Bogusław Linda: Jak przystało na prawdziwego mężczyznę, szuka adrenaliny już od dziecka
Ojciec chciał, żeby był lekarzem, on jednak wybrał niepewny zawód aktora, bo myślał, że to "kobiety, wino i śpiew". Szybko przekonał się, że to mit.
Cztery dni temu obchodziliśmy Dzień Mężczyzny. Jeśliby zrobić ankietę wśród Polek, którego aktora znad Wisły uważają za najbardziej zabójczego twardziela, na pewno wiele z nich wymieniłoby Bogusława Lindę. Role w filmach Kieślowskiego, Holland i Wajdy, a potem u Pasikowskiego i Vegi sprawiły, że od kilku dekad jest on symbolem męskości w polskim kinie. Co ciekawe – aktor nigdy nie lubił grać w scenach łóżkowych i paradować nago na ekranie.
- Nigdy całkowicie się nie obnażyłem. Zdarzało się, że biegałem z gołym tyłkiem, ale przyrodzenia nie pokazywałem. Kiedy zacząłem grać, to miałem już dzieci i byłem świadomy, że one będą to kiedyś oglądały – tłumaczy w „Gali”.
Urodził się i wychował w Toruniu za czasów peerelowskiej szarzyzny. Jego ojciec zaliczył w czasie wojny najpierw niemiecki, a potem rosyjski obóz. Nic dziwnego, że po okupacji chciał za wszelką cenę żyć dostatniej. Wstąpił do partii i z czasem zostałem dyrektorem banku. Niestety: komuniści przetrącili mu charakter i nigdy nie był szczęśliwy. Swojego syna jednak też namawiał do konformizmu. Dlatego od małego Boguś był wobec niego w kontrze. I najlepiej wspomina z dzieciństwa pobyt u dziadków.
W dalszej części tekstu:
- jakim dzieckiem był mały Boguś
- dlaczego próbowano usunąć studiującego Bogdana Lindę z uczelni
- jak wyglądały początki jego kariery aktorskiej
Artykuł dostępny wyłącznie dla prenumeratorów
- dostęp do wszystkich treści Dziennika Polskiego,
- codzienne wydanie Dziennika Polskiego,
- artykuły, reportaże, wywiady i multimedia,
- co tydzień nowy numer Ekstra Magazynu.