Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bochnia Iredyńskiego

Redakcja
Ireneusz Iredyński Fot. Stanisław Famielec w swoim bocheńskim atelier ok. 1953
Ireneusz Iredyński Fot. Stanisław Famielec w swoim bocheńskim atelier ok. 1953
Niewielu czytelników zainteresowanych polską literaturą wie, że przez siedem lat powojennych ten odkrywany na nowo pisarz mieszkał w Bochni. Zapraszam na wędrówkę śladami Ireneusza Iredyńskiego, który zmarł ćwierć wieku temu, 9 grudnia 1985 roku.

Ireneusz Iredyński Fot. Stanisław Famielec w swoim bocheńskim atelier ok. 1953

Śladami pisarza

"Przyjechałem na studia z małej mieściny, szczycącej się przyznaniem jej już w XII wieku praw miejskich. Na wszelkich akademiach zapominano dodać, że prócz tego nic ciekawego się w mieście nie zdarzyło. Przez wieki żyło sennie i gnuśnie, będąc lokalnym ośrodkiem handlu dla chłopów z pobliskich wsi. Nie było nawet miastem powiatowym. Do Kluczowa przywędrowałem z ciotką ze Wschodu, przez długi czas było dla mnie tajemnicą, dlaczego ciotka wybrała taką dziurę, będąc przyzwyczajona do dużego miasta" (Fascynacja, 1970).

Kwerenda w bocheńskim oddziale Archiwum Państwowego w Krakowie pozwoliła ustalić, że Iredyński przybył ze Stanisławowa do Bochni (literackiego Kluczowa) 8 lutego 1946 wraz z Eugenią Iredyńską, siostrą ojca, i matką ojca, Marią Harz. Rodzina została zameldowana początkowo przy ulicy Białej. W rejestrze meldunkowym domu przy Solnej wymienieni zostali również: Cecylia Hendrychowska (siostra ojca, wpisana w dokumentacji szkolnej Ireneusza jako jego prawna opiekunka), Stanisława Schweisser (siostra ojca) i wreszcie sam ojciec - Antoni Iredyński.

Po matce - Aleksandrze Ziołeckiej, prawdopodobnie Żydówce (akt ślubu mówi jednak o jej katolickim wyznaniu) - zaginął ślad około roku 1943. Być może uciekała przed Zagładą. Nigdy się nie odnalazła; syn tęsknił i miał do niej żal przez całe życie.

Antoni Iredyński (rzekomo prawdziwe nazwisko "Kapusto" było jedną z mistyfikacji pisarza) patrzy na nas ze zdjęcia wykonanego w Anglii w 1947 roku surowo i niepokojąco. Wydaje się, że był sadystą; powróciwszy do rodziny w roku 1948, postanowił z chłopca wychowywanego przez kobiety "zrobić mężczyznę". Znęcał się nad synem fizycznie i psychicznie. Dzieciństwo rozłamało się na dwie części: po jasnej stronie pozostał czas przed rokiem 1948, a po ciemnej to, co stało się potem. Uważnemu czytelnikowi prozy Iredyńskiego nie umknie pewien szczegół: kilka postaci dziecięcych, przywoływanych przez pisarza w nagłych reminiscencjach, ma dziewięć, dziesięć lat. Tyle miał Irek, gdy wrócił ojciec. Być może był to moment, w którym przestał czuć się dzieckiem.

Odkrywanie śladów bocheńskiego dzieciństwa pisarza rozpoczynamy przy ul. Solnej 3: "Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze starego, drewnianego domu w dwóch pokojach z kuchnią i żyliśmy ze sprzedaży biżuterii, którą ciotka upłynniała sztuka po sztuce, mniej więcej jedną na rok. Główni odbiorcy to kuśnierz i piekarz, miejscowi potentaci" (Fascynacja).

Od pierwszej połowy XIX w., gdy został zbudowany, dom wielokrotnie się zmieniał. Zachował jednak wykonane z drewna elementy dekoracyjne, na tyle charakterystyczne, że Iredyński napisze o nim po latach jako o drewnianym. Tuż po wojnie Jan Kosturkiewicz kupił go dla żony Julii. Wkrótce w ramach tzw. szczególnego trybu najmu władze miasta kwaterowały u Kosturkiewiczów repatriantów, policjantów czy wojskowych. Bogdan Kosturkiewicz, wnuk Jana i współwłaściciel domu opowiada, że do chwili wywłaszczenia w roku 1977 teren posesji sięgał rzeczki Babicy. Ogród z sadem obejmował dziesięć arów.
Mieszkanie zajmowane przez Iredyńskich znajdowało się na pierwszym piętrze. Składało się z trzech pokoi, ślepej kuchni i łazienki. Okna wychodziły na północ (ulicę Solną), wschód (dawniej ogród, a obecnie plac Pułaskiego) i południe. To z tym mieszkaniem wiążą się najbardziej intensywne wspomnienia narratora Ukrytego w słońcu (1963), może najwybitniejszego opowiadania Iredyńskiego, w którym drobiazgowo odtwarza emocje związane z domem, ogrodem, gdzie do zmierzchu czytał książki, a wieczorami słuchał opowieści ciotki... "Wierzę i wiem, że byłem wówczas szczęśliwy".

Stąd Iredyński codziennie szedł do Szkoły Podstawowej im. Stanisława Jachowicza na ulicę Białą 2. Zapisany został do II klasy na rok szkolny 1946/1947. Z przechowywanego w szkole arkusza ocen wynika, że był uczniem dobrym, a nawet bardzo dobrym (szkołę ukończył z samymi piątkami, chociaż jego wyniki pogorszyły się w klasie szóstej i siódmej). I dotyczy to również sprawowania. Nawet jeśli pierwsze z czterech semestrów były słabsze, na koniec roku zawsze poprawiał stopnie na piątki i czwórki. Nie miał żadnych nieusprawiedliwionych nieobecności.

Największe zdumienie (i potrzebę dalszych poszukiwań) budzi figurujące w tym dokumencie imię i nazwisko matki: Eugenia Geler. Arkusz ocen rozwiewa za to wątpliwości pojawiające się w odniesieniu do daty urodzenia Iredyńskiego - już tutaj jest mowa o roku 1939. Należy więc uznać za nieprawdziwą powtarzaną o nim plotkę, jakoby ujmował sobie kilka lat (jego metryka urodzenia się nie zachowała).

Przy ulicy Mickiewicza 5, naprzeciwko wschodniego skrzydła szkoły, znajduje się budynek Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej, założonej 1 kwietnia 1946 przez Marię Bielawską (1901-1989) - postać o historycznym znaczeniu dla bocheńskiego życia kulturalnego. W Iredyńskim rozpoznała ponadprzeciętną, twórczą osobowość, za której rozwój czuła się odpowiedzialna. Po Październiku, gdy mieszkał już w Krakowie, jego wiersze trafiły do niezwyczajnej jak na ówczesne realia publikacji, która odbiła się echem w prasie literackiej. Wspomina Stanisław Gawor - jeden z trojga jej redaktorów: "Nie dostawszy się na wymarzone studia dziennikarskie, pracowałem w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece, m.in. zajmowałem się tu tzw. Klubem Młodych. [...] W toku którejś z kolejnych klubowych dyskusji rzucono pomysł - rzuciła go przyjaciółka Irka jeszcze ze szkoły podstawowej, a moja ze średniej, Wanda Łopatkówna - by wydać tomik prac literackich «naszych bocheńskich twórców». Bo mieliśmy kilku takich między sobą, przynajmniej tak nam się wydawało. Zresztą i siebie do nich zaliczaliśmy. Byłem obok Wandy i - wtedy - sądowego aplikanta Mariana Flasińskiego także merytorycznym i technicznym realizatorem tego pomysłu i stąd kontakt z Irkiem. Bo choć nie mieszkał już w Bochni, z przyjaciółmi lubił się spotykać, więc bywał tu wcale często; w tomiku powinien był się znaleźć, miał zaś tę nad nami wszystkimi przewagę, że «już publikował», jako że wydrukowano mu kilka wierszy w «Dzienniku Polskim» i gdzieś tam jeszcze. Nie, jednak to nie była przewaga «nad wszystkimi», bo znaleźliśmy jeszcze jednego krajana, który także miał już za sobą prasowe publikacje - to Bogdan Loebl, student UJ-owskiej polonistyki rodem z Niepołomic. Obaj zgodzili się dać nam po parę wierszy, które, jak się okazało, stały się prawdziwą ozdobą tomiku, wyciągnęliśmy jakieś tam rzeczy od innych i za kilka tygodni, w lecie 1957 roku, był już gotowy Bocheński Almanach Literacki. Dla obu początkujących poetów było to pierwsze wydanie ich wierszy w książkowej postaci...".
Po drugiej stronie ulicy Białej wznosi się bryła kościoła św. Mikołaja. Czytamy w Fascynacji: "Ciotka chodziła na targ, gotowała i codziennie rano była na mszy, a po południu na nieszporach. W maju musiałem z nią chodzić na majowe nabożeństwa, a w czerwcu na czerwcowe. W okresie Wielkiego Postu nie omijały mnie również gorzkie żale, a w czasie adwentu - roraty".

A odwołując się do swej młodzieńczej miłości (Basia to obok Wandy najczęściej pojawiające się imię kobiece w prozie Iredyńskiego, co w obu przypadkach ma konkretne źródło w jego biografii), pisał: "Ilekroć patrzyłem na wysoką i wiotką Basię Zajączkowską, marzyłem o marynarce wojennej, o chwili, gdy przyjeżdżam do Kluczowa i spaceruję w pięknym mundurze po deptaku przy kościele, z którego wraz z tłumem ludzi wychodzi Basia, wdzięcznie spłoszona tym, że wszyscy wiedzą, iż kocha marynarza". Deptakiem nazywa Iredyński przylegający do bazyliki fragment placu św. Kingi.

Ulicą Bernardyńską podążamy na pl. ks. Czaplińskiego 1 do wspaniale położonego Liceum Ogólnokształcącego im. Kazimierza Wielkiego. Od końca XIX w. była to jedna z najważniejszych instytucji kształtujących życie umysłowe w Bochni. Po wojnie "większość uczniów to byli synowie chłopów z okolicznych wsi; my z miasteczka czuliśmy się wśród nich jak orły" (Fascynacja).

Nawiązując do tego fragmentu Fascynacji, wspomina Stanisław Gawor: "Z Irkiem nigdy nie byliśmy specjalnie blisko. Gdy go poznałem, przez pół roku spotykaliśmy się codziennie jako 14-15-letni uczniowie równoległych klas pierwszych (wtedy ósmych) Liceum Ogólnokształcącego w Bochni. Byłem jednak daleko od jego «paczki». Byłem z innej gliny. [...] Co więcej, myślę dziś, że i on, i tych kilku innych «z miasta» - niedługo potem z większością z nich serdecznie się zaprzyjaźniłem - naprawdę mogli się czuć orłami wśród masy takich jak ja... Tak czy owak naturalne było, że moją uwagę, zazdrosną uwagę zakompleksionego chłopaka w tanich workowatych portkach z cajgu, musiały zwrócić niedbale eleganckie ubrania Irka, a jeszcze bardziej - swoboda, wręcz nonszalancja w jego zachowaniu. Np. niewiele sobie robiąc z dyżurujących podczas przerw nauczycieli - dla mnie omal bogów - a nawet ignorując i jawnie lekceważąc ich ostre uwagi - ślizgał się po wypastowanych i wyfroterowanych drewnianych podłogach korytarzy na kantach obcasów... Po pierwszym półroczu okazało się, że na świadectwie ma tylko dwie czy trzy oceny dostateczne. Pozostałe - nd. Wyleciał. Nauka była chyba ostatnią rzeczą, jaką się wtedy interesował".

Co potem działo się z Ireneuszem Iredyńskim? W roku 1953 wyjechał - uciekając przed ojcem - do Krakowa i rozpoczął karierę pisarza. Czy uczył się dalej? Wobec krążących opinii, jakoby Iredyński kontynuował w Krakowie naukę, postanowiłam to sprawdzić. Badania prowadzone w szkolnych archiwach wykluczyły jak dotąd dwie najbardziej rozpowszechnione wersje. Pisarz na pewno nie był uczniem IV LO im. T. Kościuszki na Krzemionkach ani Technikum Księgarskiego, w którym miał wręcz zdać maturę. Kwestia ta należy więc nadal do bardziej zagadkowych punktów w biografii pisarza.
Przy ul. Brackiej 6 (dziś współczesna zabudowa sklepu ogrodniczego) znajdowała się parterowa pożydowska łaźnia miejska. Wewnątrz - kabiny z wannami żeliwnymi, był też prysznic i wspólna parówka. Na ścianach białe kafelki. Z łaźnią odwiedzoną w dzieciństwie związany jest kunsztowny fragment opowiadania Ukryty w słońcu, w którym obraz nagle przywołany z przeszłości tworzy zamkniętą kompozycyjnie całość. Warto zajrzeć do tego opowiadania i go odnaleźć...

Ostatnie tropy w centrum Bochni kierują nas teraz na Rynek, z którym związany jest jedyny bocheński adres w twórczości Iredyńskiego. Już przez to wydaje się więc niezwykły... Rynek 11. Dlaczego ta, a nie inna kamienica stała się miejscem, w którym dzieci odwiedzały Szefa, idola i niemal "mistrza", który nagle pojawił się wiosną w życiu szóstoklasistów (czyli, jak chyba możemy założyć, w roku 1951) i prowadził z nimi swą dwuznaczną, deprawatorską grę? Trudno to dziś wyjaśnić, ale adres ten nie daje mi spokoju.

Po spotkaniu z Szefem dzieci rozchodzą się: Basia "klapiąc sandałkami po posadzce z kafelków, wybiegła na rynek", Wanda "przecina ukośnie rynek", a Kazik "klepnął mnie w ramię i pognał chodnikiem w górę, ku ulicy Białej. Ściemniało się. Nad pustawym rynkiem unosił się biały księżyc".

Przy Rynku 17, na rogu, mieściła się kawiarnia "Kaprys" - w czasach, o których mówimy, jedyna kawiarnia w Bochni. W pierwszej sali, zdobionej imitacją kominka, po lewej znajdowała się szatnia; w drugiej, po prawej stronie, urzędowała za ladą barmanka, a zarazem szefowa. Oprócz kawy czy ciastek można było u dwóch kelnerek zamówić alkohol, ale tylko podawany w kieliszkach.

Stanisław Gawor wspomina okres, gdy Iredyński mieszkał już w Krakowie: "W kilkuosobowym gronie siadywaliśmy nad »małą czarną« i kieliszkiem czegoś mocniejszego. Oczywiście w »Kaprysie«, i oczywiście zawsze z Irkiem w roli głównej: epatował nas swymi opowieściami zza »kulis«, swym nonkonformizmem, nonszalanckimi ocenami różnych aktualnych sław literackich, znanych nam wtedy tylko z lektury, a także swymi sukcesami oraz swymi koneksjami w krakowskim środowisku literackim... Wysoko się cenił, a myśmy udawali, że podzielamy tę jego samoocenę. Ale tylko w jego obecności, bo w ogóle mieliśmy zawsze do jego barwnych opowieści, w tym opowieści o sobie, zdrowy dystans, więc po rozstaniu zawsze trochę sobie z niego pokpiwaliśmy...".

W tym małym przewodniku po Bochni Iredyńskiego utożsamiłam autora z niektórymi bohaterami jego twórczości - zabieg to bardzo ryzykowny, ale w tym wypadku chyba usprawiedliwiony. Bochnia, choć zakamuflowana, tworzy scenerię niezwykle wyrazistą. I tak jak w życiu pisarza wiele było konfabulacji, gry i zmyśleń, tak we fragmentach odnoszących się do tego miasteczka zdaje się opowiadać o realnym świecie swojego dzieciństwa.

EWA ZAMORSKA-PRZYŁUSKA
Dziękuję za podpowiedzi Pani Annie Stolarczyk (autorce poświęconej pisarzowi wystawy w bocheńskiej bibliotece w 2006 r.), Panom Janowi Flaszy i Markowi Wronie. W osobnym zdaniu składam wyrazy wdzięczności dla Pana Stanisława Gawora.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski