Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bracia Jasiczkowie - Blues Brothers z Zakopanego

KRZYSZTOF KAWA
Michał Jasiczek jako saksofonista podczas koncertu z zespołem Daddy's Cash
Michał Jasiczek jako saksofonista podczas koncertu z zespołem Daddy's Cash Archiwum prywatne
Dzisiaj w Teatrze im. Witkiewicza w Zakopanem wystąpi mistrz Polski w slalomie, Michał Jasiczek. Tak, tak, w życiu 18-letniego zakopiańczyka naprawdę się dzieje.

Michała Jasiczka jako saksofonista podczas koncertu z zespołem Daddy's Cash Fot. archiwum prywatne

SYLWETKA. Narty i muzyka to całe życie 18-letniego Michała. Trzy lata młodszy brat Jędrzej idzie w jego ślady.

Wydarzenia w ciągu ostatnich miesięcy gwałtownie przyspieszyły. Najpierw złoty medal mistrzostw seniorów w narciarstwie alpejskim i debiut w zawodach o Puchar Świata, a teraz koncerty i złota płyta za nagrania z zespołem Daddy's Cash oraz Johnem Lee Hookerem, synem legendarnego bluesmana z USA.

Analogie z Andrzejem Bachledą juniorem nasuwają się same. Miłość do nart, miłość do muzyki. Splecione ze sobą wielkie pasje, z których żadna nie chce dać za wygraną. ABC III, gdy jako 19-latek zaczął odnosić pierwsze sukcesy w paryskich klubach, porzucił swoją kapelę dla jazdy na nartach, ale wrócił do muzyki, bo w tym świecie czuł się najlepiej. U Michała Jasiczka też pierwsze muzyczne wyczyny, niemal z dnia na dzień, nadeszły wraz z sukcesami na stoku.

- Jak to z dnia na dzień? - protestuje ojciec alpejczyka, Dariusz Jasiczek. - To jedenaście lat ciężkiej pracy. W czasie, gdy rówieśnicy syna chodzą na imprezy i na drugi dzień śpią do południa, Michał wstaje na narciarski trening o szóstej rano, potem ma lekcje i próby muzyczne, a dzień kończy o 22. Teraz na przykład (rozmawiamy w sobotę o godzinie 16 - przyp. KK) jest na dodatkowych zajęciach z fizyki.

Z "Koziołka Matołka" do kadry PZN

W zasadzie sukcesy odnoszą we dwóch, bo wraz z Michałem ćwiczy młodszy o trzy lata brat Jędrzej. Ćwiczy z nim na nartach i ćwiczy w muzycznym zespole. Narciarski team tworzą z Andrzejem Bielawą, byłym trenerem, a kogóż by innego - Bachledy juniora. Kolejna analogia z karierą syna największego alpejczyka w historii polskiego sportu.

- W pewnym sensie - precyzuje Bielawa. - Gdy zostawałem trenerem Jędrka, on był ukształtowanym narciarzem. Doszedł do piątego miejsca na igrzyskach olimpijskich w kombinacji, a w kolejnych latach do piątego miejsca Pucharu Świata i dziesiątego na igrzyskach w slalomie. Z Jasiczkami to zupełnie inna historia. Ich ojciec zaproponował mi pracę z nimi, gdy byli jeszcze dziećmi, Michał miał osiem, a Jędrzej pięć lat. Umówiliśmy się, że popracujemy przez pięć lat i zobaczymy, co z tego wyniknie. Okazało się, że chłopcy mają wyniki i świetnie się nam współpracuje, więc umowa została przedłużona. I tak to trwa do dziś.

Przez te lata byli teamem samowystarczalnym. Głównie dzięki pieniądzom Dariusza Jasiczka, biznesmena, który uprawiał piłkę ręczną, m.in. w Śląsku Wrocław za czasów Jerzego Klempela, grał także w reprezentacji Polski juniorów, a następnie wyjechał do USA. Tam postanowił wraz z żoną Hanną, że będzie lepiej, jeśli ich dzieci będą wychowywały się w Polsce, ostatecznie więc osiedli w Zakopanem. - A w górach wiadomo, jak przyjdzie zima i spadnie śnieg, dzieci idą na narty. Synowie stawali na deskach, jak mieli po trzy lata - wspomina Dariusz Jasiczek. - Startowali w "Koziołku Matołku" i ligach szkolnych, okazało się, że całkiem dobrze im idzie. Ale bądźmy szczerzy, w tym wieku wszystkie dzieci jeżdżą podobnie, trudno poznać, które mają talent. Uznaliśmy więc, że warto, by potrenowali pod okiem dobrego fachowca. Bez wielkiej presji na wynik, bo ani ja, ani żona narciarstwa nie uprawialiśmy, więc nie realizujemy poprzez dzieci własnych ambicji.
Polski Związek Narciarski nie dokładał do rozwoju tych karier ani grosza. Dopiero gdy Michał trafił w ubiegłym roku do kadry A (dodajmy, raptem dwuosobowej, bo obok niego jest w niej tylko Maciej Bydliński), związek sfinansował 10-dniowe zgrupowanie. - Jedno, a spędzamy na przygotowaniach 60-70 dni. To są gigantyczne koszty ponoszone przez rodziców - wyjaśnia Andrzej Bielawa.

- Jest trudno, ale dajemy radę, nie będziemy narzekać - mówi ojciec braci Jasiczków. - Wyszukujemy sponsorów, piszemy do różnych firm, by zechciały nam pomóc.

W domu mają "sajgon"

Z Michałem niełatwo się skontaktować. Od rana do późnego wieczora ma zajęcia, telefon nosi rzadko. - Komórkę starszy syn dostał, gdy skończył osiemnaście lat. Komputera w domu dzieci nie używają, mają zakaz oglądania telewizji. Gdybym była ministrem edukacji, to bym nakazała wszystkim dzieciom uprawiać sport, zamiast tracić czas na jakieś fejzbuki - mówi Hanna Jasiczek. - Zna pan książkę Amerykanki chińskiego pochodzenia o Matce Tygrysicy ("Bojowa pieśń tygrysicy" Amy Chua - przyp. KK)? Polecam. To rzecz o chińskim modelu wychowania, w którym dzieci mają ogromny szacunek dla rodziców i mnóstwo obowiązków. Koledzy Jędrka śmieją się z niego, że jak przyniesie dobrą ocenę ze szkoły, to może mamusia pozwoli mu obejrzeć dobranockę. Tak, ze mną mają w domu "sajgon".

- A mnie koledzy pytają, kiedy mi rodzice zabiorą komórkę - śmieje się Michał. - Dostałem ją dopiero przed dwoma miesiącami, ale prawdę mówiąc, niespecjalnie jej potrzebuję i często zostawiam w domu. Mieliśmy kiedyś z bratem laptopa, ale po dwóch tygodniach rodzice stwierdzili, że tylko na nim czas marnujemy. Dostęp do telewizora też mamy dawkowany. Ale zawody w narciarstwie alpejskim możemy oglądać. No i mecze piłki ręcznej albo piłkarskie. Ja jestem fanem Realu Madryt, a Jędrzej - Barcelony.

Janyk to świetny gość

Starszy z braci Jasiczków uczy się w liceum ogólnokształcącym, wiosną będzie zdawał maturę. - Indywidualnego toku nauki nie chciałem, gdy tylko mogę, nadrabiam zaległości, a nauczyciele pomagają mi, bo wiedzą, że mogą na mnie liczyć - mówi. Startował, z powodzeniem, w szkolnych olimpiadach z fizyki i matematyki. Ma zamiłowanie do nauk ścisłych, które, jak twierdzi, "bardzo pomagają w muzyce i nartach". Przewagę daje mu też angielski, którego nauczył się perfekt.

Gdy dorósł i zaczął osiągać wyniki na skalę międzynarodową (m.in. trzecie miejsce w ubiegłorocznych otwartych mistrzostwach Słowacji), stało się jasne, że nie sposób trenować, ograniczając się do trzyosobowego teamu. - Jędrzej równa do mnie, a ja też potrzebuję kogoś, kto mi wyżej zawiesi poprzeczkę - tłumaczy. Spotykając się na zgrupowaniach z alpejczykami z innych krajów, zaprzyjaźnili się z Kanadyjczykami. Ci byli zdziwieni, że Polacy tak doskonale mówią po angielsku. I że tak dobrze jeżdżą na nartach.
- Kanadyjczycy nie mieli nic przeciwko wspólnym treningom i z biegiem czasu zaczęliśmy tak planować część wyjazdów, by przebywać na obozach tam, gdzie oni. To układ czysto przyjacielski, nie mamy żadnej umowy z federacją Kanady - twierdzi Dariusz Jasiczek. Andrzej Bielawa ma w tym względzie niemałe doświadczenie. - Alpejski Puchar Świata to Formuła 1, ogromne przedsięwzięcie, także w sensie logistycznym. Gdy byłem trenerem Jędrka Bachledy, nie miałem takiego wsparcia jak teraz, to była jedna wielka prowizorka. By trenować na światowym poziomie, musieliśmy "doklejać się" do innych ekip i początkowo nie było z tym problemu. Gdy jednak ci najlepsi zorientowali się, że Polak zaczyna im zagrażać, zaczęli rzucać teksty typu: "No wiesz, może nie dzisiaj?" - wspomina.

Układ z Kanadyjczykami, póki co, działa znakomicie.

- Najlepiej dogaduję się z Michaelem Janykiem (brązowy medalista w slalomie mistrzostw świata z 2009 r. - przyp. red.), ale inni, jak choćby Julien Cousineau też są fajnymi kumplami - mówi Michał. Oczywiście, poznali także najlepszą w kobiecej kadrze Erin Mielzynski, której rodzina ze strony ojca wywodzi się znad Wisły i Kanadyjka potrafi wypowiedzieć kilka słów po polsku.

W kolejce do Hookera

Świetna znajomość angielskiego nadała kolorytu również drugiej pasji braci. Oto nieznani muzycy z Podhala, Krakowa i Sanoka - występujący pod wiele mówiącym szyldem Daddy's Cash (bo spośród nich nie tylko Jasiczkowie są na utrzymaniu swoich ojców) - zaczęli nagrywać z dwukrotnie nominowanym do Grammy Award synem Johna Lee Hookera; legendarnego bluesmana znanego szerszej publiczności z filmu "Blues Brothers", na którym wzorowali się tacy giganci muzyki, jak Jimi Hendrix, The Animals, Yardbirds...

- Rodzice ciągle nas gdzieś zabierają, pokazują Chiny i inne takie - opowiada Michał. - Akurat byliśmy na wakacjach w San Francisco, gdy grał tam John Lee Hooker junior. Byliśmy pod wrażeniem, pomyśleliśmy, że fajnie byłoby z nim kiedyś zagrać. Po koncercie podpisywał płyty, a tato zachęcał nas: "Idźcie, idźcie porozmawiać". Odważyliśmy się z bratem i okazało się, że Hooker jr nie ma nic przeciwko graniu w Polsce. Wymieniliśmy się adresami mailowymi i po kilku miesiącach korespondowania przyleciał do nas. To superczłowiek, blues jest dla niego całym życiem.

Brzmi jak bajka, prawda?

- To samo powiedział Piotr Baron, gdy usłyszał historię od chłopców w studiu Programu Trzeciego Polskiego Radia. Ale to nie żadna bajka. Moi synowie, inaczej niż większość dzieci w Polsce, potrafią być asertywni i po prostu rozmawiają z ludźmi. Jak chcą się czegoś dowiedzieć, to pytają - twierdzi Dariusz Jasiczek. - Zawsze uczyliśmy dzieci, że wszystko jest możliwe. Chcecie tort orzechowy z pomarańczą? Nie ma sprawy, znajdę przepis i wam zrobię. Chcecie nagrać płytę? W porządku, nagrajcie ją. Taka u nas w domu panuje atmosfera - dodaje Hanna Jasiczek.
Nagrajcie sobie płytę. Tak po prostu?! - Gdy synowie byli jeszcze bardzo mali, postawiliśmy w domu pianino i zaczęli brać lekcje. Niezbyt chętnie, ale potem sami sobie wybrali instrumenty i wtedy naprawdę się zaczęło: wspólne kolędowanie, koncerty na zakończenie roku w szkole, dla przyjaciół. W końcu powstał profesjonalny zespół - opisuje Dariusz Jasiczek. - Tato umie grać na klarnecie, więc i ja miałem wybrać klarnet. Ale w sklepie zobaczyłem saksofon i bardziej mi się spodobał - dodaje Michał.

Gdy wyjeżdżają na narty, saksofon ląduje w bagażu. Jędrzej ma trudniej, bo gra na perkusji. - Ale i ja nie zawsze mogę zabrać instrument. A ćwiczyć trzeba. Dlatego zdarza się, że ze względu na próby koncertowe z zespołem rezygnuję z jakiegoś startu. Tak właśnie było ostatnio z zawodami w Adelboden - tłumaczy Michał.

Po punkty do Iranu

A więc jednak bez kompromisów - narty czy muzyka - funkcjonować nie sposób.

- Godzimy to. Nie uważamy, że postęp dadzą tylko starty we wszystkich możliwych zawodach. Lepiej występować rzadziej, ale być dobrze przygotowanym. Tak jak przed debiutem w Pucharze Świata w Madonna di Campiglio, gdy przez dziesięć dni trenowaliśmy w Alta Badii - wyjaśnia 18-letni alpejczyk. - W Madonnie zjeżdżałem na miarę swoich możliwości. Nie ukończyłem pierwszego przejazdu, bo złapałem tyczkę, ale międzyczasy wskazywały na dobry występ. Drugi pucharowy start, w Zagrzebiu, zakończył ze stratą ponad siedmiu sekund do prowadzącego na półmetku Szweda Jensa Byggmarka, ale tam warunki pogodowe były fatalne i na rozmiękłej trasie zawodnicy z dalszymi numerami nie mieli żadnych szans.

Podobnie było podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata juniorów w Roccaraso, gdzie Jasiczek zajął w slalomie 30. miejsce. W tym roku w Quebec ma być znacznie lepiej. Choćby dlatego, że dzięki poprawionym FIS-punktom Michał będzie zjeżdżał w pierwszej grupie alpejczyków, gdy warunki na stoku będą optymalne. Na tę pozycję zapracował w wielu zawodach, a znaczny skok zanotował na przełomie grudnia i stycznia... w Iranie, gdzie zaprosili go alpejczycy ze Słowenii. Zakopiańczyk wygrał tam dwa slalomy FIS, a w międzynarodowych mistrzostwach kraju zajął drugie miejsce. - Okazało się, że jest kilku Irańczyków, którzy prezentują się całkiem nieźle. Warunki były nieco odmienne od tych, które spotykamy w europejskich ośrodkach, bo w Iranie nie produkują sztucznego śniegu i rywalizowaliśmy na naturalnym. Start był na wysokości ponad 3 tysięcy metrów, a ponieważ organizatorzy przygotowali bardzo długie przejazdy, kondycyjnie było to prawdziwe wyzwanie - wyjaśnia mistrz Polski.

W studiu "Trójki"

Co kosztuje więcej energii: rywalizacja w slalomie z najlepszymi na świecie, czy zagranie koncertu? Michał dłuższą chwilę się zastanawia. - Chyba jednak koncert. Gramy bluesa, ale bardzo energetycznego, na scenie dajemy z siebie wszystko, jest adrenalina i wielkie emocje. Po dwóch godzinach jestem wykończony, potrafię schudnąć sześć kilo! Gdy przypinam narty, też są emocje, ale na starcie muszę je stłumić. Na trasie mięśnie nóg potwornie "palą", jednak na mecie już po pięciu minutach wszystko wraca do normy.
Przed 18-latkiem i jego 15-letnim bratem wielkie dni. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu zagrają z gwiazdą bluesa koncert na deskach teatru, a w niedzielę czeka ich debiut na żywo na antenie ogólnopolskiej, bo - w ślad za wydaniem płyty, która w niespełna dwa miesiące zyskała status złotej oraz umieszczeniem utworu "Something's wrong" na liście przebojów "Trójki" - do zespołu Daddy's Cash przyszło zaproszenie z warszawskiego Studia im. Agnieszki Osieckiej. A po koncertach trzeba będzie szybko okiełznać ekscytację, wszak w kalendarzu imprez czekają kolejne pucharowe starty oraz mistrzostwa świata seniorów i juniorów.

Najwyższa więc pora, by zadać pytanie, które nieuchronnie paść musi: czy Michał Jasiczek może osiągać sukcesy w narciarstwie, choćby takie na miarę Bachledy juniora? Andrzej Bielawa nie podejmuje się jednoznacznie odpowiedzieć.

- Ogromnym atutem Michała jest mocna psychika. Trenujemy ciężko od wielu lat, ale z umiarem. Bo nie chodzi o to, by szybko wycisnąć z chłopców wyniki, za co zapłacą ciężkimi kontuzjami. Warto było słuchać i uczyć się od Jerzego Żołądzia i Jana Blecharza (wybitni naukowcy z krakowskiej AWF - przyp. KK), dlatego dziś mamy jeszcze duże rezerwy - konkluduje szkoleniowiec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski