Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bona w ptasim mleku, zbój w piwie

Leszek Mazan
Bezradny wobec jałowej, siermiężnej prawdy lub braku faktów dziennikarz śledczy ma tylko jedno wyjście: ssać palec. Tak właśnie postąpił w 1927 roku grasujący po Krakowie amerykański żurnalista i literat Eric P. Kelly, który koniecznie chciał się dowiedzieć, dlaczego ten tam, na wieży mariackiej, tak gwałtownie przerywa.

Ponieważ nie znalazł odpowiedzi – sprytny pan Eryk skojarzył najazd Tatarów w 1241 roku z wbitą w gardło fajermana strzałą skośnookiego jeźdźca, a rok później w USA ukazała się na ten temat cała książka. A my dostaliśmy jedną z najpopularniejszych, prastarych legend, wzbogacaną co jakiś czas o nowe elementy. Prof. Michał Rożek (tak niedawno odszedł, a już tak bardzo Go brakuje) wymyślił i napisał, że hejnał grany jest z wieży po raz pierwszy dla króla, po raz drugi dla pana burmistrza, po raz trzeci dla gości i po raz czwarty dla pana komendanta krakowskiej zawodowej straży pożarnej.

I niech kto powie, że to nieprawda! Ja dodałem i napisałem, że w noce o plugawej pogodzie do okienka strażackiej dyżurki podjeżdża z Mlecznej Drogi parkujący swą dorożkę nr 6 przy gwieździe nr 2 26 584 Zaczarowany Dorożkarz Jan Kaczara. Sam byłem świadkiem! Napisałem również o czeskim pochodzeniu zestrzelonego z wieży trębacza – co jest bardzo prawdopodobne, bo w służbach miejskich pracowali wtedy Czesi, a u pana Kelly’ego stoi jak byk, że nieszczęśnik odesłał żonę i dzieci do rodziny na Morawy.

W podobny sposób powstały inne krakowskie legendy. W każdej jest wystarczająco dużo prawdy, żeby nikt nie mógł się przyczepić. Absolutnie genialnym legendotwórcą był dziewiętnastowieczny krakowski pisarz, dramaturg i cenzor (tak!) Konstanty Majeranowski (1790–1851). Powymyślał on tyle różnych różności, że do dziś przewodnicy po mieście mają o czym opowiadać. W większości tak mało prawdopodobnych, że ludziska ongi przestawali wierzyć nawet w najbardziej historyczny obrzęd Lajkonika!

Po przejściu Wawelu z powrotem w polskie ręce, stęsknionym zamkowych opowieści wycieczkom przewodnicy pokazywali wannę, w której kąpała się w ptasim mleku królowa Bona, kamienny mur, oddzielający w książęcej łożnicy Bolesława Wstydliwego od ślubującej czystość Kingi, etc., etc. W czasach współczesnych do łask wróciły przenicowane na dziesiątą stronę legendy kazimierskie. Ja, „czeladnik u Kochanowskiego”, poproszony zostałem przed piętnastoma laty o napisanie historii sławnego browaru Żywiec z miastem w tle.

– Może pan konfabulować – zezwolił zleceniodawca, byle nikt się nie mógł przyczepić i byle z każdej strony lało się piwo... Wertując historię Żywca znalazłem więc opowieść o zbóju Komornickim, skazanym za zbrodnie przez sąd na „przejazd przez miasto na drewnianym koniu”: ładowało się chłopa do kotła, kocioł stawiano na ogniu, ogień palił się na wózku. Wszystko to było prawdą, którą nieco uzupełniłem: łotr usłyszawszy wyrok runął przed sądem na kolana i wybłagał, żeby w imię miłości Chrystusa gotowano go nie w wodzie, ale w piwie żywieckim, które wielbi... I tak się stało i ludziska nie mogli się nadziwić, że gotowany we wrzątku łajdus tak się rozkosznie uśmiecha...

Ostatnio kupiłem sobie nowy przewodnik po Żywcu. Piszą o tym jako o „prastarej legendzie”...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski