Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Boris Johnson premierem? Kim jest człowiek, który poprowadził Wielką Brytanię do Brexitu [SYLWETKA]

Tim Shipman
Przez osiem lat Boris Johnson rządził Londynem. Miał apetyt na władzę, koledzy dopuszczali go na posiedzenia rządu, Johnson liczył na posadę. Gdy z planów wyszły nici, zagrał na nosie Cameronowi i niespodziewanie „pokochał” Brexit.

Który moment naszego pięciogodzinnego spotkania najwięcej powiedział mi o Borisie Johnsonie? Ten, gdy fotograf poprosił go, aby zapozował jak niegdyś Winston Curchiill. Cylinder i cygaro. Jeszcze tylko znak zwycięstwa. Ale Johnson - sam jest biografem dwukrotnego brytyjskiego premiera - twardo odmówił.

Kiedyś nie miałby żadnych oporów. Wystarczyło położyć obok niego kałasznikowa, a już miał go w ręku. Gotów do zrobienia zdjęcia. Śmieszny kapelusz? Proszę, jaki chcecie. Bardziej niż ktokolwiek inny, z kim prowadziłem wywiady, Johnson aż palił się na koniec do pytania - I co, ma pan to, czego potrzebował?

Ale dziś mamy do czynienia z innym Borisem Johnsonem. Politykiem jasno dążącym do celu. Osiem lat spędził na stanowisku burmistrza Londynu. Teraz stoi na czele kampanii zwolenników Brexitu. Nadchodzi walka z ministrem finansów Georgem Osborne’em - i kto wie z iloma jeszcze innymi politykami - o przywództwo torysów. I tekę premiera.

Johnson przeczuwa, że fotograf może mieć powód do rozczarowania. Ale książę klownów polityki wie, że nie czas mówić o koronie, gdy wciąż masz na sobie czapkę błazna.

Minister sprawiedliwości Michael Gove może być dyrygentem kampanii zwolenników wyjścia z Unii Europejskiej, ale to Johnson jest tu pierwszym skrzypkiem solistą. Prawdziwą gwiazdą całego przedstawienia. Nawet jeśli ma przegrać, musi zagrać najlepiej jak umie. Już od chwili, gdy po raz pierwszy opowiedział się za Brexitem, pojawiły się podejrzenia, że nie tylko o ten cel tu chodzi. Że pragnie też zwiększenia swoich szans na przywództwo.

- Skąd! To kompletna bzdura. Po prostu nie miałem żadnych wątpliwości, że podążanie ścieżką najmniejszego tylko oporu, byłoby absolutnym błędem. I tyle. To nasza jedyna szansa na poważną reformę Europy - mówi Johnson. I dodaje, że był pełen nadziei na sukces renegocjacji Davida Camerona z Brukselą. - Potraktowali nas bardzo pogardliwie. Porozumienie niczego nie dało.

Nie powiodła się próba ostatniej deski ratunku, która mogła jeszcze zdecydować o pozostaniu Johnsona na pokładzie - ustawa Sovereignty Bill potwierdzająca nadrzędność brytyjskiego praw nad prawem UE, której domagali się zwolennicy Brexitu.

Były burmistrz Londynu twierdzi jednak, że poparcie dla Camerona wciąż jednak uznawał za prostszy wybór. - Nie chciałem występować przeciw rządowi czy premierowi. Naprawdę bardzo chciałem prowadzić spokojne życie.

Już przedtem Johnson rozpowiadał różnym swoim kolegom i przyjaciołom - wśród nich także wnukowi Churchilla Nicholasowi Soamesowi - że nie jest zwolennikiem wyjścia. Gdy zmienił stanowisko ten sam Soames stał się jego głównym „prześladowcą” na Twitterze.

- Zawsze sądziłem, że lepiej jest próbować pracować nad wszystkim niejako od środka. Takie stanowisko okazało się jednak z gruntu nie do obrony. Miałem poczucie, że nie mam wyboru…Uznałem, że niestawienie czoła sytuacji byłoby z mojej strony zwykłym lenistwem i brakiem odpowiedzialności - tłumaczy Boris Johnson.
Pod tym, co powie mi za chwilę z pewnością mógłby podpisać się i sam lider Partii Pracy Jeremy Corbyn. - Unia Europejska to po prostu przykład jak potężnie „wrobiono” nas wszystkich. Spotkanie elit i wielkiej klasy korporacyjnej. Wymyślają i knują wszystko - w moim przekonaniu - w sposób antydemokratyczny - wyjaśnia Johnson.

Próbuję się z nim przekomarzać. Absolwent Eton i Oksfordu działa jak przybysz z zewnątrz establishmentu? - Zaraz, ale powinienem dodać, że w obu tych miejscach miałem stypendia - śmieje się Johnson.

A co powiedzieć o dwóch innych absolwentach Oksfordu Cameronie i Osborne’ie? Johnson zgadza się z opinią byłego stratega konserwatystów Steve Hiltona, że w przypadku pierwszego, gdyby nie był premierem, „naturalny instynkt” prowadziłby go do poparcia Brexitu. - Jak każdy, kto zostaje szefem rządu on także przeszedł proces zawodowej deformacji - stwierdził Hilton.

Podczas naszego spotkania Johnson nawet się nie zająknął na temat swojego największego rywala George’a Osborne’a. Może dlatego, że jest teraz ostrożny. W czasie ostatnich miesięcy publiczne wypowiedzi - choćby te o kenijskim dziedzictwie Baracka Obamy czy Adolfie Hitlerze - zaszkodziły jego wizerunkowi przyjaznego i życzliwego polityka. Przypomnijmy, że porównał działania Unii Europejskiej do polityki Hitlera. - Ktoś powinien policzyć ile razy moi przeciwnicy polityczni wymieniali nazwisko przywódcy nazistów, a ile razy zdarzyło się to mnie - komentuje ze znużeniem w głosie Johnson.

- Nie ma nic strasznego w nadstawianiu karku za demokrację i osoby mające małe przychody. Przeciwnie - czymś bezdusznym byłoby bronienie wielkich korporacyjnych grubych ryb i konsensusu narzucanego przez Brukselę - mówi Johnson.

Żałuje czegokolwiek, co powiedział? - Nie. Staram się mówić dokładnie tak, jak widzę dane sprawy. Sądzę, że ludzie wiedzą, iż czasem powiem coś, co później może zostać opacznie zrozumiane. Na ile tylko możliwe muszę być wierny własnemu myśleniu Taka postawa przysporzyła mi mnóstwo kłopotów, ale też powalała z nich wyjść.

Większość polityków stara się przede wszystkim nie wpadać w kłopoty. Ale to właśnie umiejętność wyplątywania się z zabałaganionej sytuacji sprawia, że Boris Johnson tak hipnotyzuje nas jako osoba często balansująca na cienkiej linie.

Gdy tylko ktoś usłyszy, że z nim rozmawiałem, natychmiast pyta - jaki jest ten facet? Odpowiedź brzmi - wiesz i nie wiesz.

W ciągu ostatniego półtora roku przeprowadziłem z nim pół tuzina wywiadów. A i tak czasem mam poczucie, że niczego się o Johnsonie nie dowiedziałem. Urodził się w Nowym Jorku. Ma w sobie coś „amerykańskiego” - łatwy kontakt z ludźmi. Mimo to trudno zobaczyć, kim jest naprawdę. Gdy jednak patrzysz uważnie, nawet jeśli sam się wcale nie stara, zaczyna odsłaniać się przed tobą. Warstwa po warstwie.

Alexander Boris de Pfeffel Johnson to dla rodziny i starych przyjaciół wciąż zwykły „Al”. Jeden z jego biografów rozwija teorię, że „Boris” to świadoma autokracja.

- Same bzdety - śmieje się Johnson. - Dla bardzo bliskich przyjaciół zawsze jestem Borisem. Naprawdę, proszę mi wierzyć. Al to imię rodzinne. Borisem zaczęto nazywać mnie w wieku 11 lat. Ale ludzie, którzy znali mnie już przedtem, nazywają mnie Al, bo tak się przyzwyczaili.
Al to ta sama osoba co Boris? - Jezu! To pytanie z logiki filozoficznej. Trzeba chyba Gottloba Fregego i Wittgensteina by rozwiązać ten problem. Muszę położyć się na kanapie - mówi Johnson.

To klasyczny zabieg Johnsona. Cały on. Jaki inny polityk broniłby się cytując ojca filozofii analitycznej, a także pochodzącej z IV wieku terminologii dotyczącej tego czy Bóg i Jezus są podobni czy identyczni? Gdy polityka staje się tego typu sztuką performance’u warto zbadać, co tu jest prawdą, a co jedynie sprytną sztuczką.

Nie potrzeba Gottloba Fregego, by zrozumieć, że poczucie humoru służy Johnsonowi także do wymijania pytań, na które nie chce odpowiadać. Czego dowiedział się podczas kampanii referendalnej? - Że mam dużą nadwagę.

Zbliża się Dzień Ojca. Opowie mi coś o swoich rodzicielskich zdolnościach? Może o długu wdzięczności wobec własnego ojca? Ryba nie połyka jednak haczyka. - Po prostu nie wchodzę w takie sprawy. Mówienie o mojej rodzinie jest…jakby to powiedzieć…Gdy tylko mogę unikam tego tematu. I zazwyczaj mi się udaje - mówi Johnson.

Nie daję jednak za wygraną. Najważniejsza lekcja, jakiej udzielił mu ojciec?

- Nie odpowiadać na żadne trudne i podchwytliwe pytania o rodzinę. Wspaniała nauczka - śmieje się Boris Johnson.

Większość czołowych polityków wykorzystałoby taka chwilę, by powiedzieć może coś chwytającego za serce. Ale nie Johnson. Zwolennicy chwalą, że potrafi trzymać swoje dzieci z dala od kamer. Krytycy sadzą, że świadomie unika opisywania siebie jako człowieka rodzinnego, aby nikt nie zarzucił mu hipokryzji z racji jego pozamałżeńskich flirtów.

Największa wada? - O Boże! Odpowiedź brzmi, że jestem nadmiernie nieśmiały. Moja najgorsza wada to pokora. Niemal zupełnie nie do zniesienia - odpowiada Johnson.

Dokładnie w tym momencie jakiś ptak narobił na [sąsiedni] stolik. - O Boże! Ptasie odchody? Jezu Chryste! To ptaszysko Junckera, przeleciało całą drogę z Brukseli, by na nas narobić. I nie trafiło - śmieje się mój rozmówca.

Z przerażeniem myślę, że ten zabawny moment zniszczy wszelką sposobność „otwarcia” się przede mną. Zostaną tylko dowcipy. O dziwo Johnson staje się jakby bardziej zamyślony. Może lekko zamknięty w sobie. Wspominam, że jego dawna sympatia Petronella Wyatt napisała ostatnio, że jest typem samotnika mającego niewielu przyjaciół. Jest nieśmiały? - Nieśmiały!? - wybucha Johnson, a po chwili szybko się uspokaja. Bębni palcami po stole. Ma wielu przyjaciół? - Jestem bardzo zajętym człowiekiem. Bardzo. Robię, co mogę, by wypełnić swoje zobowiązania - mówi Johnson.

Wrażliwość? - Jeśli nie jesteś wrażliwy [na ludzi] i masz ich w nosie, to jaki mają z ciebie pożytek? - pyta mój rozmówca. - Wrażliwość to najważniejsza cecha polityka. Ale musisz być tez odważny i śmiały. Twardy. Mieć grubą skórę.

Oto cały Boris Johnson - za fanfaronadą i wybuchowym charakterem mamy uprawiającego refleksję faceta, który najpierw tworzy swój wizerunek, a następnie dąży do rzutowania go jako postaci bohaterskiej. - Tak, jeśli mam być szczery, jest w tym trochę prawdy. W gruncie rzeczy sądzę, że jestem stworzony do walki. To prawda. Nie chcę, by widziano we mnie człowieka agresywnego czy napastliwego, ale chyba właśnie dlatego zawsze w końcu walczę we wszystkich wyborach - mówi Johnson. Przypomnijmy tu choćby dwukrotne zwycięstwo w głosowaniu na burmistrza Londynu.
Zresztą zapewne w wielkiej mierze swojej woli walki zawdzięcza, że w ogóle mówi się o nim jako o kandydacie nie tylko na przywódcę konserwatystów, ale może i przyszłym premierze. Gdy chodzi o jego rządy w Londynie rzecz nie polega na tym na ile zmienił stolicę swoją polityką, lecz na ile stanowisko zmieniło jego samego. - Wierzę w koncepcję konserwatyzmu jednego narodu, w przekazywanie władzy do szczebli lokalnych. Byłem zwolennikiem przekazywania takich uprawnień w kwestiach fiskalnych w samym Londynie - mówi Johnson.

Jego pierwszy cel to twarda walka o Brexit. Jeśli tak, to drugim jest uchronienie Partii Konserwatywnej przed ewentualną implozją już po referendum. Sojusznicy Johnsona zapewniają, że jeśli głosowanie wygrają zwolennicy pozostania Wielkiej Brytanii w UE, on sam będzie pierwszym, który wezwie swoich przyjaciół eurosceptyków do zaakceptowania wyniku i ustawienia się murem za Davidem Cameronem. Nie będzie próbował dokonać „przewrotu” czy pozostawać na „stopie wojennej” z Europą.

- Czynnie będę zniechęcał do takich postaw. Pragnę jedności naszego ugrupowania i zrobię, co w mojej mocy, by do niej doprowadzić. Sądzę, że jesteśmy bardziej zjednoczeni, niż się ludziom wydaje - mówi Boris Johnson.

Mimo to wielu torysów czynnie uczestniczy w „wojnie domowej”. Po części dlatego, że sądzą, iż Partia Pracy pod wodzą Corbyna nie stanowi już dla Brytyjczyków ugrupowania, które mogliby wybrać. Sam Johnson nie jest jednak tego aż tak pewien. - Zawsze powinniśmy unikać samozadowolenia. Musimy przyjmować, że Jeremy Corbyn jest bardziej popularny niż nam się czasem wydaje. Już 24 czerwca potężna część umiarkowanej i rozsądnie myślącej opinii publicznej - zainteresowanej debatą europejską, choć może nie z taką pasją jak my - będzie chciała, abyśmy zebrali się i pokazali jak rozwiążemy sprawy, które ich naprawdę obchodzą. Musimy kontynuować nasz program [konserwatyzmu jednego narodu]. Poprawiać jakość usług publicznych. Budować lepszą infrastrukturę. Bo wszystko to stanowi podstawę silnej, dynamicznej i wytwarzającej bogactwo gospodarki - mówi Johnson

To właściwie już manifest przywódcy państwa. Minęły czasy, gdy były burmistrz Londynu zarzekał się, że ani mu w głowie premierostwo.

Pokazuję mu wyniki sondaży. W kategorii „kogo uważasz za naturalnego lidera” ma nad Osborne’em przewagę: 20 do 2 proc. Gdy chodzi o to, kto najlepiej rozumie obawy zwykłych ludzi przewaga Johnsona wynosi 23 do 2 proc. Mój rozmówca milczy przez chwilę i zaraz dodaje z kamienną twarzą - Ale na tych 2 procentach może budować.

Pytam czy dużo czasu poświęcał na przygotowania do licznych debat na temat referendum w sprawie Brexitu. Wskazuję, że niektóre jego odpowiedzi w wywiadach mogłyby być krótsze i bardziej treściwe.

- Dobra rada - krótkie zdania i raz dwa do sedna sprawy. Ale nie mogę jej przyjąć. Muszę po swojemu. Próby zapamiętania takich bon motów doprowadziłyby mnie do wyczerpania psychicznego. Pewnie i tak myliłbym kolejność. Beznadziejny przypadek. Mam 51 lat. Będę działał właśnie tak, jak działam - śmieje się Johnson.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Boris Johnson premierem? Kim jest człowiek, który poprowadził Wielką Brytanię do Brexitu [SYLWETKA] - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski