Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Budżet obywatelski, czyli pozory władzy

Redakcja
Jestem za państwem i miastem obywatelskim, czyli takim, w którym liczą się głosy wszystkich, a nie tylko polityków i urzędników. Ale wątpię, czy tzw. budżet partycypacyjny prowadzi do tego celu.

Grzegorz Skowron: TYDZIEŃ W KRAKOWSKIEJ POLITYCE

Zarezerwowanie pewnej puli pieniędzy w budżecie, by mieszkańcy sami zdecydowali, na co je wydać, wydaje się dobrym rozwiązaniem. Jednak tylko teoretycznie prowadzi do uaktywnienia się inicjatyw społecznych. W tworzenie budżetu partycypacyjnego zaangażują się głównie ci, którzy już są aktywni społecznie, ale nie mają aż tak dużego poparcia, by znaleźć się w Radzie Miasta czy dzielnicy. Dzięki wydzieleniu kilku milionów złotych dla obywateli poczują namiastkę władzy. Bo kto dzieli pieniądze, ten ma władzę. A kto dzieli małe pieniądze, ma małą władzę.

Obawiam się jednak tego, że specjalna pula do rozdzielenia przez obywateli to nawet nie namiastka władzy, ale tylko jej pozory. Mam wrażenie, że posiadający realną władzę w mieście mówią: macie tu kilka milionów złotych, zróbcie z nimi, co chcecie. I nie mówią, że sami mają kilka miliardów i robią z nimi, co chcą. Prawdziwy budżet obywatelski to te kilka miliardów.

Bo przecież komu, jak nie wszystkim obywatelom Krakowa ma służyć uchwalany co rok przez radnych budżet miasta. Jeśli ktoś naprawdę chce budżetu obywatelskiego, to należałoby bardziej uwzględniać głos krakowian przy tworzeniu corocznych planów wydatków z miejskiej kasy. Jak? Na pewno nie zostawiając im do dyspozycji jakieś budżetowe resztki.

Nie mam też złudzeń, że ten zastępczy budżet obywatelski zaspokoi ambicje aktywnych, którzy chcieliby coś zmienić dzięki gminnym pieniądzom. Czy kilka milionów złotych może wpłynąć na wygląd miasta? Może jednego małego osiedla tak, ale nie wielu osiedli. Poza tym z budżetu partycypacyjnego da się wydać pieniądze tylko na coś, co można szybko zrealizować. O inwestycjach, na które potrzebne jest pozwolenie na budowę trzeba zapomnieć, bo takie przygotowania trwają kilka lat.

Mam również zasadniczą wątpliwość. Kiedy ponad 20 lat temu tworzono dzielnice, zapowiadano, że to one będą od drobnych spraw lokalnych, których nie widać z perspektywy całego miasta. Ideę budżetu partycypacyjnego odbieram jako wotum nieufności wobec dzielnic. Bo albo uznajemy, że wybieramy radnych dzielnicowych, by dbali o interesy lokalnych społeczności, albo oddajemy tym społecznościom do dyspozycji dotychczasowe budżety dzielnic.

I wreszcie sprawa najważniejsza - obywatele mogą sobie coś uchwalić, a potem nie uda się tego zrealizować. A o to wcale nie jest trudno, jeśli mieszkańcy wybiorą inwestycje wymagające pozwolenia na budowę. Wtedy idea budżetu obywatelskiego legnie w gruzach.

Budżet partycypacyjny to nic innego jak alkomat w bagażniku każdego samochodu. To drugie nie rozwiąże problemu jazdy po pijaku, pierwsze nie sprawi, że rzeczywiście staniemy się obywatelami królewskiego miasta.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski