Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bronio Maj. Aktor, który nie zebrał szmalu

Wacław Krupiński
Andrzej Banaś
Bronek Maj, zostając poetą, zmarnował się mianowicie jako aktor. Kto go widział na scenie, w rzadkich, niestety, rolach filmowych albo chociaż w trakcie jakiejś towarzyskiej improwizacji recytatorskiej, ten wie, że mając tak nieprzeciętny talent aktorski, Bronek Maj, gdyby aktorem został był, miałby dzisiaj szmalu po pachy oryginalnej marynarki Lee - pisał przyjaciel Maja, Jerzy Pilch w jednym z felietonów z tomu "Bezpowrotnie utracona leworęczność".

Tyle że Bronisław Maj nigdy nie myślał o aktorstwie, ani o studiach w PWST. W szkole omijał akademie, recytacje. Był chłopcem zbuntowanym i niegrzecznym. Już w podstawówce wolał udzielać się w zespole rockowym.

KTO w "Ogrodzie rozkoszy"
Gdy skończył polonistykę, założył z kolegami - Jerzym Zoniem, Dolkiem Weltschkiem, Bogdanem Rudnickim - Teatr KTO. I zagrał w pierwszym, głośnym, spektaklu pt. "Ogród rozkoszy". Był współautorem scenariusza, wymyślił też nazwę teatru. Za pierwszej ,,Solidarności" pokazali go szerszej publiczności i dostali główną nagrodę na Festiwalu Teatrów Debiutujących START. Objechali z nim kluby studenckie w całej Polsce.

Maj zagrał wtedy trzy role: był niemym skazańcem; młodym, naiwnym idealistą, który chce zmienić świat; i tymże idealistą po latach, już pozbawionym nadziei cynikiem i pijaczkiem. Komicznym, ale i tragicznym. Berecik z antenką, srebrny ząb, ortalionowy płaszcz. Ta postać podobała się najbardziej, zbierał za nią brawa "przy otwartej kurtynie"(choć tak naprawdę w KTO żadnej kurtyny nie było). Komizm podszyty rozpaczą, z domieszką nostalgii, ale i chłopięcej skłonności do absurdu i groteski cechuje Maja do dziś.

Już te pierwsze spotkania z widzem uświadomiły mu, że na scenie czuje się doskonale. Że w ogóle nie ma tremy. W przeciwieństwie, co wie dziś, do zawodowców. A widział Maj za kulisami największych: Jerzego Trelę, Annę Polony, Annę Dymną, Beatę Fudalej, Dorotę Segdę, Jerzego Stuhra, Krzysztofa Globisza, Zbigniewa Zamachowskiego, Wojciecha Malajkata.

Z dwoma ostatnimi pracował w Teatrze Narodowym za dyrekcji Jerzego Grzegorzewskiego, który zamówił u Maja parafrazę "Żab" Arystofanesa. Byli reżyserami i aktorami. Sam Maj nie grał. - Tam już były klasyczne, aktorskie role. Pewnie bym je położył - mówi skromnie.

Trafił Maj do Narodowego dzięki roli Pani Loli, którą Jerzy Grzegorzewski gdzieś zobaczył. Mistrzowskiej roli Maja, którą można obejrzeć na YouTube, podobnie jak reakcję rozbawionej do łez publiczności, w tym Wisławy Szymborskiej. Nie wytrzymywał i prowadzący jubileuszowy wieczór Znaku Jerzy Stuhr, kładąc się ze śmiechu na fortepianie.

Pani Lola i SZATNIA
W 1990 roku Bronisław Maj z reżyserem Henrykiem Urbankiem nakręcili dokumentalny film "Pani Lola" o Karolinie Surówce, legendarnej szatniarce równie owianego legendą Domu Literatów przy Krupniczej 22 w Krakowie (którego i Maj był mieszkańcem). Wystąpiła w nim także sama bohaterka. Już podczas montażu, w Wytwórni Filmów Dokumentalnych w Łodzi, okazało się, że w jednej ze scen nie nagrał się jej głos.

Maj: - No i musiałem zrobić dubbing. I tak zacząłem się jej "opowieściami" bawić - z Jurkiem Pilchem, z Marianem Stalą, z osobami, które Panią Lolę znały i podobnie jak ja - bardzo ją lubiły. Improwizowałem te historyjki głównie u Wisławy Szymborskiej. Uwielbiała je.

W 1999 roku, gdy Znak obchodził swe 40-lecie, szef wydawnictwa Jerzy Illg zaproponował kabaretowy program "Pisarze do piórka". Wystąpili w nim poważni autorzy Znaku, jak: Leszek Kołakowski, Norman Davis, Jacek Woźniakowski, Władysław Stróżewski i właśnie Maj.

To w tym programie pojawiał się parokrotnie jako Pani Lola - w niebieskim chałacie, czerwonej chustce na głowie, z siatką, w filcowych butach - i żonglując tytułami dzieł, cytatami, biografią ich twórców, opowiadał, jak to oni się w niej kochali. Lejtmotywem było zdanie: "Ale ze wszystkich poetów to ja się najwięcyj w panu Maju kochałam...".

- Był to też dla prowadzącego, Jerzego Stuhra, sygnał, że kończy mi się wena i ma mnie zabrać ze sceny i zapowiedzieć kolejnego wykonawcę. Na próbach, ale i już podczas spektaklu wzajemnie robiliśmy sobie dowcipy ze Stuhrem - ja go zresztą uwielbiam i nadzwyczaj cenię. Jako Lola mówiłem: "On mnie tu pilnuje cały czas, ten Śtur. On nawet Nobla nie ma, to nawet nie jest żaden literat, ino, wstyd powiedzieć, aktor." No i podczas rejestrowanego przez kamery TVP wieczoru Stuhr się postanowił zemścić. Mówię "Ale ze wszystkich poetów...", nawet odwracam się do niego, a on "Proszę, proszę, dalej...".

Zacząłem coś bełkotać, on nadal mnie nie ściąga. Nagle - olśnienie: przywołałem Wergiliusza, wywołując ogólną radość, po czym raz jeszcze powtórzyłem frazę Loli o miłości do Maja - i tak popatrzyłem na Stuhra, że już poskutkowało.

Te literackie zabawy Maja zawsze były improwizowane. Mógł budować kolejne dialogi Pani Loli i literatów z całego świata.

Dwa lata później Lola odżyła na antenie Radia RMF FM. - Wytropił mnie prezes Stanisław Tyczyński i zaproponował, bym robił słuchowisko z udziałem Loli. Nie bardzo chciałem, bo jej postać już była "wyeksploatowana", ale wymyśliłem, że to będzie audycja z udziałem wielu postaci i tak przez półtora roku tworzyłem program "Spółdzielnia Usług Literackich SZATNIA".

Bywało, że cała ekipa Szatni śpiewała chórem, który również Bronio nagrywał. - Jako człowiek średnio muzykalny, z rockandrollową przeszłością, sam nagrywałem cały chór, śpiewając nieraz jako dziewięć osób.

Tworząc audycję, trochę wzorował się na Jacku Fedorowiczu z "60 minut na godzinę", tyle że w Trójce było słychać, że mówi jedna osoba. Maj, wcielając się chwilami w tyle postaci, był nierozpoznawalny. Bo jak go skojarzyć z cieniutkim sopranikiem Bernatki?
Ludzie sobie nagrywali te audycje, a płyta z przegranym kompletem posiedzeń "Szatni" stała się towarzyskim rarytasem. - Turnauowie mają ją do dziś w samochodzie, a Janka Ochojska głosem Bernatki ma nagrany komunikat w komórce... - mówi Maj.

Na planie filmu, na scenie
W filmie wystąpił 20 lat temu. W zrealizowanym przez Marię Zmarz-Koczanowicz obrazie, według prozy Janusza Andermana, "Kraj świata". W obsadzie m.in.: Henryk Talar, Krystyna Tkacz, Henryk Bista, Stanisława Celińska, Jan Nowicki, Olaf Lubaszenko...

- Biesiadowaliśmy kiedyś z Andermanem i on chytrze wydobył ze mnie obietnicę: "Janusz, ja ci mogę wszystko zagrać". Po jakimś czasie odebrałem telefon ze Studia im. Irzykowskiego: "To kiedy pan może przyjechać na zdjęcia?"

Już w Warszawie dowiedział się, że w filmie, którego akcja toczyła się tuż przed wyborami 4 czerwca 1989 roku, ma zagrać otyłą, zwariowaną kloszardkę, siedzącą w przejściu podziemnym w Warszawie i śpiewającą, na melodię "Pierwszej Brygady", hymn internowanych.

- Rolę przyjąłem (żeby mnie Anderman nie wyśmiał), stawiając tylko jeden warunek, że nie będę grał na miniaturowym dziecięcym pianinku, tylko na instrumencie strunowym, najlepiej banjo, bo ma najbardziej ohydny, brzęczący dźwięk - wspomina.

Tekst napisał sobie sam: "W grudniową noc zomowców zgraja/ kolbami puka w nasze drzwi,/ to Jaruzelski podły zdrajca,/ wypuścił na nasz swoje psy". Na planie parę razy udało mu się zgotować ekipę. - Stary oświetleniowiec spytał Marysię: "A ten aktor to skąd?". Ona nie mówiąc, że amator, odrzekła tylko: "Z Krakowa". "A z Krakowa, wiadomo" - zareagował pytający.
Spodobał się na tyle, że zrodziło to ochotę, by zagrał coś jeszcze.

Zatem już sam dopisał postać faceta, kompletnie ześwirowanego, który na placu, gdzie stał pomnik Dzierżyńskiego, siedzi pod kolumną ogłoszeniową i wygłasza antykomunistyczny tekst, który i teraz skrzekliwym głosem Bronio mi recytuje, robiąc przy tym jedną ze swoich min. A mógłby na miny konkurować z Witkacym (z którym zresztą porównuje go Jerzy Pilch). "Runęły na nas czerwone kohorty, /by narodowi przegryźć aorty. /Ale poczekaj czerwony smoku, /bo już poeta ma cię na oku". Wzorował tę postać na pewnym malowniczym wariacie, zapamiętanym ze stołówki Domu Literatów.

Niestety, na tym angaże do filmu się skończyły. Za to, przed ośmiu laty, dostał propozycję z teatru. Antoni Libera, najwybitniejszy w Polsce znawca Becketta, na Scenie Miniatura Teatru im. Słowackiego wystawiał jego trzy jednoaktówki. W jednej z nich obsadził Bronisława Maja i Józefa Opalskiego.

Po spektaklu "Urodził się i to go zgubiło" Joanna Targoń oceniała: "Opalski i Maj tworzą niepokojącą, choć zabawną parę - Maj jest marudny, depresyjny i pesymistyczny, Opalski konkretny, ironiczny i zadowolony. I choć widać, że Maj ma swobodę, naturalność i wrodzony aktorski talent, a Opalskiemu (przynajmniej tak było na premierze) brakuje pewności i trema ściska mu gardło, patrzy się na nich z zainteresowaniem".

Konferansjer i autor
Istotnym doświadczeniem Bronisława Maja był "NaGłos", publiczne spotkania z niezależnymi autorami, które w stanie wojennym zainicjowano w Klubie Inteligencji Katolickiej. Były "czymś pośrednim pomiędzy teatrzykiem, salonem literackim, kabaretem i happeningiem. - O sukcesie i niepowtarzalnej atmosferze tych wieczorów przesądziło powierzenie powadzenia ich Majowi, który pełnił obowiązki gospodarza, konferansjera, tworząc przy okazji małe kreacje aktorskie.

Kolejnych autorów zapowiadał w sposób niewiarygodnie komiczny, zachowując przez cały czas kamienną twarz Bustera Keatona. To właśnie wtedy narodziła się kabaretowa gwiazda Bronisława Maja (…). Nie przypadkiem Wisława Szymborska zawsze powtarzała, że Bronio Maj to najdowcipniejszy - obok Woody Allena - mieszkaniec globu" - pisze we wspomnieniowej książce Jerzy Illg.

Ten talent potwierdza Maj niezmiennie jako gospodarz Salonu Poezji Anny Dymnej, podczas wernisaży zaprzyjaźnionych artystów. Czerpiąc z erudycji nie tylko literackiej, wygłasza arcyzabawne teksty, którymi rozbawia publiczność do łez. Tak było podczas benefisu Andersa Bodegarda, zorganizowanego przez wydawnictwo Znak, kiedy wybitny tłumacz zdejmował co chwilę okulary, by przetrzeć załzawione ze śmiechu oczy (Maj interpretował "Potop"); tak było podczas promocji książki prof. Andrzeja Szczeklika.
- Lubię interakcje z publicznością - mówi Bronio, świadom, że swoją twarzą potrafi panować nad widzami i wyprowadzić ich w pole po horyzont własnej niebywałej fantazji. Tak było w trakcie jednego z wieczorów w kawiarni Nowa Prowincja, gdzie podczas rozmaitych literacko-scenicznych wieczorów przewija się czołówka aktorów. To tam wystawia Maj swoje jednoaktówki, przeróbki z klasyków. W jego "Makbecie", podobnie jak w Starym Teatrze w przedstawieniu Andrzeja Wajdy (słynny reżyser siedział w pierwszym rzędzie), grali Iwona Bielska i Krzysztof Globisz.

Do "Romea i Julii" zaangażował z kolei Jerzego Zonia i filigranową Joasię Kicię Zaleską, która w kulminacyjnym momencie została przez zbyt namiętnego ukochanego uduszona. Potężny Zoń zrobił to ogromnie przekonująco, ale nastrój przerażenia wprowadził dopiero Maj, który po tej scenie z kamienną twarzą oświadczył, że trzeciej jednoaktówki "Otello" nie będzie, ponieważ doszło do śmiertelnego wypadku aktorki. Słowa te potwierdzał gwar przerażenia zza kulis, głosy, by szukać lekarza, dzwonić po pogotowie itp.

- Mówiłem to na granicy płaczu - wspomina Maj. - Na sali cisza, tylko Katarzyna Zimmerer nerwowo się zaśmiała. Popatrzyłem na nią ze łzami w oczach: "Kasiu, kiedyś będziesz się wstydzić tego śmiechu".

Nastrój grozy przełamała dopiero pieśń Maja w duecie z Grzegorzem Turnauem, na melodię piosenki Starszych Panów: O, Joasiu, czy jesteś tam w górze? /Tyś tą gwiazdką na nieba lazurze?/Czy w duszyczek ty chórze / Śpiewasz solo na chmurze? (...)/Scen niebieskich - najpierwsza tyś diva! /Kadzidlana uwielbień cię woń /Słodko dusi - a nie Jerzy Zoń".

Takich literackich zabaw stworzył Maj mnóstwo, prezentując je także na Rynku Głównym w Krakowie podczas Nocy Poezji. Jaką mają te teksty moc przyciągania, dowodzą grający.

- Anna Polony, Anna Dymna, Dorota Segda, Beata Fudalej, Iwona Bielska, Joanna Kulig, Marek Kondrat, Krzysztof Globisz, Zbigniew Zamachowski, Wojciech Malajkat, Stanisław Radwan, Jan Kanty Pawluśkiewicz to moi aktorzy - wymienia Bronio.
Dzwoni profesor Bartoszewski

Ma Bronisław Maj zdolność nie tylko podrabiania czyjegoś stylu literackiego. On również genialnie wciela się przez telefon w rozmaite postaci, o czym przekonało się niemałe grono jego przyjaciół i znajomych.

Kiedyś w redakcji "Tygodnika Powszechnego", dowiedziawszy się, że jego przyjaciela Mariana Stali nie ma, gdyż czeka w domu na przyjście kominiarzy, natychmiast sięgnął po telefon, by nosowym, przepitym głosem zapytać:
- Pan Stala?

- Tak.

- Proszę pana, ja dzwonię z rejonu szóstego. Tam dzisiaj mieli do pana przyjść koledzy na kontrolę.

- Właśnie na nich czekam.

- Proszę pana, oni nie przyjdą, bo są już w pizdu pijane. - Po tamtej stronie zapadło pełne przerażenia milczenie. - Proszę pana, niech pan powie, ciągnął akcentem z Grzegórzek, ohydnym, zachrypniętym głosem Bronio - czy pan ma szufladę kominową?

- Ja nie wiem - odpowiedział kompletnie wyprowadzony z równowagi Marian.

- Jak to pan nie wie. Jest pan inteligentny człowiek. Gdzie pan pracuje?

- Na uniwersytecie - Marian był bliski płaczu.

- No właśnie. I pan nie wiesz, czy masz pan szufladę kominową?

- Ja nie wiem, mam taką kratkę w kuchni...
- Ja pana nie pytam, czy pan ma kratkę wentylacyjną, ja pana pytam, czy pan ma szufladę kominową. Niech pan pozdejmuje półeczki, żona sobie potem odkurzy i poustawia naczynia, i niech pan ją lepiej znajdzie, bo te skur... są już kompletnie nawalone i sprują panu Boschem całą ścianę. Dobrze panu radzę!

Szczęśliwie, gdy już świadkowie rozmowy, powaleni śmiechem na podłogę, się pozbierali, zadzwonili do Stali, bo gotów był wyjść przerażony z domu, nie doczekawszy prawdziwych kominiarzy.

Opisał to Jerzy Illg, który uwiecznił też inny wyczyn Bronia, dotyczący mnie. Otóż, przed siedmiu laty, komputerowy Word sprawił mi największą dziennikarską wpadkę, mianowicie zmienił nazwisko pani dyrektor jednego z pozakrakowskich teatrów na znane mu słówko Zasraniec. I tak się ukazało na łamach! Tegoż wieczoru zadzwoniła mi komórka.
- Pan redaktor Krupiński?
- Tak.
- Tu, mecenas (imię, nazwisko), jestem przedstawicielem pani dyrektor Krystyny (tu nazwisko), a nie, jak był pan uprzejmy napisać, Zasraniec...
Złowróżbny głos owego mecenasa mam do dziś w uszach, podobnie jak własne tłumaczenie, zapewnienia, że jutro ukaże się sprostowanie z przeprosinami, i popłoch.

- Pan chyba nie przypuszcza, że moją klientkę zadowoli taka forma załatwienia całej sprawy...
Trwała ta rozmowa parę minut i nagle już wpół zgięty przy telefonie usłyszałem śmiech... I po chwili: - Wacek, tu Bronio...
To Żuk Opalski, przysłuchujący się rozmowie, nie mógł dłużej powstrzymać wybuchu śmiechu. A może nie chciał mnie skazywać na dłuższe tortury?

- Czułem twój lęk - mówi mi dziś Bronio, gdy wspominamy ów wieczór.

O takich telefonicznych dokonaniach Maja wiele osób mogłoby opowiedzieć.

Jedną z arcyról Bronia jest prof. Władysław Bartoszewski, imitowany tak, że nikt nie odróżni.

- Kiedyś oglądaliśmy z Illgiem u mnie mecz; nie mówię, że byliśmy całkiem trzeźwi i Jurek mnie podpuścił - a Illg to jest Abbadon, anioł zagłady w takich sytuacjach - bym podzwonił do kilku osób jako profesor Bartoszewski. Podzwoniłem, proponując stanowisko ministra kultury. Zgodzili się wszyscy, więc uznaliśmy, że pora na stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej. Tu Maj, idealnie naśladując głos sędziwego polityka, mówi: "Jesteśmy tu w niewielkim, ale decyzyjnym gronie, sprawa naturalnie zostaje między nami! Zapadły pewne nieformalne decyzje, krótko mówiąc: czy zgodzi się pan przyjąć godność prezydenta Rzeczpospolitej?"

Znowu nikt nie odmówił. Poza wybitnym reżyserem filmowym, znanym m.in. z filmów o Śląsku. Uznał, że to zbyt poważna sprawa.

- Wiem, że te moje żarty doszły do prof. Bartoszewskiego i że się tym bawił. Profesor Bartoszewski, postać prawdziwie monumentalna - mam dla niego bezgraniczny szacunek i miłość - ma, jak każdy wielki człowiek, poczucie humoru. Potem napisałem mu laudację wierszem na jubileusz, otrzymując piękne listowne podziękowanie.

W ile jeszcze postaci wcieli się Bronisław Maj, "najsmutniejszy i najzabawniejszy mieszkaniec globu"? Jakie zagra role? Pewnie niejedną. Ale zawszeć pozostanie cień żalu, że jego nieprzeciętny talent aktorski nie przełożył się na wielką karierę. Że to bezpowrotnie utracone dobrodziejstwo.

Bronisław Maj (ur. w 1963 r. w Łodzi), poeta, eseista, tłumacz. Pracownik naukowy Wydziału Polonistyki UJ.
Laureat wielu prestiżowych nagród: m.in. Kościelskich czy Nagrody PEN-Clubu. Wydał m.in. "Wspólne powietrze" (WL), "Zmęczenie", "Światło" (Znak). Także zbiór felietonów "Kronika wydarzeń artystycznych, kulturalnych, towarzyskich i innych" (WL), z przedmową Wisławy Szymborskiej.

Autor piosenek i rozmaitych żartobliwych literackich parodii. Najbliższą, łączącą "Romea i Julię" z "Zemstą", pokaże w październiku podczas Nocy Poezji .

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski