Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bob Dylan z klubu Pod Ręką, czyli smak Ameryki w czasach PRL-u

Andrzej Robak
Jerzy Wójcik i Krystyna Święcicka-Wójcik w klubie Pod Ręką
Jerzy Wójcik i Krystyna Święcicka-Wójcik w klubie Pod Ręką Fot. z archiwum Krystyny Święcickiej-Wójcik
Portret . Minęła rocznica śmierci gitarzysty Jerzego Wójcika, który popularyzował twórczość amerykańskiego pieśniarza, laureata tegorocznej Nagrody Nobla. Wójcik napisał o nim pracę magisterską, potem podarował ją swojemu idolowi po koncercie w Londynie

W grudniu laureaci Nagrody Nobla odebrali medale i dyplomy z rąk króla Szwecji. W dziedzinie literatury wyróżnienie otrzymał w tym roku Bob Dylan, który jednak nie pojawi się na uroczystości z powodu innych zobowiązań. W tym miesiącu przypada także rocznica śmierci krakowskiego gitarzysty Jerzego Wójcika, który w latach 70. ubiegłego stulecia popularyzował twórczość amerykańskiego pieśniarza.

O Bobie Dylanie powszechnie mówi się, że jak nikt inny awansował piosenkę do rangi sztuki. Jego muzyce zawsze towarzyszą rozważania o istotnej treści - politycznej, społecznej, metafizycznej czy religijnej. W ciągu trwającej przeszło pół wieku kariery artysta prezentował swój przekaz zarówno w oprawie akustycznej folkowej ballady, jak i kompozycji wykonywanych z towarzyszeniem muzyków rockowych, bluesowych i country.

Do Polski Dylan dotarł na falach Radia Luksemburg. Pierwsze powojenne pokolenie urodzone nad Wisłą uległo fascynacji muzyką graną przez ich równolatków na Zachodzie i z uchem przyłożonym do odbiornika odcyfrowywało i zapisywało nuty i słowa.

Przez muzykę poznawał język angielski

Nie inaczej było z Jerzym Wójcikiem, którego chęć dogłębnego zrozumienia poetyckich tekstów Dylana zaprowadziła na studia anglistyczne. - Poprzez muzykę Jurek poznawał język - wyjaśnia Krystyna Święcicka-Wójcik, wdowa po muzyku. - Wtedy nie mieliśmy komfortu korzystania z Internetu, gdzie w sekundę można odnaleźć słowa dowolnej piosenki. Kultura zachodnia nie była u nas tak powszechna jak obecnie.

Multimedialne spektakle w klubie Pod Ręką

Aby mieć dostęp do książek, nut i nagrań, oboje zostali przewodnikami po Krakowie obsługującymi turystów z Wielkiej Brytanii. Opiekowali się też obcokrajowcami, którzy przyjeżdżali tu na studia i uczęszczali na kurs języka polskiego. Potem otrzymywali od nich pocztą płyty i kasety. W ten sam sposób Wójcik zaopatrzył się w tom zawierający teksty i rysunki Dylana.

Równolegle ze szlifowaniem umiejętności lingwistycznych

Oprócz tego zaproponował, żeby w programie koncertów znalazł się Tunel Aerodynamiczny - zestaw trzech piosenek z repertuaru wykonawców anglosaskich. Muzycy ubrani w białe kitle, spowici ultrafioletowym światłem, otwierali blok utworem „Like a Rolling Stone” Dylana.

Te multimedialne spektakle odbywały się w klubie Pod Ręką, ulokowanym w niskiej i ciasnej piwnicy domu studenckiego Akademii Sztuk Pięknych, przy ulicy Dzierżyńskiego (obecnie Lea). Z czasem w tym samym miejscu Wójcik zaczął występować samodzielnie, prezentując kompozycje swojego ulubionego artysty.

Grał na gitarze akustycznej i harmonijce, mikrofonu używając jedynie do wzmocnienia głosu. Na tak skromne instrumentarium potrafił zaaranżować nawet te utwory, które Dylan wykonywał z kilkuosobowym zespołem. - Klub był maleńki i taki repertuar świetnie tam pasował. W kameralnej atmosferze Jurek łatwo nawiązywał bezpośredni kontakt ze słuchaczami - wspomina wdowa po artyście.

Emeryt Big-Beata, Jego Kobita i Wolny Najmita

W przeciwieństwie do Maryli Rodowicz, która śpiewała „Blowin’ in the Wind” i „The Times They Are a-Changin’” w polskim przekładzie, Wójcik wykonywał piosenki amerykańskiego barda wyłącznie z oryginalnymi tekstami.

Anglojęzyczną nazwą „On the Road” opatrzony był też cały recital, na który składało się około 10 utworów. Rolę konferansjera pełnił Andrzej Keyha, kolega ze studiów, który dowcipnie i ze swadą przybliżał życiorys artystyczny Dylana, treść piosenek i okoliczności ich powstania.

Później Wójcik sam zapowiadał utwory. Z czasem zaczął występować z żoną, która wspierała go wokalnie. Dołączył też Piotr Łopalewski, student ASP. Mieszkając w akademiku na Dzierżyńskiego, regularnie bywał na koncertach Zdroju Jana i czasem wspomagał zespół grą na różnych instrumentach strunowych.

Jeden z nich, pochodzący z Bułgarii i z powodu skojarzeń z tamtejszym serem nazywany kaszkawałem, wybrał do wykonywania repertuaru Dylana. - Jurek przedstawiał nasze trio następująco: Emeryt Big-Beata, Jego Kobita i Wolny Najmita - śmieje się Łopalewski.

- Sami organizowaliśmy koncerty. Nie sprzedawaliśmy biletów, lecz po występie organizowaliśmy wśród publiczności zrzutkę do kapelusza.

Piotr Łopalewski miał również okazję wykorzystywać swoje zdolności plastyczne, ręcznie przygotowując afisze informujące o występach tercetu. Niemal na każdy koncert rysował inny plakat.

Chociaż publicznie wykonywali anglojęzyczny repertuar, co w tamtych latach nie było aprobowane przez władze, nie zanosili tekstów do zatwierdzenia przez terenowy organ cenzury.

Autor tekstów piosenek, nie zasługiwał na uwagę

Tylko raz, w maju 1972 roku, kiedy Wójcik występował na festiwalu „Wiosna Studentów Częstochowy”, na afiszu imprezy nazwę recitalu zmieniono na „Songi B. Dylana”.

- Jurek był poruszony wymową utworów, które wykonywał, ale nigdy nie podkreślał ich znaczenia w kontekście ówczesnej sytuacji politycznej i społecznej w Polsce. Przekazywał teksty, ale nie sugerował interpretacji - zaznacza Krystyna Święcicka-Wójcik.

Dylan nie spodobał się za to profesorom Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy nie chcieli się zgodzić na to, żeby obraz Ameryki w twórczości amerykańskiego barda stał się tematem pracy magisterskiej Wójcika.

- Zdaniem ówczesnych wykładowców, autor tekstów piosenek, w dodatku Amerykanin, nie zasługiwał na uwagę. W ich mniemaniu prace naukowe należało pisać o Szekspirze i innych klasykach literatury angielskiej. Dopiero po kilku miesiącach batalii z promotorem Jurkowi udało się postawić na swoim - wspomina wdowa po angliście.

Najwyraźniej sceptycyzm wobec literackiej wartości utworów Dylana podzielali też akademicy na Zachodzie. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że Nobel został mu przyznany tak późno.

Po obronie pracy Wójcik wraz z żoną wyjechali do Londynu. Spędzili tam ponad dwa lata. Chcieli zarobić, kupić niedostępne w kraju instrumenty, ale przede wszystkim uciec od szarzyzny, która opanowała Polskę u schyłku „dekady dobrobytu”.

Chodzili po klubach muzycznych, trochę grywali w folkowych pubach, chłonąc kolorową atmosferę wolnego świata. W 1978 roku byli na koncercie Dylana. Wójcikowi udało się zdobyć autograf swojego idola. Podsunął mu do podpisania swoją pracę dyplomową. Drugą kopię podarował piosenkarzowi.

W latach 80. z powodu postępującej choroby Jerzy Wójcik ograniczył koncertowanie. Odszedł przedwcześnie 27 lat temu, nie doczekawszy przemian ustrojowych i występu Dylana, który w 1994 roku odwiedził Kraków.

- Kiedy chodziliśmy po maleńkich londyńskich pubach, w których niemal co wieczór organizowano koncerty, marzyliśmy, żeby w Krakowie, w piwnicach wokół Rynku, powstało czterdzieści niewielkich klubów, w których różni muzycy będą grali na żywo, zbierając pieniądze do kapelusza. Ja dożyłam takich czasów, Jurek nie - kończy Krystyna Święcicka-Wójcik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski