Dwadzieścia po dziewiątej. W recepcji Dzieła Pomocy św. Ojca Pio gwar. Kto jest głodny może tu dostać coś do jedzenia. W koszu zostało sporo chleba.
Brat Piotr Kuczaj już czeka. Przy ul. Smoleńsk mówi się, że jest pierwszym, którego spotyka osoba bezdomna.
- Staram się pomóc i niczemu nie dziwić. Gdy zaczynałem posługę w Dziale Pomocy Doraźnej jeden z braci powiedział mi ważne zdanie: - Osoby, które tu spotkasz może różnią się od ciebie wyglądem, mają inną historię życia, ale jak ty są po prostu ludźmi. Tego się trzymam.
Podczas dwuletniej posługi brata Piotra, przez pokój, w którym odbywa się wstępna rozmowa, przewinęło się grubo ponad trzysta osób. - Pierwsze słowa, które słyszę brzmią zwykle tak samo: czy mogę się tu wykąpać? A ja zapraszam i podsuwam krzesło.
Bo to pierwsze spotkanie z osobą bezdomną jest bardzo ważne. - Liczy się przyjazna atmosfera i empatia, bo chodzi o to, by taki ktoś poczuł się u nas dobrze i chciał wrócić - opowiada brat Piotr.
A nie jest łatwo mówić o własnych błędach. Czasami są one przecież jak kamienie, które wywołują lawinę nieszczęścia. W pojedynkę na ogół nie da się jej zatrzymać.
Bogusia właśnie przekroczyła sześćdziesiątkę i gdy przyjrzeć się jej życiu wychodzi na to, że przed laty poruszyła właśnie taki kamień, który spowodował lawinę. To było wtedy, gdy zdecydowała się zostawić rodzinną Nową Hutę i pojechać na Śląsk. - Zabraliśmy z mężem dwóch małych wówczas synków i ruszyliśmy do siebie, czyli do zakładowego mieszkania, które nam przydzielono. Potem urodziła się jeszcze córka i pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby mąż nie znalazł wesołego towarzystwa. On się bawił, a nam brakowało pieniędzy. Pojawił się alkohol, awantury. Potem był rozwód i samotne wychowywanie trójki dzieci.
Gdy synowie pokończyli szkoły wrócili do Krakowa. Bogusia została z najmłodszą córką na Śląsku. - Miałam rentę, bo utykam po chorobie Heinego Medina i alimenty. Jakoś nam starczało. Ale, gdy mi ją zabrano zadłużyłam mieszkanie i dostałam eksmisję. Córka już wtedy była w Krakowie. Więc i ja tu wróciłam.
Mało kto staje się bezdomnym na własne życzenie. Choć wiele osób chce wierzyć, że takiego właśnie dokonały wyboru. Tymczasem, gdy człowiek traci dom, a z nim często rodzinę, jeśli doznał odrzucenia, został oszukany - nie szuka bliskości, przyjaźni; nie chce znowu być wystawiany na próbę. Niczego nie chce. Przychodzi tylko wziąć kąpiel.
Ale, gdy spojrzeć na bezdomnego człowieka całościowo okazuje się, że tak naprawdę potrzebuje pomocy w znacznie szerszym zakresie. - Więc najpierw tylko leciutko uchylamy drzwi pomocy, żeby osoby bezdomnej nie przestraszyć, nie zniechęcić. Z czasem te nasze magiczne drzwi otwierają się coraz bardziej; na pomoc medyczną, socjalną, pomoc w znalezieniu pracy, pomocy prawnej. Chodzi jednak o to, by osobie w potrzebie towarzyszyć, żeby umiała z pomocy skorzystać - mówi brat Piotr.
Niewiele osób jest gotowych, by od razu przyjąć pomoc drugiego człowieka. - Jedni nie wierzą w to, że coś w ich życiu może się zmienić. Inni wolą nie wchodzić w bliższe relacje, bo się na nich zawiedli. Trzeba czasu, towarzyszenia, żeby osoba bezdomna była w stanie zaufać - dodaje kapucyn.
Dlatego w Dziele nikogo się nie pośpiesza. Obowiązuje zasada małych kroków. Każda osoba bezdomna idzie w stronę lepszego życia we własnym rytmie. Człowiek na ogół chce mieć poczucie wolności. I trzeba to szanować.
Bogusia mówi, że najbardziej w życiu udały jej się dzieci. Są jej dumą i oparciem. Sprawdziły się też wtedy, gdy przyjechała ze Śląska i nie miała się gdzie podziać. Synowie pomogli jej wynająć i opłacić pokój. Mogła zacząć poszukiwanie stałej pracy.
- Trafiłam do drukarni i spodobało mi się - opowiada. - To ciężka robota, ale ją uwielbiam. Nie wiem czemu. Może dlatego, że lubię też czytać? Zwłaszcza książki historyczne, sensacyjne, kryminały. Dawniej wydawało mi się, że trzeba książki i gazety kupić, a po przeczytaniu wyrzucić. Dziś wiem, ile pracy się wkłada, żeby one powstały, więc zostawiam je tam, gdzie jeszcze komuś mogą się przydać - opowiada Bogusia.
W drukarni nie miała jednak etatu, płatnego urlopu. Jak była praca - zarabiała. Jak nie było nic do roboty - nie miała za co żyć. Dlatego w 2008 roku zajęła się sprzedażą obwarzanków. - To była dobrze płatna praca, ale też na czarno. Starczało na pokój i na życie, ale zatęskniłam do drukarni.
Jednak kolejne półtora roku przy maszynach sprawiły, że Bogusi popsuł się słuch. Lekarz nie dał zgody na zatrudnienie w huku. I tak zaczął się jej życiowy zjazd po równi pochyłej.
- Nie miałam pracy, kończyły się pieniądze, a jakby tego było mało, syn też stracił zatrudnienie. Nie mógł mi pomagać w opłacaniu pokoju. Chodziłam od jednego pracodawcy do drugiego i wracałam z niczym. Próbowałam sobie odebrać życie. Kraków nie chciał mnie, to i ja nie chciałam siebie.
W dodatku trzeba było opuścić wynajmowany pokój. Syn pojechał z Bogusią do przytuliska, żeby dodać jej otuchy. - Było czysto, ciepło a siostry serdeczne, ale mnie zżerała urażona duma, ambicja. Codziennie poznawałam nowych lokatorów; wszyscy z pokręconymi życiorysami i tak jak ja bez własnego dachu nad głową. Co z tego, że byłam zadbana, czysta, bez kłopotów z alkoholem i prawem skoro bezdomna. Te myśli coraz bardziej osaczały Bogusię. Poszła do psychiatry, dostała leki.
- Takich czyściutkich, eleganckich osób jak Bogusia jest sporo - opowiada brat Piotr. - To zadbanie kosztuje wiele czasu i wysiłku. Nie mają łazienki za drzwiami, więc szukają miejsc, w których mogą się umyć i ubrać. To dbanie o siebie daje im siłę do życia i nadzieję, że nie upadną jeszcze niżej.
Bogusia nie upadła. Spędziła u sióstr półtora roku, a potem przez dłuższy czas opiekowała się schorowaną kobietą. - To była ciężka praca, ale dawała poczucie stabilizacji. Gdy podopieczna Bogusi zmarła, zostało jej miejskie przytulisko dla bezdomnych kobiet. - Personel jest tam fajny, ale rygor bardzo ostry. Nie mogłam się odnaleźć. Ratowało mnie to, że przez ten mój krakowski okres po powrocie ze Śląska byłam w orbicie oddziaływania Dzieła Pomocy św. Ojca Pio.
Brat Piotr nie przeczy, że są wśród osób bezdomnych ludzie, którzy pochodzą z rodzin patologicznych. W swoim życiu powielają to, co widzieli w domu, bo nie znają nic innego. Ale ci są w mniejszości. Lwia część podopiecznych Dzieła miała dobre życie, które zaprzepaściła na skutek trudnych wydarzeń lub różnych zbiegów okoliczności. Trafiają tu ludzie bardzo skłóceni z rodziną, z bliskimi; tacy, którzy nie mogą zdobyć się na przebaczenie. - A bez przebaczenia, nie ma nowego życia. Owszem, czasami pojawia się pozorny spokój, chwilowe ukojenie - opowiada brat Piotr. - To jednak zbyt mało, by zbudować podwaliny dla nadziei. A bez niej człowiek czuje się coraz bardziej samotny, opuszczony, odrzucony. Dlatego wiele osób bezdomnych chce, byśmy się przy nich zatrzymali i porozmawiali. Pragną być traktowani jak ludzie - dodaje. Temu służy przestrzeń w Dziele Pomocy św. Ojca Pio. Jest bezpieczna i przyjazna. A pogadać można nawet podczas strzyżenia czy wydawania garderoby . - Nasi podopieczni wracają do Dzieła, bo są dobrze traktowani. Dostają od nas jakiś rodzaj bliskości. Ale i nam zostawiają podarunki; choćby okazję, żeby wyjść z szablonowych zachowań, w które chcąc nie chcąc każdy z nas wpada.
Wiele osób bezdomnych z czasem odkrywa siebie na nowo. Bywa, że zmienia swoje życie. - Dzieło podaje im pomocną dłoń. Daje siłę, budzi nadzieję, umacnia wiarę w siebie. Tu, u nas, ludzie mogą przetrwać zły czas. Najtrudniej jest osobom, które były na ulicy dłużej niż trzy lata. One rzadziej się proszą o pomoc. Dlatego każde spotkanie traktujemy jako szansę na zmianę. Na pożegnanie zawsze powtarzamy: ucieszymy się, gdy jeszcze wpadniesz.
Bo bezdomność na ogół nie jest wyborem. Jest stanem, w którym człowiek nie ma dość siły, między innymi do tego, by nawiązać relacje. Do Dzieła trafiają osoby, takie jak Andrzej, swego czasu kierowca, który stracił pracę, załamał się i przez wiele lat zapijał swój los żyjąc w altanie. Ale zaczął zmieniać swoje życie, przestał pić i przeniósł się do noclegowni. Znalazł pracę. Mieszkanie wspierane zajęła rodzina, która na skutek różnych zawirowań mieszkała w samochodzie. Dziś powoli wychodzą na prostą i zaczynają brać los we własne ręce.
Bogusia też szuka drogi do siebie. - Po przytulisku dla bezdomnych kobiet znowu była przeprowadzka; tym razem do mieszkania wspieranego prowadzonego przez Dzieło. Mieszkałam z czterema koleżankami i dawałyśmy radę. Trochę się czubiłyśmy, ale częściej lubiłyśmy.
Tymczasem jej rodzinna sytuacja znowu się zmieniła. Synowie się pożenili i mają własne rodziny; są z mamą w kontakcie. - Z córką widywałyśmy się często, dużo rozmawiałyśmy. Dzieło znów nam pomogło. Od trzech miesięcy mieszkają we dwie.
Bogusia marzy jednak o własnym kącie. O spokoju, o stabilizacji. O tym, żeby wreszcie na dobre mogła rozpakować walizki. W zeszłym tygodniu złożyła stosowne dokumenty. Będzie czekać na mieszkaniową szansę. Wierzy, że wytrwa. Nie jest przecież sama.
Dzieło Pomocy w 2015 r
Dzieło Pomocy św. Ojca Pio Konsultacje socjalne: 1427; prawne: 137, zawodowe: 714; 98 osób bezdomnych znalazło pracę. Ilość skorzystań z łaźni: 6530; z pralni: 3486, z garderoby: 6555. Wiecej na: www.dzielopomocy.pl
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?