Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bohaterowie czy sługusy?

Redakcja
Nieliczni żyjący ochotnicy, członkowie istniejącej tuż po wojnie Milicji Kopalnianej w Ropience, są w rozterce: nie wiedzą, czy powinni być dumni z niegdysiejszej przynależności, czy raczej starać się zatrzeć po niej ślady - bo służyli złej sprawie? Sprawa bowiem nie jest jednoznaczna. Dla funkcjonariuszy Urzędu ds. Kombatantów eksmilicjanci nie są bohaterami, lecz "utrwalaczami" władzy ludowej, poplecznikami komunistycznego reżimu - dla starszych wiekiem mieszkańców wsi pozostają śmiałkami, którym Ropienka zawdzięczała w paskudnych czasach polsko-ukraińskich waśni spokój i bezpieczeństwo. Na razie górą są racje urzędników: członków Milicji Kopalnianej pozbawiono praw kombatanckich i wynikających z tego niewielkich korzyści...

Waldemar Bałda

Waldemar Bałda

Nieliczni żyjący ochotnicy, członkowie istniejącej tuż po wojnie Milicji Kopalnianej w Ropience, są w rozterce: nie wiedzą, czy powinni być dumni z niegdysiejszej przynależności, czy raczej starać się zatrzeć po niej ślady - bo służyli złej sprawie?

Sprawa bowiem nie jest jednoznaczna. Dla funkcjonariuszy Urzędu ds. Kombatantów eksmilicjanci nie są bohaterami, lecz "utrwalaczami" władzy ludowej, poplecznikami komunistycznego reżimu - dla starszych wiekiem mieszkańców wsi pozostają śmiałkami, którym Ropienka zawdzięczała w paskudnych czasach polsko-ukraińskich waśni spokój i bezpieczeństwo. Na razie górą są racje urzędników: członków Milicji Kopalnianej pozbawiono praw kombatanckich i wynikających z tego niewielkich korzyści...
 A Michał Jakubowicz ze wszystkiego sobie kpi - choć i jego te restrykcje dotknęły.
 - To wszystko jest pogmatwane - twierdzi. - No bo jak można nas podłączać pod
ORMO, wyjęte spod ustawy, jeżeli ORMO powstało w lutym 1946, a Milicja Kopalniana została założona w 1944 roku? Jeżeli niemal wszyscy milicjanci służyli wcześniej w Armii Krajowej, a więc mają prawo do statusu kombatanta z tego tytułu? Jak można kogoś karać za to, że stworzył oddział samoobrony? Co z tego, że oddział respektujący władze i uznawany przez władze - bo czy były tutaj inne?
 Milicja powstała, kiedy nad Polakami, zamieszkałymi w Ropience, wisiała groźba mordu. Groźba wcale nie wyimaginowana, ale całkiem realna, bo wynikająca z doświadczenia. W miejscowej kopalni ropy przez całą okupację działał posterunek ukraińskiej policji pomocniczej i Werkschutzu. Kiedy od wschodu zbliżał się front, Ukraińcy zwołali zebranie członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Dwóch szczególnie niebezpiecznych policjantów, zastępca komendanta Harhaj i posterunkowy Worona, postawiło wniosek, aby dokonać "selekcji" Polaków. Sprzeciwił im się stanowczo powszechnie szanowany naczelnik poczty Teodor Sałosz, przewodniczący koła OUN. Co było dalej, dokładnie nie wiadomo; pewne jest, że wściekli Harhaj i Worona wyszli z sali, a zaraz potem ktoś strzelił przez okno: Sałosz padł martwy. Nazajutrz ani Harhaja, ani Worony nie było już w Ropience; obaj zbiegli.
 Na pogrzeb naczelnika przyjechał skądś ze świata mówca: głosił nad trumną, że Sałosza zamordowali Polacy
i że zostanie on krwawo pomszczony. Nie trzeba było na to długo czekać. 30 lipca zamordowano Wirschingów, dzierżawców Leszczowate-go, dzień później ukraińskie oddziały ruszyły na Breli-ków, Leszczowate, Ropienkę
i Wańkową. Zamordowano wtedy 31 osób: najmłodsza ofiara liczyła dwa lata, najstarszy - przecięty piłą na dwoje - miał lat 75. Ekshumowano ich w październiku: we wspólnej mogile spoczywało 27 osób; jak się potem okazało, pozostałych czterech pochował grekokatolicki ksiądz.
 Trzeciego sierpnia do kopalni wkroczyły oddziały Armii Czerwonej, cztery dni później zawiązał się samorząd robotniczy. Front stał kilka kilometrów dalej: na Serednickiej Górze i na Magurze Niemcy mieli świetnie wstrzelane w teren dwa działa 75-milimetrowe, obsługiwane przez Węgrów, których pilnowali gestapowcy. W kopalni - na polecenie Rosjan
- uruchomiono produkcję. Zbudowano prowizoryczną destylarnię ropy: benzynę zabierało wojsko, naftę zagospodarowali robotnicy, wymieniający ją w pobliskich wsiach na żywność.
 15 października przyjechał przedwojenny kierownik kopalni, inż. Klemens Nowosielecki, reprezentujący Państwowy Urząd Naftowy i przejął "Wańkową" (bo wiedzieć trzeba, że kopalnia w Ropience nosi nazwę "Wańkowa": pierwsze szyby wydrążono na gruntach tej ostatniej wsi) na rzecz skarbu państwa - a zaraz potem zarządzono pobór. Ukraińców brali do swojej armii Rosjanie, Polaków kierowano do Wojska Polskiego.
 - Wszyscy pracownicy kopalni zostali zwolnieni ze służby. Ale nikt nie chciał siedzieć bez broni - wspomina Michał Jakubowicz. - W okolicy nie było spokoju, baliśmy się Ukraińców... Część młodych dostała przydział do Milicji Obywatelskiej, część wstąpiła do Milicji Kopalnianej, do samoobrony, takiej samej, jak oddziały broniące Birczy, Baligrodu i Cisnej.
 Przynależność do Milicji Kopalnianej nie dawała żadnych przywilejów. 36 strażników zostało uzbrojonych, skoszarowanych - spali na deskach: drewna wszy się nie trzymały... - umundurowanych w amerykańskie płaszcze, polskie czapki i mundury z wojskowych odrzutów, wprzęgniętych do służby trwającej dzień i noc. Pilnowali centrum kopalni, elektrowni, warsztatu, magazynów. Zabezpieczeniem na wypadek ataku ukraińskiego były trzy bunkry, wyposażone w ciężkie karabiny maszynowe.
 Główne role w milicji odgrywali eksżołnierze 2. plutonu Armii Krajowej, działającego w Ropience za okupacji. Wchodził on w skład placówki AK w Czarnej: 1. pluton stacjonował w Wańkowej, 3. - w Ustrzykach Dolnych. Komendantem był porucznik Tadeusz Markiewicz, uczestnik wojny 1920 roku, kierownik szkoły w Ropience i ostatni dowódca 2. plutonu (ps. "Kmicic"), zastępcą st. sier. AK Michał Kopacz ps. "Vis", dowódcą 1. drużyny plut. AK Władysław Wójcik ps. "Roch", 2. drużyny - b. kpr. Wojska Polskiego Karol Krupiński, 3. drużyny - b. kpr. WP Kazimierz Bidziński.
 - Broń ściągaliśmy skąd się dało - relacjonuje Jakubowicz. - Trochę zostało z AK, trochę dostaliśmy z dyrekcji przedsiębiorstwa naftowego z Sanoka - a najwięcej się wyhandlowało. Jak? Od Ruskich... Konwojowaliśmy pociągi z naszą ropą do rafinerii w Czechowicach: 40-50 cystern. Brało się na drogę trochę żywności i bimber, bo w tych budkach pompiarskich było strasznie zimno. Po drodze mijaliśmy się nieraz z transportami wojskowymi. Mienialiśmy samogon na broń, raz, jak się wartownicy popili, wymontowaliśmy im z czołgów, przewożonych na platformach, dwa cekaemy. Trzeba było im tylko nóżki dorobić...
 Ukraińcy, obawiający się silnej załogi - dysponującej kabekami, mauserami, empi, pepeszami, diegtiarowami, czeskimi erkaemami, niemieckimi "sukami" i granatami - nie ryzykowali ataku na kopalnię. Nie znaczy to, by milicjanci siedzieli bezczynnie. W powiecie stacjonował pluton wypadowy MO: nieraz przychodziły z niego rozkazy "wydzielić ludzi do pomocy!". W ten sposób robotnicy z "Wańkowej" wyprawiali się na akcje przeciw UPA do Paszowej, Serednicy, Jamnej, szli na odsiecz palonej przez ukraińskich partyzantów Ropience wsi (od kopalni dzieli ją spory dystans).
 - Milicja istniała do czasu akcji "Wisła". Pod koniec 1946 roku komendantem przestał być Markiewicz, zastąpił go porucznik Starosta, przysłany przez wojsko. Cały czas kontrolowało nas UB: co miesiąc składaliśmy raporty ze stanu broni, zużycia amunicji. Wszystko o nas chcieli wiedzieć.
 Jakubowicz przekonał się o tym rychło. Po rozwiązaniu w grudniu 1947 roku Milicji Kopalnianej, kiedy wrócił do normalnej pracy w nafcie, nie dali mu spokoju. Wychodził po robocie, brali go na przesłuchanie, wypuszczali rano - i potem wszystko się powtarzało. Dręczony był za akowską przeszłość, za te dwa lata i dwa miesiące służby partyzanckiej. Taka męka trwała do 1952; dopiero wtedy zamknęli śledztwo i dali mu spokój.
 - Ja całe życie miałem niespokojne - wspomina dziś.
- Za okupacji przez jakiś czas byłem łącznikiem dentysty z Ropienki Sterbacha. To był Żyd, chroniony przez AK. Dawał mi teczkę, ubranie z czymś zaszytym w pasie spodni, wsiadałem do pociągu i jeździłem: do Lwowa, do Krakowa. Raz, w Chyrowie, o mało nie wpadłem. Czekam na pociąg do Zagórza, ze stacji wychodzi gestapowiec i kiwa palcem. Wychodzi jeden - nie; drugi - też nie; wystąpiłem ja - "komm!". Zabrał mnie do swojego pokoju i mówi, że mnie nie pierwszy raz widzi na stacji i co ja robię? Pomyślałem sobie, że to już po mnie, że szkoda młodo umierać - nawet dziewczynym nie popróbował... - i zacząłem się ratować. Kłamać: żeśmy są w domu sieroty, że ojciec pracował w nafcie w Borysławiu i dlatego jeżdżę tam, bo koledzy ojca zbierają dla mnie i dla rodzeństwa jedzenie i pieniądze. Włożyłem rękę do torby, wyciągam woreczek, rozwiązuję: o, kaszę mi dali. Drugi woreczek: "i trochę mąki". Niemiec machnął ręką. Kazał przynieść z bufetu dwie bułki z wędliną, herbatę: jedz. Bułka mi rosła w ustach; ale jak nie zjeść? Wścieknie się! Wpadłem na pomysł: ja panu bardzo dziękuję, ale drugą bułkę może schowam dla siostry, ona nigdy takiego dobrego jedzenia nie miała... Puścił mnie - a potem się okazało, że w tych woreczkach, w tej kaszy, w mące, woziłem zwinięte dolary, kosztowności...
 Na ubeków też znalazł sposób. Postanowił bowiem nie przyznawać się do przynależności do AK. Alibi wymyślił sobie w... pochodzeniu. Jego ojciec bowiem, który miał w żyłach ormiańską krew, przekazał urodę synowi. A Ormianie - jak wiadomo - brani byli często przez Niemców za Żydów. Czy AK mogło ryzykować przyjmowanie kogoś o tak "trefnym" wyglądzie? - przekonywał Jakubowicz śledczych, którzy - ostatecznie - dali jego wyjaśnieniom wiarę...
 Potem los się nad nim już zmiłował: dał mu spokój. Jakubowicz pracował na "Wańkowej", wchodził w skład ekipy, przejmującej od Związku Radzieckiego kopalnictwo w Ustrzykach Dolnych, był w dziale planowania sanockiej dyrekcji przedsiębiorstwa, uruchamiał kopalnię "Lublin", przez ostatnie 10 lat kierował "Łodyną". Odszedł na emeryturę, gdy coś się dookoła zaczęło psuć. Najpierw, w stanie wojennym, podpadł, kiedy odmówił podpisania papieru, zawierającego potępienie "Solidarności" - jak miałem podpisać, jeżelim poza wszystkim innym, solidarnościowcy poprawili wydobycie na naszej kopalni, skończyło się obijanie?, tłumaczył - potem ktoś podpalił jego kancelarię. Machnął ręką, złożył dokumenty; przeszedł na emeryturę. Ma dom w przerobionej elektrowni kopalnianej w Ropience, kiwony i kierat, uruchamiający je, w najbliższym sąsiedztwie piękne widoki, czyste powietrze, odwiedziny bliskich...
 I bogate wspomnienia: akcji sabotażowych, przeprowadzanych za okupacji zawsze wtedy, kiedy odpowiedzialność obciążała ukraińską obsługę urządzeń i kiedy wartę mieli ukraińscy hilfspolicaje, i tej największej, podczas której wypuścili w czasie burzy do rowów 600 ton ropy, akurat tłoczonej do zbiorników i kiedy udało się uniknąć represji, bo ostatecznie gestapo uwierzyło, że skrzynię zaworową zniszczył piorun...
 Pełnia szczęścia? Niezupełnie. Bo to potraktowanie jak ubeka, jak prześladowcę, najgorszego "utrwalacza" - nie tylko jego, ale i pozostałych przy życiu kolegów
- jednak boli. I takie zlekceważenia dwóch lat i dziewięciu miesięcy służby w Milicji Kopalnianej, służby, za którą nie było orderów i słodyczy, ale można było dostać kulą w łeb...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski