Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bracia z całego świata

Barbara Ciryt
Barbara Ciryt
Wychowankowie Państwowego Zakładu Wychowawczo-Naukowego na schodach pałacu Potockich
Wychowankowie Państwowego Zakładu Wychowawczo-Naukowego na schodach pałacu Potockich Barbara Ciryt
Krzeszowice. Byli sierotami, mieszkali w pałacu i mieli setki, a nawet tysiące sióstr i braci. Wychowankowie Państwowego Zakładu Wychowawczo-Naukowego traktowali tę placówkę jak własny dom, a jej dyrektora jak troskliwego tatę. Tu zdobywali wiedzę i uczyli się życia.

Setki ludzi spoglądają na pałac Potockich w Krzeszowicach. Jest w ruinie, a oni marzą, żeby tu wejść, spotkać się w jego salach, powspominać czasy, kiedy pałac był ich domem. Ci ludzie to wychowankowie Państwowego Zakładu Wychowawczo-Naukowego oraz późniejszego Domu Młodzieży. Przyjechali do Krzeszowic świętować 70-lecie powstania PZWN. Tu zamieszkali młodzi ludzie, którzy w czasie II wojny światowej stracili rodziców, dom, a ich rodziny środki do życia, więc dzieci musieli oddać do zakładu.

- To był bardziej dom niż zakład. Byliśmy tu traktowani bardzo dobrze i naprawdę czuliśmy się jak w domu - mówi Józef Bartkowski z Wadowic. Józef mówili na niego tylko rodzice, a tu w Krzeszowicach koleżanki i koledzy nazywali go Bartkiem. - Przywiózł mnie tu tata, bo po wojnie w domu była bieda, taty nie stać było na wykształcenie mnie. Tu było ciepło, sucho, lepiej niż w domu. Poszedłem do liceum pedagogicznego. Popołudniami były do wyboru zajęcia teatralne, gry w szachy, kółka fotograficzne, taneczne. Czas spędzony w Krzeszowicach to były najwspanialsze lata z tamtego okresu mojego życia - dodaje pan Józef.

PZWN powstał w Krzeszowicach zaraz po wojnie w styczniu 1946 roku. Jej twórcą i pierwszym dyrektorem był Stanisław Jedlewski. - Lata wczesnej młodości spędzone w Republice Profesora Stanisława Jedlewskiego pozostawiły trwały ślad w moim sercu i pamięci - tak Sława Przybylska, pisała do władz gminy Krzeszowice po otrzymaniu honorowego Obywatelstwa Krzeszowic.

W Krzeszowickim zakładzie wychowawczym mieszkali znani dziś ludzie, jak piosenkarka Sława Przybylska lub Stefan Bratkowski, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, działającego na rzecz wolnych mediów. Obydwoje otrzymali tytuły honorowych obywateli Krzeszowic. Stąd wyszło wielu naukowców, profesorów, inżynierów.

- Nie ma takiego zakątku Polski i świata, żeby wychowankowie krzeszowickiego Domu Młodzieży nie zaznaczyli swojej obecności - mówi Grzegorz Skrzypiec, uczestnik zjazdu byłych wychowanków PZWN. Najpierw przyjeżdżali tu z całej Polski, z Kresów i z odległych krajów. Potem rozjeżdżali się w różne strony świata.

Ci starsi nazywali zakład Republiką Profesora Stanisława Jedlewskiego, bo jemu zawdzięczali jej powstanie i szanse na naukę, wychowanie i dobry start w życiu. Kolejni wychowankowie z wielkim szacunkiem i wdzięcznością wspominają kolejnego dyrektora placówki, Władysława Śmiałka, którego imieniem nazwano jedną z ulic w Krzeszowicach w pobliżu parku i pałacu.

Zjazd w Krzeszowicach w 70. rocznicę powstania placówki był organizowany pod hasłem: „Setki sióstr i braci”. Jednorazowo w tym zakładzie rzeczywiście było po kilkaset osób, a łącznie dom, miejsce wychowania i nauki, znalazło tu około 3,5 tysiąca ludzi.

- Tu byliśmy przyjmowani jak w domu. W latach okupacji straciłem rodziców, a miałem jeszcze młodsze rodzeństwo - siostrę i brata. Dziadek starał się znaleźć sposób na nasze wychowanie, wiec ja trafiłem tutaj - mówi Jan Gaik z Rabki. - Mój dziadek oraz proboszcz naszej parafii powiedzieli mi wtedy: „Ty nie będziesz pracował w polu, masz iść do szkół i się uczyć”. Do Krzeszowic przywiózł mnie starszy kolega, który już ukończył studia, wiedział, jak tu trafić. Dojazd w tamtych czasach był trudny, dotarliśmy do pałacu nocą. Pamiętam, jak wtedy w nocy wyszedł dyrektor Śmiałek, przyjął mnie jak tata. A koledzy i koleżanki od razu zaczęli mnie traktować jak brata - opowiada.

Każdy z wychowanków wspomina, że była tu też dyscyplina, a nauczyciele i wychowawcy dużo wymagali od młodzieży. - Teraz bijemy im za to ukłony. Nauczyli nas wszystkiego, opanowaliśmy szkolną wiedzę, ale musieliśmy mieć pojęcie o życiu. Musiałem się nauczyć obierać ziemniaki, prasować koszulę i spodnie. Ale był też czas na wypady na jurę, na pochodzenie po dolinkach. Nie chodziliśmy tylko na pochody pierwszomajowe, bo wtedy akurat graliśmy w piłkę - uśmiecha się Jan Gaik.

Wanda Chmielewska z Lublina (koleżankom z krzeszowickiego Domu Młodzieży znana jako Zakrzewska) i Elżbieta Gębołyś (dla krzeszowickich koleżanek Kaszuba) z Jankowic wspominają, jak wychowawcy uczyli i pilnowali porządku.

- Wstawaliśmy o godz. 5.30, codziennie obowiązkowo była gimnastyka, potem sprzątanie pokoju, łazienki, a czasem także parku. Potem śniadanie i wyjście do szkoły. Jedni chodzili do liceum pedagogicznego, inni do ogólniaka, a jeszcze inni do technikum przemysłu drzewnego. Po szkole wracaliśmy na obiad, a po nim przez dwie godziny była jeszcze tzw. uczelnia. W wyznaczonych salach odrabialiśmy lekcje, a wychowawcy nam pomagali, tłumaczyli, czasem przepytywaliśmy się nawzajem - mówi pani Wanda.

- Jesienią i wiosną było generalne sprzątanie parku. Grabiliśmy liście, zamiataliśmy alejki, zbieraliśmy suche patyki - mówi pani Elżbieta. A jej koleżanka dodaje, że jeśli nie było dokładnie wysprzątane, to za karę w sobotę nie jechaliśmy do rodzin i bliskich.

Grzegorz Skrzypiec, był przewodniczącym samorządu wychowanków w latach 1961-64. Opowiada, jak wyglądały codzienne apele. - Poszczególne grupy młodzieży trzymały tabliczki z nazwami grupy i informacja, ile osób jest obecnych. Ja chodziłem na górę do mieszkania dyrektora z informacja, że jesteśmy gotowi do apelu. Potem słyszeliśmy, jak profesor schodzi po drew- nianych, skrzypiących schodach. Apel to czas, żeby pochwalić tych, którzy czymś zasłużyli się w tym dniu, ale także zganić niesfornych, tych którzy narozrabiali - mówi Skrzypiec i dodaje: - Nie było większej kary niż ta, gdy dyrektor wytknął komuś coś wobec dwustu ludzi zebranych na apelu.

Barbara Mutzek, inna wychowanka placówki podkreśla, że przy tej dyscyplinie był tu rodzinny klimat i chęć wzajemnej pomocy. - Mówi się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. A ja powiem: Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Krzeszowicach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski