MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Biznesmen zwolnił krakowskiego policjanta?

Redakcja
Jakie były kulisy odwołania zastępcy komendanta krakowskiej policji? Czy na jego dymisję miał wpływ jeden z najbogatszych Polaków? Takie podejrzenia pojawiają się po lekturze stenogramów z podsłuchu założonego na telefonie Wiesława L., właściciela ekskluzywnych hoteli.

Policja podsłuchiwała Wiesława L. przez kilka miesięcy 2006 r. w związku ze śledztwem w sprawie przebudowy podziemi Rynku Głównego w Krakowie, które biznesmen chciał zagospodarowywać. Szefem grupy operacyjnej, która ściśle współpracowała w tym postępowaniu z prokuraturą, był młodszy inspektor Leszek Górak, zastępca komendanta krakowskiej policji. Nagrano wówczas m.in. kilkadziesiąt rozmów przedsiębiorcy z Janem T., byłym dyrektorem Zarządu Dróg i Komunikacji, który umawiał go na spotkania z prezydentem Krakowa Jackiem Majchrowskim i z szefową Powiatowego Nadzoru Budowlanego. O ich dobrych stosunkach świadczą też telefony w "drobnych" sprawach, gdy np. potrzebna była interwencja w sprawie mandatu za złe zaparkowanie samochodu albo gdy dziennikarze zadawali niewygodne pytania. Jan T. telefonował też wtedy, gdy zirytował go jakiś artykuł w gazecie. W tej sprawie dzwonił np. rankiem 11 lipca 2006 r.
Tego dnia w prasie pojawiła się informacja o otrzymaniu przez dziennikarza Miłosza Horodyskiego listu z pogróżkami. Autor artykułu przypominał, że Horodyski kilkanaście dni wcześniej pisał o zaginionych zabytkowych meblach z apteki Pod Złotą Głową, która do połowy lat 90. mieściła się w kamienicy na krakowskim Rynku i przeszła w ręce rodziny L. W poszukiwania mebli zaangażował się wojewódzki konserwator zabytków. Znalazł je u podkrakowskiego stolarza. W trakcie oględzin komisji towarzyszyła policja.
- Gówniarz dostał jakąś kartkę z groźbami albo sam do siebie napisał i zaczyna się robić kabaret - mówił Jan T. przez telefon i przekonywał, żeby biznesmen nie lekceważył tej sprawy.
Wiesław L.: - Co może pan zrobić?
Jan T.: - Nie, no k... może pan Góraka sięgnąć, to cośmy kiedyś rozmawiali. Ale niech pan zerknie na ten artykuł, bardzo pana proszę. Uważam, że nie powinien pan tego puścić płazem.
Wiesław L.: - Swołocz.
Jan T.: - Niech pan napisze do komendanta wojewódzkiego, chociaż nie wierzę, żeby to działo się bez wiedzy Rapackiego albo Dorna.
Jeszcze tego samego dnia Wiesław L. dzwonił do Jana T. i prosił, by jego sekretarka skserowała wszystkie artykuły zamieszczone w krakowskich dziennikach, które dotyczyły ich obu, i przesłała mu je faksem. Podał warszawski numer telefonu. - Przygotowujemy pewną akcję - mówił.
Kilka dni później zarejestrowano inną ciekawą rozmowę Wiesława L. z nieznanym mężczyzną. - Co załatwiliście w Warszawie? - pytał ten drugi. Biznesmen pochwalił się: - Odwołują tego komendanta. - Tego Leszka? - dopytywał się jego rozmówca.
***
27 lipca 2006 r. Leszek Górak, nadzorujący przez pięć lat piony kryminalne krakowskiej policji, stracił stanowisko zastępcy komendanta krakowskiej policji.
Tego samego dnia przestał być również szefem grupy, która zajmowała się samowolami budowlanymi w Krakowie i rozpracowywała powiązania biznesmenów z urzędnikami i politykami.
Oficjalnie o jego odwołanie wnioskował bezpośredni przełożony, komendant miejski, inspektor Andrzej Małek. Z jakiego powodu - dziś nie pamięta. Ale jednocześnie zapewnia: - Na pewno nikt na mnie w tej sprawie nie wpływał. Nie znam Wiesława L., z Janem T. spotkałem się może ze dwa razy w urzędzie. Nikt z Warszawy też nie naciskał na odwołanie mego ówczesnego zastępcy. Jako szef jednostki sam decydowałem, z kim chcę współpracować. Zmiany były konieczne.
Odwołanie Góraka wzbudziło zdziwienie wśród prokuratorów. Krzysztof Urbaniak, ówczesny zastępca prokuratora okręgowego, mówił jednej z gazet: - Jestem w szoku, gdyż komendant Górak znany był ze swojej fachowości. Sami występowaliśmy o nagrody dla niego za wspólnie rozwiązane sprawy.
Zupełnie inaczej oceniał go jednak nadinspektor Adam Rapacki, ówczesny komendant wojewódzki policji w Krakowie, a obecnie wiceminister spraw wewnętrznych. - Inspektor Górak został odwołany ze stanowiska za brak wyników w pracy wykrywczej - argumentował.
Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości, przyznaje jednak: - Były dążenia do odwołania Góraka - w momencie gdy zaangażował się on w wyjaśnienie afery związanej z zagospodarowaniem podziemi w Rynku Głównym w Krakowie. Po jego odwołaniu śledztwo w tej sprawie praktycznie padło. Nie mogę mówić, kto był siłą sprawczą jego dymisji. Mogę natomiast stwierdzić, że z różnych źródeł docierały do mnie - jako do prokuratora generalnego - sygnały o niechęci rodziny L. do tego policjanta. Czyniono go winnym ich kłopotów. Pytano mnie nawet, co w tym Krakowie się dzieje?
Były minister przyznaje też, że osobiście zaangażował się w obronę Góraka. - Był o to spór - mówi, dodając, że właśnie wtedy doszło do pierwszego zgrzytu między nim a Ludwikiem Dornem, wówczas ministrem spraw wewnętrznych. Ziobro niczego nie wskórał, bo - jak mówi - "okazało się, że Górak miał też jakiś konflikt z generałem Rapackim".
Ten konflikt powstał na początku stycznia 2006 r., kiedy generał Rapacki został anonimowo oskarżony, że kilka lat wcześniej nie zapobiegł ucieczce z więzienia gangstera Ryszarda Niemczyka. Świadek miał się z tymi rewelacjami zgłosić najpierw do krakowskiej komendy miejskiej, a potem do prokuratury. Informacje na ten temat pojawiły się w mediach na kilka dni przed nominacją Rapackiego. Leszek Górak był łączony z tym przeciekiem, jednak prowadzone przez kilkanaście miesięcy śledztwo zostało umorzone.
- Ta sprawa jednak nie poszła w niepamięć - uważa jeden z krakowskich policjantów. Sam Górak twierdzi, że w tej sprawie w mediach ujawniono tajemnicę państwową, podając pseudonim policyjnego informatora i równocześnie świadka incognito. Świadkowi ponoć grożono później śmiercią. Do dzisiaj jednak nie ustalono ani kto groził, ani od kogo pochodził przeciek.
Po odwołaniu Leszek Górak publicznie oskarżył szefów z komendy wojewódzkiej, że rzucali mu kłody pod nogi, odmawiając zgody na stosowanie technik operacyjnych w stosunku do podejrzanych o korupcję. Dzisiaj wymienia też inne utrudnienia.
- Mieli do mnie pretensje, że do sprawy włączyłem służbę kryminalną, tłumaczono, że przecież wystarczyłaby policja gospodarcza. Twierdzili, że grupa pracująca przy sprawie liczy zbyt wiele osób. Tymczasem wśród spraw związanych z przekrętami budowlanymi pojawiali się nie tylko urzędnicy i biznesmeni, ale też gangsterzy. Każda z tych spraw toczyła się z zawiadomień mieszkańców Krakowa - mówi.
Według Góraka gen. Rapacki bardzo interesował się tymi śledztwami, osobiście czytał materiały operacyjne, ale nie dawał żadnych pisemnych wytycznych.
- Wręcz spotkaliśmy się z trudnościami w dalszej realizacji sprawy. Pytałem o powód tych utrudnień zastępcę komendanta, inspektora Kazimierza Mruka. Poinformował mnie, że taka jest polityka generała. W którymś momencie zażądaliśmy pisemnego uzasadnienia odmowy na zastosowanie kontroli operacyjnej. Wtedy zgodę otrzymaliśmy, ale następnego dnia zostałem odwołany ze stanowiska - mówi.
Zanim do tego doszło Jan T. miał pojawić się w komendzie miejskiej i oświadczyć butnie, że pieniądze z Zarządu Dróg i Komunikacji oraz Zarządu Cmentarzy Komunalnych idą na "kampanię prezydentów". W tym czasie policjanci sygnalizowali w prokuraturze, że napotykają przeszkody w śledztwie. Prokuratorzy - poprzez swego ministra - próbowali interweniować w komendzie głównej. Jak ustaliliśmy, w sierpniu 2006 r. dwóch policjantów (z grupy Góraka) zostało wezwanych do Warszawy na spotkanie z Markiem Bieńkowskim, komendantem głównym, i ministrem Ziobrą. Mieli potwierdzić, że śledztwo jest blokowane. Spotkali się jednak z zarzutem ze strony komendanta głównego, że przekazują nierzetelne informacje, a grupa operacyjna nie jest właściwie nadzorowana. Ostatecznie w połowie września komenda główna wszczęła postępowanie dyscyplinarne przeciwko Górakowi. Główny zarzut dotyczył tego, że o trudnościach w śledztwie informował prokuraturę, a nie przełożonych.
- Od dyrektora biura kontroli KGP usłyszałem, że jeśli komendant wojewódzki czynił przeszkody w śledztwie, to powinienem wówczas zadzwonić do komendanta głównego lub ministra spraw wewnętrznych. Sęk w tym, że wtedy też miałbym zarzut, że pominąłem drogę służbową - mówi Leszek Górak, który wkrótce po wszczęciu dyscyplinarki złożył raport o odejście ze służby i pożegnał się z policyjnym mundurem.
We wrześniu 2006 r. ze stanowiska komendanta małopolskiej policji został też odwołany nadinspektor Adam Rapacki, nazywany przez media "supergliną". Oficjalnym powodem dymisji było wydanie pozwolenia na broń dla gangstera, który zabił z niej dwie osoby, jedną ciężko zranił i sam się zastrzelił. "Gazeta Wyborcza" podała jednak, że prawdziwą przyczyną była odmowa Rapackiego na założenie podsłuchu prezydentowi Krakowa. Sam generał odmawiał wszelkich komentarzy w tej sprawie, ale jednocześnie stanowczo zaprzeczał relacjom Góraka o utrudnieniu śledztwa, nazywając je "kompletnymi bzdurami". Sprawę rzekomego podsłuchiwania prezydenta Krakowa przez kilkanaście miesięcy badała katowicka prokuratura, która w 2008 r. umorzyła śledztwo, stwierdzając, że nie było podsłuchu na telefonie Majchrowskiego. Podobne śledztwo dotyczące podsłuchiwania magistrackich urzędników i przecieków do mediów (podejrzewanym był Leszek Górak) prowadziła Prokuratura Okręgowego w Tarnobrzegu. I tym razem skończyło się na umorzeniu.
Leszek Górak, dziś już na emeryturze, przyznaje: - Już po moim odwołaniu dotarły do mnie informacje, że podczas różnych imprez towarzyskich biznesmeni przewijający się w śledztwie zabiegali o moją dymisję i szukali wstawiennictwa u osób wysoko postawionych.
U kogo? Ze stenogramów z podsłuchu wynika, że Wiesław L. kontaktował się w tym czasie z wieloma politykami, m.in. z Romanem Giertychem, Andrzejem Lepperem (wówczas obydwaj zajmowali stanowiska wicepremierów), z wicemarszałkiem Sejmu Markiem Kotlinowskim (dziś sędzią Trybunału Konstytucyjnego), z Kazimierzem Michałem Ujazdowskim, byłym ministrem kultury i dziedzictwa narodowego, i z Bolesławem Piechą, byłym wiceministrem zdrowia. Ale czy tylko z nimi bogaty przedsiębiorca się spotykał? 8 lipca 2006 r. zarejestrowano np. rozmowę, w której Wiesław L. informuje znajomą, że tego dnia wybiera się do Częstochowy, jednak uzależnia swój wyjazd od tego, czy będą tam "ci ważni ludzie, bo chciałby coś jeszcze załatwić". Mówi: - Jutro Głódź ma kazanie i mają być wszyscy - premier i ministrowie.
W interwencje na rzecz rodziny L. zaangażował się oficjalnie Marek Kotlinowski, wtedy marszałek Sejmu z ramienia LPR, który po ujawnieniu samowoli w hotelu Starym wysłał list do ministra budownictwa. Zachwycał się w nim wspaniale odnowionym hotelem i sugerował, że krakowskiego przedsiębiorcę niesłusznie nękają urzędnicy. W tej samej sprawie Wiesław L. rozmawiał również z ówczesnym wicepremierem Romanem Giertychem, co nagrała policja. Ze stenogramów z podsłuchów wynika też, że biznesmen pomagał załatwiać w Warszawie interwencję głównego inspektora nadzoru budowlanego w sprawie podziemi Rynku Głównego po tym, jak wojewódzki inspektor uznał prowadzone tam roboty za samowolę budowlaną (pisaliśmy już o tym w "Dzienniku Polskim"). Na wyjaśnienie wciąż czeka kwestia wpisania ivabradyny na listę leków refundowanych oraz jaki wpływ na to miały interwencje krakowskiego biznesmena w Ministerstwie Zdrowia.
Nie udało się, jak dotąd, wyjaśnić w jaki sposób u Jana T., byłego dyrektora ZDiK, znalazła się notatka służbowa z centrali PZU w sprawie rzekomej kolizji pod Limanową, w której miał uczestniczyć Wiesław L. i syn Jana T. (w tej sprawie niedawno do sądu trafił akt oskarżenia, który zarzuca przedsiębiorcy i byłemu dyrektorowi ZDiK próbę wyłudzenia odszkodowania i korupcję). Notatka została sporządzona niecałe dwa miesiące od zgłoszenia przez T. stłuczki (w sierpniu 2005 r.) i stwierdza: "zgromadzony materiał jest zbyt słaby i może się skończyć przegraną w sądzie". Podpisała się pod nią Hanna Rapacka, wówczas naczelnik jednego z wydziałów w centrali PZU, a prywatnie żona obecnego wiceministra spraw wewnętrznych.
Pani Rapacka i jej bezpośredni przełożony jesienią ub. roku zostali w tej sprawie przesłuchani w krakowskiej prokuraturze. Oboje zeznali, że notatka była przeznaczona wyłącznie do użytku wewnętrznego. Kto zlecił jej sporządzenie i w jaki sposób trafiła w ręce Jana T. - nie potrafili powiedzieć.
Ewa Kopcik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski