Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Blaski i nędze zawodu aktora

Redakcja
Aktorstwo jest, a przynajmniej do niedawna było, najdemokratyczniejszą ze sztuk. Tu staż, renoma czy minione zasługi liczą się w znikomym stopniu, każdego wieczora trzeba na nowo przekonać ludzi, zmusić ich do płaczu albo śmiechu.

Marcin Wolski: SPRAWKI Z WARSZAWKI

Sława i uzbierany przez lata kredyt u publiczności liczy się przy wejściu, zejście może być w milczeniu. Zawsze może wtargnąć na scenę młody wilczek i pokonać starego lwa. Nie bez powodu gwiazdor Gary Cooper spędzał z planu filmowego pewnego statystę. "Kiedy on jest w tle, mnie nie ma na pierwszym planie” – stwierdzał. I miał rację. Statystą tym był Anthony Queen.

I to jest mniej przyjemna strona tego zawodu. Wprawdzie sławę można zdobyć szybko, ale jak wśród rewolwerowców w końcu pojawia się ten lepszy.

"Jest coś jeszcze gorszego od męczącego nadmiaru popularności –zwierzał się kiedyś Aleksander Bardini – jej kompletny brak”.

Namalowane płótna będą wisieć w muzeach, powieści, jeśli dobre, będą wznawiane, dopóki ludzkość zachowa zdolność czytania, ale sztuka aktorska...?

Mówi się, że aktor żyje, dopóki nie umrze ostatni widz, który go pamięta.

I jest to opinia optymistyczna. W wielu przypadkach zapomnienie przychodzi wcześniej. W świecie natłoku i nadmiaru, bożyszcze z serialu po paru miesiącach jest anonimem. Wielkie role, nawet zarejestrowane na taśmie filmowej, z czasem podniecają już wyłącznie historyków – czy dziś kogoś szczerze zachwyci Sarah Bernard, Caruso, Kiepura. Valentino... Coś, co naszym dziadkom wydawało się rewelacją, dla wnuków zakrawa na amatorstwo. Zmienił się styl, konwencja, środki... Do tego dochodzi jakość, trzask płyty, brak koloru, blaknący obraz... Trochę dłużej żyją legendy, Dymsza trwa w niezliczonych aktorskich anegdotach, które być może za jakiś czasach opowiadane będą o Stuhrze lub o komikach, których jeszcze nie znamy.

Co w takim razie stanowi magnes ciągnący rzesze adeptów ku tej twórczości nietrwałej niczym bańka mydlana? Potrzeba dawania przeżyć, dzielenia się ulotną prawdą, która wprawdzie jest oszustwem, ale genialnym.

Pamiętam, kiedy Jan Świderski występował w swych durenmattowskich rolach, a ja, dzieciak, choć wiedziałem, że to tylko sztuka, dygotałem ze strachu, że Romulus Wielki naprawdę padnie na serce, nie miałem pojęcia, że ten wielki aktor, bezpośrednio po dostarczeniu nam kilogramów przeżyć, biegł do garderoby, rozgrywać dalej ulubioną partyjkę kości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski