MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Biurokracja ma się krzepko

Redakcja
Kiedyś oglądałem w teatrze spektakl według Kafki. Na bohatera zwaliła się szafa z segregatorami dokumentów, przygniotła go i zadusiła. Biurokracja pokonała życie. Tak jest właśnie w polskich, a może i europejskich szkołach.

Nauczyciele nie wychowują, lecz piszą, jak wychowują. Szkołę zaczyna traktować się jak zakład przemysłowy, w którym nieustannie bada się jakość produkcji, a wszystko podporządkowuje magicznemu wyrazowi "procedury". Dlatego po kilku latach od artykułu Mateczniki szkolnej biurokracji, opublikowanego w "Dzienniku Polskim", powracam do tematu.
Prymat statystyki
Mówi polonistka: "Szkoła współczesna buduje prawdę na podstawie statystyki, więc i ja muszę dane nieustannie wytwarzać. Właśnie czekają kolejne arkusze Excela, by przygotować dla majowych m aturzystów wszelkie możliwe średnie. Nikt nie wie, po co, bo przecież trudno wyciągać wnioski do dalszej pracy z kimś, kogo już w szkole nie ma."
Narzeka wychowawczyni: "Nauczyciel regularnie produkuje analizy różnorodnych form sprawdzania wiedzy ucznia. Raporty z wnioskami są konieczne - po egzaminie zewnętrznym, szkolnym konkursie ortograficznym, próbnym egzaminie gimnazjalnym w części humanistycznej i matematycznej. W analizach wymaga się wszelkiej maści wykresów. Liczą te raporty nierzadko do kilkudziesięciu stron. Był też taki czas, że do raportu dopisywano tak zwany plan naprawczy, czyli najczęściej ileś ogólników."
Czytającemu te nauczycielskie wyznania nasuwa się refleksja, że oto mógłby powiedzieć do ucznia: "Nie musisz opowiadać o swoich zainteresowaniach, o przeczytanych książkach, o kłopotach w rozumieniu równań, o trudnościach w komponowaniu wypracowań. Wystarczy, jeśli powiesz mi, jaki osiągnąłeś wynik ze sprawdzianu, a ja ci powiem, jaki jesteś. Bo wynik to pełna prawda o tobie, obliczona fachowo, bezbłędna"
Predyspozycje ucznia sprowadza się dzięki stechnicyzowanemu pomiarowi do miejsca w tabeli wyników. Skomplikowany proces nauczania i oceniania nagle staje się mało ważny, istotne są tylko "przyrosty wiedzy" (termin nieśmiertelny, uwielbiany przez pomiarowców) ujęte matematycznie. Czego się nie mierzy, to nie istnieje. Doszło już do tego, że nawet organizatorzy konkursów przedmiotowych nie potrafią wyobrazić sobie innych zadań niż testy z wybieraniem gotowych odpowiedzi.
O skutkach traktowania uczniów jako materiału do pomiarów mówił mi nauczyciel pracujący w szkole lat prawie trzydzieści: "Kiedyś w każdej klasie miałem kilku uczniów "odjechanych", szalonych indywidualistów, mówiących nie według schematu, zbuntowanych przeciw konformizmowi, z pasjami często arcydziwnymi i niepraktycznymi. Oceniałem ich za fantazję często wysoko. Dziś tacy boją się ujawniać i tylko pytają o zasady egzaminowania. A ja obliczam, obliczam, obliczam."
Wychowawcza podejrzliwość
Głosy nauczycieli są jednoznaczne - wychowywanie polega przede wszystkim na pisaniu planów, wypełnianiu dokumentów, pisemnym komentowaniu spraw oczywistych, formalizowaniu rozmów z rodzicami, zbieraniu podpisów.
Szkoła staje się urzędem: najlepiej by było rozmawiać z rodzicami przez księgę podawczą wyłożoną w sekretariacie. Szkoła panicznie boi się skarg opiekunów i ta obsesja paraliżuje normalne i sensowne działania. Szkołą rządzi nieufność: dyrekcja podejrzewa wychowawców, wychowawca - nauczycieli poszczególnych przedmiotów, rodziców i uczniów. Przypominam: według socjologów jesteśmy europejskim społeczeństwem najbardziej podejrzliwym, dlatego tak trudno stać się nam krajem obywatelskim i w pełni demokratycznym. Zamiast wspólnoty podporządkowanej ważnym celom, doprowadzamy do atomizacji jednostek i wzmocnieniu opinii: wszyscy są podejrzliwi, coś knują i oszukują nagminnie. Wzmocnienia pozytywne, tak ważne w procesie wychowywania, ustępują wzmocnieniom negatywnym.
Zastanówmy się, jak wychowawca może oddziałać na wychowanka. Czasami ważna staje się rozmowa, ale częściej działa przykład i przede wszystkim postępowanie nauczyciela w sytuacjach trudnych i skomplikowanych, jego decyzje. Gest, reakcja mimiczna, jedno przypadkowe słowo - to wszystko się liczy. Szkoła to skomplikowany organizm, wymagający czasami wiedzy psychologicznej, intuicji, odejścia od formalności. Każdy przypadek jest inny, a powtarzalność pewnych zabiegów nie zawsze przynosi pozytywne rezultaty.
Wychowując, powinniśmy się kierować zasadą, że tylko w sytuacjach patologicznych, trudnych, nietypowych dokumentujemy nasze postępowanie wobec uczniów czy rodziców. Zbędne plany pracy i zbędne zapisy należy uznać za wykroczenie przeciw rozsądkowi.
Czekam na sporządzenie przez Ministerstwo Edukacji listy niepotrzebnych dokumentów, na wycofanie ich z obiegu szkolnego i na zachęcenie kuratoriów i dyrekcji szkół do zorganizowania spotkań na temat, jak we własnym zakresie możemy ograniczyć biurokrację szkolną. Na taką radę pedagogiczną gotów jestem - gdy otrzymam zaproszenie - zawitać. Zaproponuję skreślenie obowiązku pisania przy końcu roku szkolnego sprawozdań z pracy wychowawców, z funkcjonowania zespołów przedmiotowych, kółek i organizacji. To tylko makulatura i nie słyszałem, aby pod wpływem pisaniny (często fikcyjnej) uległ zmianie rytm pracy w szkole. Lekceważenie obowiązków i na odwrót - sumienność i pasja edukacyjna i wychowawcza nie zależą od stosu papierów, które znajdują się w szkolnych kartotekach, skoroszytach i aktach.
Odbiurokratyzowanie szkoły może mieć wymiar społeczny: to przecież działalność na rzecz czystego środowiska ludzkiego, na rzecz racjonalności i funkcjonalności naszych wysiłków. Biurokracja to rak na ciele społecznym, niszczy urzędy, ośmiesza pracę policjantów, kompromituje instytucje. Sformalizowana szkoła wzmacnia biurokrację i szkodzi twórczemu działaniu.
ISO, czyli szkoła jak fabryka
Co to jest ISO? To znak jakości podporządkowany międzynarodowej normie 9001 - 2000. Jest to w zasadzie norma dla przedsiębiorstw produkcyjnych, ale ubiegają się o nią niektóre szkoły. Samorząd jednej z gmin (nie w Małopolsce) zaczął wprowadzać ISO do placówek oświatowych na swoim terenie. Eksperyment trwa, jakie rezultaty przyniesie, jeszcze nie wiadomo.
Informacje o ISO czerpię z dokumentów oficjalnych, do których dotarłem także przez Internet, oraz z opinii studentów polonistyki i doktorantów, którzy zetknęli się ze szkołami zmierzającymi do certyfikatu. Może skrzywdzę ambitne placówki - chcą się przecież wyróżnić w dążeniu do doskonałości i w jakimś zakresie (np. bezpieczeństwa uczniów, higieny pracy na lekcji, wewnętrznej organizacji) tę doskonałość, kontrolowaną po roku i po trzech latach przez zewnętrznych audytorów, osiągają. Może rzeczywiście ISO "pozwala odnaleźć porządek w chaosie codziennych czynności, uświadomić, że każde działanie ma cel, jest w jakimś sensie planowane i ma wynik".
Mnie interesuje coś innego: jakim kosztem osiąga się jakość w szkole? Co się przy okazji traci? Jak - mimo woli - wypacza się proces wychowawczy, ile dodatkowych obowiązków narzuca nauczycielom i jak gloryfikuje rozrost biurokracji. Odnoszę wrażenie, że ISO to walec planowania, które jest tak doprowadzone do absurdu, że niszczy wszelką różnorodność, nie uznaje wyjątków, gdyż ponad wszystko wynosi planowość działań i wagę rzekomo nieomylnego dokumentu. Oto kilka spięć z programem ISO.
W dokumencie: "Zarządzanie jakością w edukacji samorządowej" czytam: "Certyfikat oznacza ścisłą wewnętrzną kontrolę, na przykład co pół roku nauczyciel matematyki sprawdza punkt po punkcie, jak działa świetlica szkolna, a pedagodzy uczący w przedszkolu kontrolują nauczanie w podstawówce. Sprawdzają, na przykład, czy tematyka godzin wychowawczych zgadza się z programem szkoły..."
Czyli najpierw musi być ścisły dokument, potem się go formalnie odfajkowuje (jest - nie ma), przyznając jakość lub nie przyznając. Kontrola świetlicy szkolnej będzie prawdopodobnie wyglądać jak kontrola kuchni w stołówce internatu i to się da oczywiście sprawdzić. Ale jak sprawdzić jakość opieki wychowawczej, atmosferę kontaktów między ludźmi, bo te elementy są ważniejsze od ustawienia stolików i jasności światła padającego na książkę. Jak zbadać korepetycyjną funkcję świetlicy, bo przecież dyżurujący w niej pedagodzy powinni pomagać słabszym uczniom. Jakiż osąd wyda biedny matematyk uzbrojony w taryfikator jakości? Współczuję mu: uzna zapewne, że znalazł się w niewłaściwym miejscu i traci czas na nie swoje działanie.
O ile jeszcze matematykę w świetlicy mogę sobie wyobrazić (chociaż wolałbym rodziców, pedagoga i psychologa), ale już nie wyobrażam sobie najazdu pań z przedszkola na szkoły podstawowe. Czy pójdą na lekcje i czy prawo oświatowe im na to pozwala? Czy ograniczą się do bezmyślnego kontrolowania zgodności zapisów w dokumentacji? Przypominać to będzie odwieczną a ośmieszoną metodę weryfikowania tematów lekcji w dzienniku szkolnym, w zeszycie uczniowskim i w rozkładzie materiału?
Czytam w liście studentki: "Każde przedsięwzięcie, np. wyjazd na wycieczkę klasową nauczyciel musi zgłaszać dyrektorowi na piśmie, przedstawiając cel przedsięwzięcia, sposób realizacji, czas realizacji, planowane rezultaty; trzeba sporządzać raport z wewnątrzszkolnych badań osiągnięć uczniów (dwa razy w roku) według ustalonego przez Zespół Przedmiotowy szablonu. Po koleżeńskiej hospitacji trzeba wypełnić ankietę według szablonu, kartę hospitacji (musi to być podpisane przez dyrektora i gromadzone w dokumentacji szkolnej). A po audycie (kontrola zgodności nauczania ze standardami ISO) odbywa się rozmowa audytorów sprawdzająca wiedzę i umiejętności nauczyciela zakończona podpisaniem protokołu kontroli. W razie uchybień wdrażane są tak zwane " procedury korygujące", po których następuje ponowne sprawdzenie pracy nauczyciela."
Brońmy wolności szkoły
Studentki są przeciwko ISO. Próby stworzenia kultury zarządzania, jasnego podziału obowiązków i zadań pracowników mogą być przydatne tylko wówczas, jeśli nie sprzeciwiają się trzeźwemu myśleniu i nie zwielokrotniają czynności zbędnych, jak mnożenie w nieskończoność papierowych bytów. Tymczasem ISO lub inne tego typu oparte na matematyce i bezwzględnej dokładności programy są "dodatkowym kamieniem u szyi biednego i zestresowanego nauczyciela, obdartego z godności przez wszystkie bezmyślne, niby nowoczesne, bo przecież europejskie pomysły leczenia szkoły".
Jesteśmy świadkami, jak niedoskonałe jest mierzenie umiejętności i wiedzy uczniów w stechnicyzowanych formach egzaminacyjnych. Trzeba je zmieniać, gdyż stają się skostniałe i powodują wiele wypaczeń w procesie nauczania. Upadło, na szczęście, tak zwane "mierzenie jakości pracy szkoły", z którym walczyłem w poprzednim artykule jako hydrą biurokracji. Teraz pojawia się teza, iż można szkole przyznać certyfikat jakości. Standardy to wyraz arcymodny. Przy pomocy standardów technicznych można zmierzyć jakość telewizora, spraw-ność samochodu, zanieczyszczenie powietrza. Jednak nie da się zastosować standardów do oceny jakości nauczania i wychowywania w danej szkole, bo takie świadectwo będzie tylko względne i najczęściej pozorne. Już na koniec tych rozważań pozwolę sobie ideę bezkrytycznego certyfikowania przez porównanie: otóż nie da się przy pomocy ISO lub innego planu działań wystawić certyfikatu jakości np. "Dziennikowi Polskiemu", ani żadnej innej gazecie. Jak zareagowaliby dziennikarze, gdyby naczelny kazał im w formie podania z załącznikami prosić o zgodę napisania artykułu, np. na temat ISO, i ta zgoda musiałaby trafić do sekretarza redakcji? Jak miałoby wyglądać spisanie linii programowej dziennika i kontrolowanie, czy każdy z artykułów pokrywa się w ową linią, czy też się od niej odchyla, więc trzeba wobec niesubordynowanego dziennikarza wprowadzić program naprawczy? A skąd brać audytorów do zewnętrznej oceny pisma?
Oczywiście, szkoła to nie redakcja prasowa, ale postrzeganie jej i traktowanie niczym fabryki graniczy już z niebezpiecznym absurdem.
Stanisław Bortnowski*
* Autor jest doktorem polonistyki, wykładowcą w Katedrze Polonistycznej Edukacji Nauczycielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski