Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Burzę przed ciszą

Redakcja
Jeśli dziś piątek, to jutro ogarnie nas cisza wyborcza. Muszę przed nią zdążyć i o wyborach prezydenckich napisać coś serio, bo w poprzednich tygodniach tylko sobie żartowałem. Żartowałem dla zabicia czasu, a konkretniej czasu kampanii, który ciągnął się jak pociąg Tanich Linii Kolejowych o nazwie "Tour de Pologne", z Gdyni do Katowic przez Białystok.

Dobrosław Rodziewicz: SZKICE MŁOTKIEM

Teraz koniec żartów; czas na burzę przed ciszą. Sam nakaz ciszy wyborczej to jeden z durniejszych przepisów polskiego prawa. Dlaczego wyniki przedwyborczych sondaży wolno publikować w przedwyborczy piątek, ale nie w sobotę? Bo sobota jest bliżej wyborczej niedzieli? Ja wiem, że polscy wyborcy mają krótką pamięć, bo gdyby mieli dłuższą, to i wyniki sondaży byłyby inne. Ale nikt dotąd nie dowiódł, że ci, którzy głosują pod dyktando sondaży, w niedzielę zapominają wyniki poznane w piątek. Więc albo przestańmy się sondażowo uciszać w oparciu o ocenę ludzkiej pamięci na poziomie pantofelka czy innej stułbi, albo wprowadźmy zakaz publikacji wyników sondaży już na miesiąc przed wyborami, to przynajmniej czekanie na wyniki głosowania będzie ciekawsze.

Albo taki zakaz agitacji w czasie ciszy... Jaki jest sens czterdziestoczterogodzinnej prohibicji po wielu tygodniach upajania obywateli legalną agitacją. Żeby chociaż do niedzieli ktoś posprzątał kampanijną makulaturę z billboardów, murów i słupów. Ale nie: rozlepiać plakaty wolno jeszcze w piątek do północy. Hipokryzja i horrendum.

W takich USA można sobie agitować do upadłego nawet w dniu głosowania, byle nie robić tego w lokalach wyborczych. Tuż za ich drzwiami - no problem, co widziałem na oczy i słyszałem na uszy kiedyś w Miami. Wzdłuż kolejki wyborców czekających przed budynkiem komisji wyborczej harcowali agitatorzy z transparentami, a i sami kolejkowicze agitowali się nawzajem bez zahamowań. I tym się różnią wybory jako święto demokracji od wyborów jako święta ciszy pod karą grzywny.

Ale ciszej już nad tą ciszą, bo są gorsze rzeczy, jak choćby druga tura wyborów. W takich USA, chociaż proces wyboru jest nieco zawiły i odbywa się z pośrednictwem tzw. Kolegium Elektorskiego, Amerykanin na prezydenta głosuje tylko raz. I wystarczy.

U nas nie wystarcza. Jeśli w pierwszej turze żaden z kandydatów nie zdobędzie ponad 50 proc. głosów, musi być dogrywka za kolejne miliony z publicznej kasy. Argument, jakoby ten sposób wyboru dawał prezydentowi silniejszy mandat społeczny, nie jest wart uncji paprochów, że o funcie kłaków nie ma nawet co mówić.

Po pierwsze, nie ma stuprocentowej gwarancji, że zwycięzca uzyska w drugiej turze więcej głosów niż zdobył w pierwszej. Frekwencja wyborcza może tak się stoczyć, że chociaż procent oddanych na zwycięzcę głosów będzie wyższy niż w turze pierwszej, to bezwzględna liczba tych głosów będzie mniejsza. To się jeszcze w Polsce nie zdarzyło, ale 4 lipca br., z okazji wakacji, zdarzyć może. I z mandatu zrobi się mandacik.

Po drugie, nawet jeśli powyższe ryzyko jest niewielkie, warto pamiętać, że wyższe poparcie dla zwycięzcy drugiej tury wynika stąd, że zdobywa on nie tylko jeszcze raz głosy tych samych wyborców, ale także części tych, których kandydaci pierwszego wyboru wypadli z gry. Bałamuceni sloganem "obywatelskiego obowiązku" wyborcy po utracie swojego kandydata oddają głosy na cudzego wedle maksymy - jak się nie ma, co się lubi, to się wybiera, co się mniej nie lubi. Ja też tak parę razy, zgrzytając zębami, wybierałem. Ale starczy już tego niedobrego, a i resztek zębów szkoda. Skoro w pierwszej turze nie zamierzam wybierać między Kaczyńskim i Komorowskim, dlaczego miałbym to robić w drugiej? Mniejsze zło? Czyli kto? I dlaczego mam dobrowolnie maczać długopis w wyborze jakiegokolwiek zła? Niech maczają ci, którzy myślą, że wybierają dobro.
Wyborcze święto demokracji uczczę wyłącznie 20 czerwca, kiedy będzie jeszcze spośród kogo wybierać. Głos z przyjemnością oddany, nigdy nie zmarnowany. Oddam go na kandydata, który nie będąc przesadnie bliski mi ideowo, jest człowiekiem z zasadami i z charakterem, który pozwolił mu oprzeć się moralnym szantażom posłanki Sobeckiej czy redaktorki Lichockiej nakłaniających go do rezygnacji z kandydowania, żeby konserwatywni wyborcy nie mieli innego wyboru niż Kaczyński. A właśnie niech mają! Choćby tylko w pierwszej i jedynej uczciwej turze, która winna być zarazem ostatnią.

A co zrobię 4 lipca? Też będę świętował. Opróżnieniem butelki whiskey z Tennessee uczczę rocznicę narodzin niepodległej demokracji amerykańskiej. Mimo wpadki z Obamą nadal powinna nas inspirować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski