Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biznes jest grą...

Redakcja
Artur Dziurman ze swoim współpracownikiem, warszawskim aktorem Janem Leśniewskim przed zamkniętym na kłódkę "Moliere'em" Fot. Grażyna Starzak
Artur Dziurman ze swoim współpracownikiem, warszawskim aktorem Janem Leśniewskim przed zamkniętym na kłódkę "Moliere'em" Fot. Grażyna Starzak
"Biznes jest grą, jak aktorstwo" - twierdzi Marek Kondrat, który wraz z synem handluje winami. Zaraz jednak dodaje, że to gra znacznie poważniejsza, wymaga dyscypliny i bardzo konkretnych umiejętności, których nie da się zastąpić aktorskim wdziękiem. - W tej grze nie można rozdać kart, a potem pytać, czy karo jest starsze od trefli - mówi znany aktor.

Artur Dziurman ze swoim współpracownikiem, warszawskim aktorem Janem Leśniewskim przed zamkniętym na kłódkę "Moliere'em" Fot. Grażyna Starzak

Sztuka i interesy

Słowa Marka Kondrata są odpowiedzią na pytanie, dlaczego jednym aktorom i gwiazdom estrady udaje się zarobić w biznesie, a inni plajtują lub popadają w długi. Tych pierwszych można policzyć na palcach jednej ręki. Wśród drugich są tak znani aktorzy, jak Jan Nowicki, Grażyna Szapołowska, Bogusław Linda, Wojciech Malajkat, Zbigniew Zamachowski, Krzysztof Kolberger. Mniej znani to np. aktor Starego Teatru Artur Dziurman, twórca kompleksu gastronomiczno-kulturalnego "Moliere".

Przygoda z biznesem Jana Nowickiego zaczęła się już na początku lat 90. Razem z przyjacielem, z wykształcenia filozofem, postanowili zająć się produkcją plecaków. Kupili materiały, znaleźli szkołę zawodową, której uczniowie mieli je szyć. Wkrótce Nowicki wypełnił cały balkon plecakami, których nikt nie chciał kupić. Kolejnym biznesowym przedsięwzięciem była firma odzieżowa "Szu". Nazwa nawiązywała do filmu "Wielki Szu", w której Nowicki stworzył jedną ze swych najsłynniejszych kreacji. Firma miała szyć elegancką konfekcję. Aktor wynajął pomieszczenia, kupił maszyny i materiały, zatrudnił szwaczki. Znane nazwisko zapewniło mu bezpłatną reklamę. Wszyscy interesowali się tym, co szyje Nowicki. Sam przyznaje, że nie było się czym chwalić. Ani od strony projektów, ani wykonania. Firma padła. Nieudane biznesowe doświadczenia z wytwórnią odzieżową, której był wspólnikiem, ma także Krzysztof Kolberger.

Porażkę w biznesie

poniosła również Grażyna Szapołowska. Ekskluzywne kremy na bazie ryżu, które aktorka firmowała swoją twarzą i nazwiskiem, były za drogie dla większości Polek. Natomiast panie, które stać na kosztowne kosmetyki, wolały sprowadzane z zagranicy.

Wojciech Malajkat, dziś poważny dyrektor warszawskiego Teatru Syrena, w latach 90. restaurator, przyznaje, że "aktor nie jest dobrym materiałem na biznesmena". Aktorzy, zdaniem Malajkata, potrafią co najwyżej zagrać rolę biznesmenów. Na restaurację patrzą jak na teatralną dekorację. Widzą piękne butelki ustawione za barem, ale nie zdają sobie sprawy, że personel może z lokalu wynosić alkohol.

Malajkat wie, co mówi. W latach 90. wraz z Bogusławem Lindą, Markiem Kondratem i Zbigniewem Zamachowskim zdecydowali się na pionierskie jak na tamte czasy przedsięwzięcie i otworzyli sieć restauracji "Prohibicja". - Podczas posiedzeń zarządu spieraliśmy się, jaką długość powinien mieć bar. Natomiast byliśmy kompletnie bezradni słysząc, ile surowca potrzeba do przygotowania potraw i jakie mogą być przy tym ubytki - wspomina Malajkat.

Po kilku latach, gdy z sześciu lokali sieci "Prohibicja" zostały trzy, Malajkat, Linda i Zamachowski sprzedali swoje udziały i wrócili do działalności zawodowej. Szczęścia w biznesie spróbował po raz drugi jedynie Marek Kondrat, który postawił na handel winami. - To był wybór bardzo świadomy, znalezienie zupełnie innego środowiska, spokoju, miejsca, gdzie człowiek może być sam - tak opowiada o początkach działalności, która, jak twierdzi, jest dziś jego pasją.
W rodzinie Kondratów nie ma winiarskiej tradycji. - Ona dopiero się tworzy - stwierdza aktor, dodając, że w firmie "Winarium Marek Kondrat i syn" jego potomek jest równorzędnym partnerem. - Syn jest nawet lepiej przygotowany, gdyż ukończył specjalne kursy dla sprzedawców wina. Wie o winie dużo więcej niż ja. To jest, mam nadzieję, początek rodzinnej tradycji.

Marek Kondrat postawił przed sobą

ambitne zadanie

otwarcia winiarni we wszystkich miastach powyżej 100 tysięcy mieszkańców. Pod szyldem "Winarium" działa już 11 sklepów.

Znane nazwisko niewątpliwie pomaga w prowadzeniu biznesu. Aktorom udaje się wiele spraw załatwić sprawnie i bez kolejki. Dzięki swojej profesji mają także szansę na otrzymanie lokalu bez przetargu i po preferencyjnych stawkach. Właściwie, trzeba by napisać, że taką szansę mieli w latach 90. W większych miastach stracili ją przez wszędobylskie media, które ujawniły niektóre takie przypadki. Jeden z ostatnich dotyczył Marka Kondrata, który miał uruchomić winiarnię w lokalu przekazanym przez władze Gdańska Fundacji Gdańskiej. Jej prezes, Cezary Windorbski, podpisał z Kondratem (prywatnie - swoim znajomym) list intencyjny w tej sprawie. Zaprotestowali inni przedsiębiorcy, którzy zwracali uwagę, że nie dano im szansy wystartowania w konkursie i przedstawienia być może równie atrakcyjnej oferty. Po nagłośnieniu sprawy wycofano się z tej decyzji.

Bez przetargu otrzymał piwnicę przy ul. Szewskiej 4 w Krakowie Artur Dziurman, aktor Starego Teatru, znany m. in. z serialu "Klan". Wcześniej musiał się zobowiązać, iż w zamian urządzi lokatorom kamienicy komórki na strychu. Twierdzi, że dodatkowo założył im na własny koszt domofony i ogrzewanie elektryczne.

- Wraz z nieżyjącym dziś Gieniem Dykielem z Bagateli rozpoczęliśmy tam działalność gastronomiczną. Chcieliśmy sobie dorobić do skromnej teatralnej pensji - wspomina Dziurman. W piśmie, skierowanym do Komisji Kultury Rady Miasta Krakowa napisali, że przy Szewskiej 4 chcą "stworzyć nową, prywatną instytucję artystyczną", łącząc działalność kulturalną z kulinarną.

- Dostaliśmy, bez przetargu, piękną, gotycką piwnicę, 300-metrową, w której było mnóstwo szczurów. Goniliśmy je miotłami i grabiami. Remont i adaptacja piwnicy, tak, aby powstała tam m.in. scena teatralna, kosztowała 2 mln złotych. Aby zdobyć te pieniądze, wziąłem kredyt, zastawiając działkę, dom i nieruchomość moich rodziców. Od miasta dostałem tylko 70 tys. zł na budowę platformy dla osób niepełnosprawnych - relacjonuje aktor.

Kawiarnia "Moliere", której wnętrza zaprojektowała żona aktora Anna Wiśniowska, w ciągu dziesięciu lat istnienia rozrosła się do dwukondygnacyjnego kombinatu artystycznego i gastronomicznego na kilkaset miejsc, ze sceną teatralną i salą balową. Dziurman wystawiał tam sztuki, organizował wieczory poezji, zapraszał znanych i mniej znanych artystów. Stworzył również Centrum Kultury i Sztuki Osób Niepełnosprawnych "Moliere". Jedna z ostatnich sztuk wystawionych na scenie przy Szewskiej 4 to "Brat naszego Boga" w wykonaniu niewidomych aktorów.
Od czterech miesięcy na drzwiach kawiarni i centrum wisi kłódka. Zarząd Budynków Komunalnych, który jest właścicielem obiektu, kazał się Dziurmanowi wyprowadzić. Okazało się, że aktora ścigają komornicy, bo od lat

nie płaci czynszu.

Artur Dziurman jest rozżalony postępowaniem urzędników. Przyznaje, że nie płacił za czynsz. Uznał bowiem, że powinien być przez jakiś czas zwolniony z tego obowiązku ze względu na owe 2 mln zł, które wyłożył z własnej kieszeni w remont, a właściwie, jak mówi - budowę pomieszczeń przy Szewskiej 4.

Ma żal także do siebie. - Podpisując umowę na dzierżawę, nie miałem doświadczenia. Byłem na tyle naiwny, że nie dopilnowałem, aby znalazł się w niej zapis na temat rekompensaty z tytułu poniesionych przeze mnie kosztów - mówi.

Swoich racji próbował dochodzić w sądzie. Przegrał. Katarzyna Zapał, dyrektor Zarządu Budynków Komunalnych w Krakowie, pokazuje dwa sądowe wyroki, z których wynika, że gmina Kraków nie ma żadnych długów wobec Artura Dziurmana. - To pan Dziurman ma długi wobec nas - mówi dyrektor ZBM.

Współpracownicy Dziurmana, ale także bywalcy lokalu, nie są zdziwieni, że ta sprawa została nagłośniona właśnie teraz, przed wyborami samorządowymi. - Urzędujące władze chcą pokazać swoją skuteczność. Przez te wszystkie lata w kawiarni "Moliere" można było spotkać wielu przedstawicieli lokalnych władz. Teraz ktoś widać w magistracie doszedł do wniosku, że trzeba poświęcić Dziurmana, aby zdobyć dodatkowe punkty - mówi jeden z krakowskich aktorów.

Odzyskane przez Gminę Kraków lokale przy ul. Szewskiej 4 przeznaczono do wynajęcia "w trybie aukcji celowej przy zachowaniu dotychczasowego profilu działalności w tych lokalach, tj. na cele działalności gastronomicznej oraz działalności kulturalnej na rzecz osób niepełnosprawnych". Aukcja odbyła się 30 lipca br. Złożono 4 oferty. Aukcję wygrało Stowarzyszenie "Scena Moliere" Krakowskie Centrum Współpracy Teatralnej z Zagranicą oraz Krzewienia Zasad Integracji Społecznej poprzez Sztukę, a wylicytowana stawka miesięcznego czynszu - "rynkowa" podkreśla Katarzyna Zapał - wynosi prawie 30 tys. zł za m kw. Władze stowarzyszenia, którego animatorem jest m. in. Artur Dziurman, mają 7 dni na podpisanie umowy najmu. Twórca "Sceny Moliere" mówi, że pomimo tak zawrotnej stawki czynszu umowę podpiszą, bo ani on, ani jego współpracownicy "nie wyobrażają sobie, by można było zaprzepaścić dotychczasowy dorobek stowarzyszenia". Będą natomiast lobbować wśród radnych Gminy Kraków, aby chociaż część tej stawki obniżono ze względu na rodzaj prowadzonej tam działalności, którą jest "praca nad rozwojem talentów osób niepełnosprawnych".

Troska o własną przyszłość, chęć wykorzystania popularności, snobizm, szukanie nowych wyzwań -

różne motywy

skłaniają artystów do zajęcia się biznesem. Dla jednych to tylko przelotna przygoda, dla innych - tak jak w przypadku Marka Kondrata - wybór nowej drogi życia. Kondrat zwierzał się przed laty, że "byłoby wspaniale móc traktować swój zawód jak hobby". Marzyło mu się "takie zaplecze, finansowe, żeby mógł sobie powiedzieć: "Niczego nie muszę". Marzenie Kondrata spełniło się dzięki lukratywnemu kontraktowi reklamowemu. Aktor, stając się twarzą ING Banku Śląskiego, zdobył wspomniane wyżej zaplecze finansowe, dzięki któremu może się oddać swojej pasji.
Znane nazwisko nie jest jednak gwarancją sukcesu. Specjaliści od PR i ekonomiści zgodnie podkreślają, że nie da się zbudować solidnego interesu jedynie na wizerunku gwiazdy, choć jest on żywą przynętą i znakiem rozpoznawczym firmy. Ważne jest także, by nazwisko, które ma działać jako znana marka, było spójne z biznesem, który prowadzi znana twarz. - Nie można budować firmy opartej jedynie na wizerunku w nadziei, że to przyciągnie klientów. Nikt nie zdecyduje się na zakup usługi jedynie dlatego, że to firma pana X czy Y. Proszę sobie wyobrazić eteryczną aktorkę otwierającą sklep z traktorami. Taki zgrzyt nie wywoła pozytywnych skojarzeń - mówi prof. Tadeusz Tyszka, kierownik Katedry Psychologii Ekonomicznej WSPiZ im. L. Koźmińskiego.

M. in. dlatego twórcy "Prohibicji" po siedmiu latach działalności musieli zamknąć trzy z sześciu swoich restauracji, a pozostałe mają uratować nowi inwestorzy - już spoza kręgów artystycznych. Zdaniem szefów zamkniętych restauracji, winni kłopotów przedsięwzięcia są jego twórcy, którzy rzadko pojawiali się w swoich lokalach. - Nie chcieliśmy jeździć po kraju i występować w cyrku pod tytułem "Spotkania z ciekawym człowiekiem", bo tę ideę skompromitowano w PRL - tłumaczy Linda.

W Warszawie upadły m.in. puby znanych bokserów: "Tiger" Dariusza Michalczewskiego i "Winner" Przemysława Salety. Z pubem "Nautilius" pożegnał się Wojciech Jagielski, dziennikarz Radia Zet. W Krakowie swoje kawiarnie zlikwidowali znany z teleturnieju "Milionerzy" Hubert Urbański oraz piosenkarz Andrzej Piaseczny. Z restauracyjnego biznesu wycofał się także Bartosz Żukowski, znany głównie z sitcomu "Świat według Kiepskich", który wraz ze śpiewającym kolegą aktorem Bogusławem Kaczmarczykiem prowadzili w Krakowie "Carmel Coffee". Popularność serialu

nie zapewniała sukcesu

w biznesie Bartoszowi Żukowskiemu. Do lokalu przy ul. Świętego Krzyża rzadko wpadali wielbiciele "Kiepskich", aby prosić o autograf jednego z bohaterów serialu.

Z biznesowej działalności wycofał się także Tadeusz Huk. Ten znany aktor Starego Teatru jako jeden z pierwszych przecierał pod Wawelem gastronomiczne szlaki, otwierając w pierwszej połowie 90. lat kawiarnię "Maska". Długo był to najsłynniejszy w mieście aktorski lokal. Huk wycofał się z prowadzenia kawiarni, zostawiając ją wspólnikowi.

Bodaj ostatnim artystą w Krakowie, który zakończył swoją przygodę z biznesem, jest Grzegorz Matysik. Ten aktor i reżyser zarazem przez ostatnie dziesięć lat był właścicielm restauracji "Grube Ryby". W pięknie położonym lokalu, na brzegu Jeziora Skalnego w Starym Kamieniołomie w Zabierzowie koło Krakowa, bywały elity biznesowo-artystyczne. Także zwykli ludzie, którzy spacerowali prowadzącymi obok leśnymi szlakami. Matysik starał się, aby w "Grubych Rybach" zapewnić gościom do kotleta przeżycia artystyczne. W restauracji, przypominającej nieco dworek szlachecki, odbywało się sporo imprez kulturalnych. - Zrobiliśmy tam kabaret z Darkiem Gnatowskim, "Boczkiem" z serialu o Kiepskich. Występowały u nas zespoły jazzowe z Polski i zagranicy - opowiada aktor.
Grzegorz Matysik pół roku temu sprzedał restaurację. - Dlaczego? Karmienie innych ludzi to ciężka praca, a przy tym dość prymitywne zajęcie. Dziesięć lat się tym zajmowałem. Miałem dość, więc gdy znalazł się klient, który zapłacił satysfakcjonujące pieniądze, sprzedałem "Grube Ryby". I mam ten biznes z głowy. Wracam do działań artystycznych.

Grażyna Starzak

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski