Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bliskie związki sportu i polityki. Już Marx się o tym przekonał

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Joachim Marx był pierwszym polskim sportowcem w latach 70., w którego transfer na Zachód zaangażowały się najwyższe władze
Joachim Marx był pierwszym polskim sportowcem w latach 70., w którego transfer na Zachód zaangażowały się najwyższe władze Remigiusz Półtorak
Alternatywne pisanie historii, choć akurat modne, jest co najmniej ryzykowne, ale kto dziś zdaje sobie sprawę, że kariera Roberta Lewandowskiego nie musiała prowadzić przez Dortmund i Monachium? Gdyby tylko Francuzi posłuchali JOACHIMA MARXA, mistrza olimpijskiego z Monachium

Czasami się zastanawiam, jak inaczej potoczyłaby się historia, gdyby udało się nam go wtedy ściągnąć. To znaczy gdyby działacze Lens wykazali się odrobinę większą intuicją - mówi Joachim Marx i zawiesza głos w próżni. Wie, że czasu już nie cofnie.

W małym, ledwie 30-tysięcznym Lens to człowiek-instytucja. Gdy siedzimy w restauracji w centrum miasta, bez przerwy ktoś podchodzi do stolika. A to były zawodnik, pamiętający doskonale stare dobre czasy; a to znajomy, który ma akurat syna w szkółce piłkarskiej prowadzonej przez całe lata - także pod egidą francuskiej federacji w pobliskim Lievin - właśnie przez Marxa. Polak zaskarbił sobie w regionie wiele sympatii w zasadzie od czasu, gdy w swoim inauguracyjnym meczu w lidze francuskiej - w październiku 1975 roku - wbił Lyonowi trzy gole, wychodząc na boisko niemal prosto z samolotu, bez żadnego treningu. Mówiąc obrazowo, już na boisku miał dobre oko.

Potem, gdy został trenerem, szefem szkółki piłkarskiej i skautem, ta umiejętność tylko się wyostrzyła. To on przyjmował do szkółki piłkarskiej młodego Raphaela Varane’a, dzisiaj gwiazdę Realu Madryt. - Pamiętam, jak w 2006 roku na mistrzostwach Europy U-19 w Poznaniu rozmawiałem z Marouanem Fellainim. Teraz ma charakterystyczną fryzurę, zrobił karierę w Premier League, ale wtedy był jeszcze nikomu nieznany, choć widziałem w nim potencjał. Skończyło się na tym, że Fellaini odszedł niedługo potem do Evertonu za 15 mln euro - opowiada Marx i podaje kolejne przykłady gwiazd, które obserwował, zanim jeszcze rozbłysły pełnym blaskiem. - Mesuta Oezila oglądałem na mistrzostwach U19 w Austrii. Podobał mi się też Bośniak Edin Dzeko. Sprawa była prosta: jeśli zauważyłem, że ktoś ma duży potencjał, proponowałem działaczom, ale to klub decydował.

Jedną z takich perełek był Lewandowski.

Telefon od „Rydzka”: Przyjeżdżaj

Wszystko zaczęło się od… Wita Żelazko, sędziego międzynarodowego i wieloletniego eksperta Canal Plus, jeszcze zanim jego nazwisko było kojarzone z aferą korupcyjną i ustawianiem meczów.

Marx: - Znamy się od lat, graliśmy razem jeszcze w GKS-ie Gliwice. Pewnego razu, to był rok 2007, słyszę w słuchawce: „Przyjeżdżaj, jest superzawodnik”.

O Lewandowskim, który grał wówczas w Zniczu Pruszków, jeszcze nie słyszał, ale miał zaufanie do „Rydzka”, jak znajomi nazywali Żelazkę. Przeczuwał, że 19-letni Robert to rzeczywiście ogromny talent. Mogłoby się wydawać, że droga do transferu była otwarta, jednak pierwsze rozmowy spaliły na panewce. Z błahego powodu.

- Lens było wtedy czołową drużyną we Francji, walczyło o Ligę Mistrzów, a ja tu nagle proponuję działaczom zawodnika z II ligi. Nikt nie podjął tematu, choć starałem się przekonywać, że za taką kwotę, jaką chciał Znicz, zawsze będą mogli sprzedać go do innego klubu we Francji. Nawet gdyby się nie sprawdził, co dzisiaj wydaje się mało prawdopodobne - mówi Marx.

Do Lens trafił wówczas Kanga Akale, zawodnik Wybrzeża Kości Słoniowej. Koszt - 4,5 mln euro, czyli tyle, ile Borussia zapłaciła trzy lata później Lechowi za Lewandowskiego.

Ciekawe jednak jest to, że Lens też ustawiło się wtedy w kolejce pretendentów po młodego Polaka. -Przez Wita poznaliśmy się z Cezarym Kucharskim, menedżerem Lewandowskiego. Widywaliśmy się dość często na Legii, potem przyjechali nawet na testy do Lens. Mogę chyba powiedzieć, że trochę się zaprzyjaźniliśmy. Dlatego dobrze znałem warunki, jakie proponowali Niemcy. Lech zaczął rozmowy od 6 milionów, ale dla nas nawet kwota 4,5 mln euro okazała się zbyt wygórowana - zdradza Marx kulisy rozmów i przypomina, że Lewandowskiego chcieli też Włosi. Sam jednak, jak mówi, przekonywał Kucharskiego, że dla młodego napastnika to nie jest dobra liga.

- Teraz, jak widzę postępy Roberta, trochę żałuję, że nie znalazł się wtedy w Lens - nie ukrywa polski trener. Ale puenta tej historii jest szczególnie pouczająca, by nie powiedzieć bezlitosna, dla klubu z północnej Francji. W 2008 roku, czyli zaledwie kilka miesięcy po tym, jak polski napastnik był tam przymierzany, Lens spadło do II ligi. Pewnie trochę niezasłużenie, ale rykoszetem cała sprawa odbiła się na Bogu ducha winnym Iworyjczyku Akale. Nawet jeśli jest to uproszczenie, liczby nie kłamią: Lewandowski - pięć goli, dziewięć minut (w ubiegłym sezonie, z Wolfsburgiem). Kanga Akale - pięć goli, sześćdziesiąt siedem meczów. Jednym słowem, przepaść.

Na kolejne głośne transfery do Lens, gdzie grało wyjątkowo dużo Polaków (Faber, Grzegorczyk, Winkler, Ogaza, Tłokiński, Tobolik, Tarasiewicz, Bąk…), trzeba będzie zatem poczekać. Choć bardziej spektakularnego przejścia niż to w wykonaniu samego Joachima Marxa z pewnością już nie będzie. - Byłem pewnie pierwszym zawodnikiem, w którego wyjazd na Zachód zaangażowały się najwyższe władze państwowe. Łącznie z prezydentem Francji - śmieje się Marx na wspomnienie czasów, gdy transfery przeprowadzało się zupełnie inaczej niż dzisiaj.

A było tak: maj 1975 roku, finał Pucharu Francji, Lens gra z St Etienne. Na trybunie honorowej prezydent Valery Giscard d’Estaing. - Ostatni mecz w barwach Lens rozgrywali wtedy Gienek Faber i Rysiek Grzegorczyk. Siedzący obok prezydenta mer Lens Andre Delelis, którego imię nosi dzisiaj stadion, opowiadał mi potem, że szczególnie Faber zwrócił uwagę Giscarda - przypomina Marx.

Delelis: „Niestety, to jego ostatni mecz, ale mamy na oku innego zawodnika z Polski. Problem w tym, że nie chcą go puścić”. Giscard d’Estaing: „Niech pan przygotuje pismo w tej sprawie, mamy niedługo wizytę oficjalną, zobaczymy, co się da zrobić”.

- W taki sposób sprawa mojego transferu, po kilku miesiącach obserwacji, stanęła na wysokim szczeblu - wspomina Marx.

Co ma na myśli, twierdząc, że negocjacje toczyły się od kilku miesięcy? W marcu tego samego roku Ruch, gdzie występował popularny „Asiu”, grał w europejskich pucharach z St Etienne. Na YouTube można do dzisiaj zobaczyć w całości tamte mecze i usłyszeć słowa komentatora, że na trybunach znalazło się wiele „osobistości”, m.in. trener Lens Arnold Sowinski. Polskiego pochodzenia, a jakże.

„W co ja tu, k…, wpadłem”

- W kwietniu zaprosili nas na mecz towarzyski. To było podziękowanie dla Fabera i Grzegorczyka za lata gry dla Lens. Pojechał wtedy także prezes Trzcionka, co jako ministrowi bardzo rzadko się zdarzało. Jak się okazało, na negocjacje. Potem usłyszałem od niego zapewnienie, że jak w kolejnym sezonie odpadniemy z europejskich pucharów, to droga wolna -mówi. -I rzeczywiście po przegranym meczu z PSV Eindhoven podszedł do mnie i powiedział: „Teraz już możesz jechać do tych żabojadów, dolary zarabiać!”.

Kilka dni później Marx - który na igrzyskach w Monachium zdobył złoto, ale na mundial dwa lata później nie pojechał z powodu kontuzji - wystąpił jeszcze w ostatnim meczu reprezentacyjnym z Włochami. :- Do dzisiaj mam przed oczami scenę, jak dzień przed spotkaniem przyszedł do mnie Henryk Loska (niedawno zmarły prominentny działacz PZPN, mąż znanej prezenterki - red.) i oznajmił mi z podziwem: „Nie wiedziałem, że masz we Francji znajomych ministrów!”.

Szefem dyplomacji był wtedy mający polskie korzenie Michel Poniatowski, blisko związany z Valerym Giscardem d’Estaing.

Marx, gdy już przybył do Francji, miał wejście smoka. - Kazali mi grać bez żadnego treningu, mówiąc, że mi zapłacą za cały miesiąc, choć był to 31 października. Przyjechał do nas wtedy Lyon, który zajmował drugie miejsce w tabeli - z ostro grającym Domenechiem w składzie. Jak po trzech minutach strzelili nam gola, a potem jeszcze sunął atak za atakiem, pomyślałem sobie: „W co ja tu, k…, wpadłem”. Skończyło się jednak na tym, że… strzeliłem trzy gole - opowiada.

A to był dopiero początek drogi, bo potem Marx nie tylko zdobył szacunek, ale także jako szef szkółki piłkarskiej pod egidą francuskiej federacji wynalazł i wychował wielu następców. I kto teraz zaprzeczy, że z takim nazwiskiem nie jest łatwiej przejść do historii?

Jak „Asiu” zagrał jeden raz w barwach Wisły

Zanim Joachim Marx został na jedenaście lat szefem szkółki piłkarskiej pod auspicjami francuskiej federacji (1995-2006) i jednym z najbardziej szanowanych polskich sportowców nad Sekwaną, zdobył „złoto” na igrzyskach w Monachium.

Ale „Asiu” - tak nazywali go koledzy - ma w życiorysie także epizod krakowski. W 1966 roku, jako 22-latek, zagrał towarzyski mecz w barwach Wisły (na 60-lecie klubu, z MTK Budapeszt), choć był wtedy zawodnikiem Gwardii Warszawa.

- Przypomniał mi o tym syn, który na 70. urodziny przygotował wielkie tableau z najważniejszymi wydarzeniami mojej kariery i wyszukał w archiwach wszelkie dostępne materiały. Dzwonił do Lesława Ćmikiewicza, Jana Tomaszewskiego i w końcu wpadł na zdjęcie z tamtego meczu. Chyba z „Tempa”. Szczerze mówiąc, nie pamiętałem, że strzeliłem wtedy nawet gola - mówi Joachim Marx.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski