Polszczyzny Literatury Dziecięcej i Młodzieżowej”. Tytuł Ambasadora Polszczyzny w innych kategoriach otrzymali w tym roku m.in. pisarz Wiesław Myśliwski i poeta, bard, konferansjer Andrzej Poniedzielski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski