Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bombaj. Jutro uratujemy świat

Redakcja
Mocny wstrząs oznaczający lądowanie zbudził mnie ze snu. Czyli to już, jestem w Bombaju czy też raczej Mombaju. Kiedy już wytłumaczyłam celnikom, że nie znam adresu pod jakim się zatrzymam i kiedy w końcu odzyskałam mój bagaż (oczywiście przyjechał jako ostatni) z duszą na ramieniu wyszłam z hali przylotów.

Moja droga do Indii

Nie wiedzieć czemu spodziewałam się uderzenia gorąca co najmniej na miarę smoczego oddechu, nic takiego jednak się nie stało. Powietrze było gęstsze i wilgotniejsze niż w Polsce, jednak upał nie powalił mnie na kolana. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie natomiast ilość ludzi oczekujących na przyjezdnych. Starzy, młodzi, niscy, wysocy, grubi i chudzi, przedstawiciele firm, rodziny  albo  ludzie liczący na podróżnych szukający hotelu. Szybko przebiegłam wzrokiem po ich twarzach, szukając nie wiem czego bo przecież i tak nie wiedziałam jak wygląda chłopak, który miał mnie odebrać z lotniska. Dzień wcześniej dostałam wiadomość mailem: „Ninad odbierze cię z lotniska, zostaniesz u niego przez dwa dni” jeszcze tylko numer telefonu i pozdrowienia. To wszystko co wiedziałam na temat mojego hosta. Moje przerażenie rosło wprost proporcjonalnie do czasu oczekiwania na Ninada. W końcu  w akcie desperacji zadzwoniłam do niego ( 9,98 zł za minutę połączenia! ) „Hej Justina, I’ll be there in a minute”. Był za piętnaście. Ninad i Cara, mój indyjski buddy

[1]

, okazali się przesympatyczną parą, która od jakiegoś już czasu zajmuje się AISECerami przyjeżdżającymi do Mombaju. Od tego momentu miało być już tylko lepiej. Kto nie doświadczył jazdy indyjskimi ulicami nie zrozumie co przeżyłam w mojej pierwszej w życiu rikszy. Dodatkowo zmęczenie, przerażenie i wszystko inne sprawiło, że moi przewodnicy musieli mnie wziąć za naprawdę dziwne i głupie stworzenie, które powtarza tylko „sorry, what?”. Tak naprawdę okazało się, że pomimo certyfikatu językowego byłam w stanie zrozumieć hinglish tylko w niewielkiej części. Nie mniej jednak, w końcu jestem w Indiach i mniej więcej zaczynam rozumieć po co się tu znalazłam. Za dwa lub trzy dni, kiedy przywyknę już do klimatu i zwyczajów tego kraju Ninad zawiezie mnie do domu zamieszkiwanego przez 35 dziewcząt, między 5 a 20 rokiem życia, które znalazły się tam ponieważ ich rodzice z różnych powodów nie mogli lub nie chcieli się nimi zająć. Razem z Ninadem planujemy nie tylko pomóc im w zrozumieniu, że są ludzie na których można polegać i którzy chcą im pomóc, ale także sprawić, że organizacja NGO i inne podobne zostaną zauważone przez zwykłych ludzi. Ale to wszystko jutro dzisiaj jeszcze moi znajomi chcą abym się odprężyła i przyzwyczaiła do panujących tu zwyczajów i klimatu. Na razie zmienimy rzeczywistość idąc do kina. Świat uratujemy jutro.

 

P.S. Organizacja NGO zajmuje się rozpowszechnianiem wiedzy oraz ochroną praw człowieka

 


[1]

każdy członek AIESEC wyjeżdżający na wymianę otrzymuje dwóch buddych jednego w mieście z którego wyjeżdża i jednego w miejscu przeznaczenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski