MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Błoto, bruki, asfalt

ANDRZEJ KOZIOŁ
Makabryczne ogłoszenie w "Czasie", żart Władysława Ludwika Anczyca Fot. Archiwum
Makabryczne ogłoszenie w "Czasie", żart Władysława Ludwika Anczyca Fot. Archiwum
Pierwszego kwietnia 1840 roku Ambroży Grabowski, krakowski księgarz i wielki starożytnik, zanotował:

Makabryczne ogłoszenie w "Czasie", żart Władysława Ludwika Anczyca Fot. Archiwum

KRAKOWSKIE ULICE. Dzisiejsza ulica Św. Bronisławy lawiną błota * Dziecko utopione na Franciszkańskiej * Wchodzenie po desce do teatru * Wieża Ratuszowa jako wodotrysk

Dzisiaj (...) zima sprawiła nam prawdziwe prima aprilis - bo gdy prawdziwą porę zimową, przymrozki, grudę, a często i śnieg mieliśmy aż do ostatniego marca - i kiedy nam jeszcze zima dłuższem trwaniem odgrażała - nagle dzisiaj, dnia 1. kwietnia odmieniła się powietrznia, mamy dzień piękny, pogodny, słońce świeci i jest ciepło i jeśli się jeszcze nie odmieni, tedy od dzisiaj wiosnę rachować zaczniemy. Ciepła dziś stopni ośm i pół. Chciałem się dostać na mogiłę Kościuszki - i byłem przed świętą Małgorzatą - ale dla błota dalej iść nie mogłem.

Wyobraźmy sobie ulicę św. Bronisławy spadającą gwałtownie ku dzisiejszej pętli tramwajowej na Salwatorze. Nie ulicę, prawdę powiedziawszy, ale starą drogę, która prowadziła w stronę kopca Kościuszki. Nie drogę, ale lawinę błota... Pan Ambroży dotarł zaledwie do drewnianego kościółka pod wezwaniem świętej Małgorzaty, zwanego popularnie Gontyną. Dalej się nie dało.

Na szczęście dla amatorów pieszych przechadzek już wkrótce, w latach 1844-1847, trakt zyskał bitą nawierzchnię, z czasem obrósł willami i stał się jedną z najbardziej malowniczych ulic Krakowa.

Ulica św. Bronisławy nie była jeszcze wówczas ulicą, ba, nawet nie znajdowała się w Krakowie, lecz na Zwierzyńcu, w gminie osobnej, która dopiero na początku XX stulecia została pochłonięta przez królewskie miasto. Nie oznacza to, iż w połowie XIX wieku przez centrum Krakowa można było przejść suchą nogą. Wprost przeciwnie, jak pisała Maria Estreicherówna, mimo starań miejskich władz:

Błoto było jednak stale okropne, nawet w śródmieściu. Kiedy zaś w 1856 roku, w teatrze przy dzisiejszej ulicy Jagiellońskiej, urządzono wspaniały bal: Wielki postęp stanowiło, że błotnistą i ciemną zwykle ulicę wysypano piaskiem i oświetlono kagańcami.

Odwiedzanie teatru nie było wówczas czynnością ani prostą, ani bezpieczną. Do stopnia karety przystawiano deskę i po niej, balansując, ostrożnie schodziła dama w krynolinie.

Za szczególnie błotnistą uchodziła ulica Franciszkańska. W 1851 roku w "Czasie" ukazało się makabryczne ogłoszenie:

W ulicy Franciszkańskiej zginęło w błocie dziecię lat 3, miesięcy 7 mające. Stroskany ojciec uprasza szanownego znalazcę o powrócenie dziecięcia, za co otrzyma sowitą nagrodę.

Na szczęście anons okazał się żartem Władysława Ludwika Anczyca, autora popularnych sztuk teatralnych, między innymi "Kościuszki pod Racła-wicami".

Całe miasto tonęło w błocie. Na stan krakowskich ulic narzekał Michał Bałucki:

...główne ulice, wiodące na Planty, jak na przykład św. Scholastyki i jej przecznice, są podziurawione, pełne bagien i wybojów, bez bruków i bez trotuarów.

Nie inaczej, nawet tuż jeszcze tuż przed pierwszą ze światowych wojen, było na przedmieściach, na przykład na placu Latarnia, dzisiejszym placu Kossaka, skąd Kossakowie ruszali do miasta, oczywiście powozem, bo przy Kossakówce w stajni przebywały dwa konie. Jak pisała Magdalena Samozwaniec:
W końcu ruszało się. Kasztanki człapały po błocie, w którym tonął cały plac Latarnia. Cienie latarń tajemniczo przesuwały się po szybie karetki.

Bruki zaczęły pojawiać się powoli. W 1867 roku zyskała je ulica Jagiellońska, dzięki czemu damy nie musiały wchodzić do teatru po chybotliwej desce. Dwa lata później wybrukowano Reformacką, pl. Szczepański, odcinki Karmelickiej, Grodzkiej, Dominikańskiej, Gołębiej, Łobzowskiej. Później przyszła kolej na nieszczęsną Franciszkańską, część Floriańskiej. W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego stulecia z kolejnych ulic - między innymi z Pijarskiej, Podwala, nawet Batorego - znikło błoto. Koła powozów zaczęły turkotać po bruku. Ba, za prezydentury Mikołaja Zyblikiewicza nawet na ulicy Zwierzynieckiej i Wolskiej - nie mówiąc o Krupniczej i Starowiślnej - pojawiły się chodniki.

Chęć walki z wszechwładnym błotem była jedną z przyczyn najbardziej chyba nonsensownego pomysłu w historii Krakowa.

W 1858 roku niejaki Jan Netrebski, inżynier, zaproponował, aby wielki zbiornik na wodę umieścić na... wieży ratuszowej. Jak pisała Estrei-cherówna:

...wodotryski z tego zbiornika miały spłukiwać kanały i ulice, nigdy nie polewane, więc pełne kurzu i śmiecia.

Gwoli sprawiedliwości dodajmy, iż inżynier Netrebski powodowany był także troską o bezpieczeństwo miasta. Minęło zaledwie kilka lat od wielkiego pożaru, a według jego obliczeń strumienie wody z ratuszowego zbiornika powinny sięgać trzeciego piętra.

Błoto na ulicach, zwłaszcza przedmiejskich, trwało jeszcze w czasach mojego dzieciństwa. Owszem, większość ulic przedmieścia miała bite nawierzchnie - asfalt był rzadkością! - ale pełne kałuż i błotnistych wybojów. Dlatego na progu każdej kamienicy tkwiło proste urządzenie - skrobaczka do butów. Niewiele pomagała, kiedy zapanowała moda na "traktory", zwane także "wibramami". Błoto wbijało się w ich głęboko rowkowane podeszwy, z których trudno było je usunąć.

Nic więc dziwnego, że jeszcze kilka lat po ostatniej wojnie używano - a zwłaszcza używali starsi panowie - kaloszy. Z czasem kaloszami zaczęto nazywać gumowe buty z cholewami, ale prawdziwe kalosze - to coś zupełnie innego! Płytkie gumowe ochraniacze na półbuty, pozwalające przebrnąć przez błoto, a później zadawać szyku czystym, wyglansowanym do połysku obuwiem...

Z ulicznym brudem walczyli stróże kamieniczni. Stróż miał mnóstwo obowiązków, dokładnie wymienionych w "Regulaminie utrzymania czystości i porządku dla stoł. król. m. Krakowa".

W lecie musiał codziennie - po należytem skropieniu, rzecz jasna - zamieść chodnik, ściek, czyli rynsztok i na dodatek jeszcze pół jezdni. Stróże domów stojących przy placach mieli gorzej - ich miotła musiała doprowadzić do czystości aż sześć metrów placowej przestrzeni.

A wszystko to musiało odbywać się wcześnie - od początku kwietnia do końca września o piątej, przez pozostałą część roku o siódmej rano. Regulamin stwierdzał wyraźnie: Zamiatanie chodników i ulic wieczorami jest zabronione.
Stróżowskie obowiązki ciągną się przez kilka stron czerwono oprawionej książeczki, starannie wydanej w 1891 roku. Zimą stróże musieli usuwać z chodników śnieg oraz lód, i to nie raz dziennie, ale w razie potrzeby i kilka razy na dzień. W razie gołoledzi chodniki należało posypywać piaskiem lub popiołem - nigdy trocinami i plewami, surowo zabronionymi przez miejskie przepisy.

Dodajmy, iż magistrackie rozporządzenia i regulaminy z XIX wieku nie były nowością. Już w XIV stuleciu władze miasta wydały wilkierz w sprawie utrzymania porządku na ulicach i usuwania z nich błota. Jednak na krakowskich ulicach, na ulicach europejskich miast, było o wiele gorzej niż na Franciszkańskiej, z której szydził Anczyc...

Wyobraźmy sobie ulice wyłożone drewnianymi balami, które uginają się pod ciężarem wozów.

Wyobraźmy sobie tryskające w górę błoto, niezbyt wonne, bo przecież po ulicach wałęsały się zwierzęta zostawiające wszędzie ślady swej obecności. I rynsztoki sobie wyobraźmy. Wprawdzie z dachów, daleko wysuniętymi rynnami zlewała się do nich deszczówka, ale także spływały nimi domowe nieczystości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski