Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bohdan Łazuka, czyli bądź cicho, bo zepsujesz mi puentę!

Rozmawiała Anita Czupryn
Bohdan Łazuka: Pieniądze mam, ale dla higieny prowadzę  sobie wciąż program „Za kulisami kabaretu”
Bohdan Łazuka: Pieniądze mam, ale dla higieny prowadzę sobie wciąż program „Za kulisami kabaretu” fot. Piotr Smoliński
Rozmowa. BOHDAN ŁAZUKA, aktor i piosenkarz, o dziennikarzach (a przede wszystkim dziennikarkach), dystansie do świata i ludzi, humorze i o tym, „jaką ma ciężką pracę”

– Wywiady są bez sensu. Co ja będę mówił. O tym, że się urodziłem?

– Wcale nie.

– Wcale nie? O, widzisz, sprowokowałem cię. Kiedyś przyjechała do mnie panienka na wywiad w zastępstwie. Taka grzeczna, miła, nóżka na nóżkę założyła. I mówi: „Koleżanka zachorowała, więc ja przyjechałam. Ale właściwie, to co pan robi?”.

– Są tacy, którzy Pana nie znają?

– Myślałem, że ją zacałuję. To inne pokolenie, nie ma się co dziwić.

– Co się stało, że Pan zniknął? W PRL bożyszcze tłumów, każdy chciał się z Panem napić.

– To prawda. W pewnym sensie, mój czas minął. Ale w tej chwili jest taka sytuacja – przecież to rzecz wiadoma, jak się ogląda dzisiaj telewizję – która mnie nie interesuje.

– A był moment, kiedy propozycje się skończyły, telefon milczał?

– A skąd! Mnie się już po prostu nie chce. Przychodzi taki moment w życiu człowieka, że się już nie chce.

– Telewizja dziś jest tylko dla młodych ludzi?

– Chcesz, żebym ja za nich odpowiadał. Umów się z prezesem telewizji, to ci powie. To jest nor-malne – powstała nowa forma w sztuce. Nazywa się oglądalność. Wyobraź sobie, że w średniowieczu także nie było ani kamer, ani aparatów fotograficznych. Ale ludzie chcieli przeżywać, bawić się. Na tych śred- niowiecznych targach, igrcach kat przychodził i obcinał głowy…

– Takie igrzyska.

– Nie przerywaj, bo mi przypominasz żonę. Za najmniejsze wtedy przewinienie, powiedzmy, gdy ktoś ukradł na straganie jabłko, zakuwano w dyby. Wiesz, co to dyby?

– Tak.

– No właśnie. I była, powiem ci, szalona oglądalność.Ale to nie znaczy, że mnie ma się to podobać. Skapowałaś czy nie?

– Skapowałam.

– No, jaka mądra. Powiem ci coś. Ja swoje już wytańczyłem. Wyskakałem. Naprawdę. Myślę sobie – mój Boże, żeby który z tych młodych teraz ludzi jedną dziesiątą tego zrobił co ja.

– Był Pan królem życia.

– I to mi zostało.

– Jak się Pan czuł w PRL, wiedząc, że przechodzi Pan przez życie suchą nogą, a ludziom wywracały się życiorysy?

– Córcia! Ja byłem pod auspicjami tak wybitnych postaci, jak…

– Jak Ludwik Sempoliński. Miał być Pan jego następcą.

– Chodziło o to, że państwo Sempolińscy nie mogli mieć dzieci. I tu był pies pogrzebany. Ludwik Sempoliński musiał sobie kogoś wytypować. A ponieważ ja jestem chłopak z prowincji, w ogóle nie wstydziłem się tego, że miałem zapał do studiów. Chciałem być muzykiem. Ale mieszkałem w bursie, w której mieszkali studenci wszystkich dziedzin sztuki: malarstwo, aktorstwo, tancerze i muzycy i to koledzy namówili mnie, że może bym do szkoły teatralnej zdawał. Maniek Kociniak powiedział: „Zgrywus jesteś, co będziesz w tę rurkę dmuchał”, bo ja uczyłem się grać na oboju. No i widzisz, wyszło, że nie przeszkadzam w aktorstwie, a muzyka też nic nie straciła.

– Piękny dystans.
– Daj mi powiedzieć! Boże, te młode dziennikarki zadają pytania i same na nie odpowiadają! To casus Olejnik, ona tak wszystkich nauczyła. Córeńko, sprawa wyglądała tak: przecież ja nie miałem tej świadomości, że coś umiem na tyle, żeby czternaście razy Salę Kongresową wypełnić. Czternaście razy! Wiesz, jest takie stare przysłowie, jak dwóch Żydów mówi ci, że jesteś pijany, to idź spać.

I jak tylu – Hanuszkiewicz, Sempoliński, Rudzki, Bardini, Zosia Rysiówna, moja profesor Stanisława Perzanowska – powiedziało „rób to”, to robiłem. W pewnym momencie, kiedy wygrałem Opole razem z Ewą Demarczyk, ex aequo, to potem na bankiecie Stefan Kisielewski, jeden z najwybitniejszych autorytetów w tym kraju, powiedział: „Łazuczka, wszystko w porządku. Te sukcesy, te rozbrajające uśmiechy, te umizgi do ciebie! Natomiast, pamiętaj, najważniejsze jest być przyzwoitym człowiekiem”.

– Miał Pan taki moment w swoim królewskim życiu, kiedy musiał o coś walczyć?

– Nie, to mógł być rodzaj tęsknoty. Sporo pracowałem z Andrzejem Konicem, niestety, opuścił już nas. Był bezkrytyczny wobec mnie. Mówię raz do niego: „Andrzej, ty wiesz, gdzie ja nigdy nie zagrałem? „W Stawce większej niż życie”. A to był jeden z najlepszych naszych seriali, świetnie zrobiony. Wszyscy w nim grali. Wszyscy! A on mówi: „Boguś, czyś ty zwariował? Przecież ty byłeś nie do wyjęcia”. No, to prawda. To był cud, przypadek, cholera wie co.

– Znajomości?

– Talent! Ja mam talent. Co dziś niektórym jest obce. Z kim ja miałem się znajomić? Jeszcze nie skończyłem szkoły teatralnej, już miałem audycję w radiu. A nawet nie wiedziałem, kim jest ten facet, który z taką propozycją zadzwonił. Jest pewien rodzaj predyspozycji, które są poza zawodem. Już nie zmienię.

– Nie musi Pan.

– Pewnego razu pani Zofia Deniecka, była jedną z pań redaktorek w Teatrze Telewizji, przychodzi do mnie, mówiąc, że chce wystawić „Hamleta”. A kto ma zagrać Hamleta? Ona mówi: „No, oczywiście Łazuka, a dalej będziemy się zastanawiali”. Powiedziałem: „Pani Zofio, no, bez przesady”.

– Odmówił Pan?!

– No, oczywiście. Grałem inne role, romantyczne, ale przecież nie Hamleta. Można to zagrać w wersji pastiszu, jakiejś ironii na ten temat, proszę bardzo. A nie, że będę stał na scenie i: „Być albo nie”. Ale zawsze tak było. Nawet w Hollywood tak jest. Dam ci przykład. Mój ukochany reżyser Billy Wilder, taki amerykański Jerzy Gruza, zrobił film „Pół żartem, pół serio”, w którym obsadził Marilyn Monroe. Widziałaś ten film?

– Oczywiście.

– A ci z Metro Goldwyn Mayer mówią mu tak: „Ona się upije. Tekstu się nie nauczy. Do tego wszystkiego jest narkomanką, awanturę zrobi na planie. Weź, daj sobie z nią spokój”. Odpowiedział: „Dobrze. Mam ciotkę, mieszka w Wisconsin. Ona się zgodzi to zagrać. Ale obawiam się, że nikt na film nie przyjdzie”. No, po co tu kombinować? Ja mam teraz plany gombrowiczowskie.

– To znaczy?

– Gombrowicz napisał opowiadanie „Biesiada u hrabiny Kotłubaj” . Zagramy je w formie dialogu. Reżyser, którego nie znam, powiedział mi: „Panie Bohdanie, jednomyślnie na festiwalu stwierdziliśmy, że to jest rola dla Łazuki”. Językiem Gombrowicza rozmawiać, nie mówić, żebyśmy mieli jasność – jest trudno. Ale przy widowni stu czy trzystu osób, to się zaczyna: „Bohdan, trzymaj się” albo „Bal na Gnojnej”, a najlepiej to „Nie lubię poniedziałków”.

– A ja widzę młodość w Pana oku.

Tak? Nie zetrę jej. Przypomina mi się, jak prowadziłem „Miss biustu”.Wygrała pewna pani, a jegomość, który płacił nagrodę, bo to prywaciarze sobie zrobili taki konkurs, pyta mnie: „Panie Bohdanie, czy pan by nie przeprowadził wywiadu z tą panią?”. Dlaczego nie. Ale widzę w jej oczach, że Cambridge to ona nie kończyła. I mówię: „Proszę pani, ma pani tutaj taką dolinkę między tymi pagórkami. Czy pani pozwoliłaby mi, abym ja tam spędził urlop?”.

– W tej dolince?

– Cicho, bo zepsujesz mi puentę. A ona odpowiada: „Nawet całe wczasy”. Ten biust miała spory. Położyłem łeb na tych jej grejpfrutach, a tam byli paparazzi. Na drugi dzień moje zdjęcie było na pierwszych stronach. Żona woła córkę i mówi: „Popatrz, córeńko, jaką tatuś ma ciężką pracę”. (śmiech)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski