18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

By nic nie było oczywiste

Redakcja
Jestem w takim okresie, gdy dom jest bardziej zły niż dobry. Czuję przerażenie światem zewnętrznym. Boję się włączyć telewizor - wyznaje Wojtek Smarzowski.Fot. Anna Kaczmarz
Jestem w takim okresie, gdy dom jest bardziej zły niż dobry. Czuję przerażenie światem zewnętrznym. Boję się włączyć telewizor - wyznaje Wojtek Smarzowski.Fot. Anna Kaczmarz
ROZMOWA. Reżyser WOJTEK SMARZOWSKI opowiada o nagrodzonym w Gdyni filmie "Dom zły", który dziś wchodzi do kin

Jestem w takim okresie, gdy dom jest bardziej zły niż dobry. Czuję przerażenie światem zewnętrznym. Boję się włączyć telewizor - wyznaje Wojtek Smarzowski.
Fot. Anna Kaczmarz

Lubisz wracać do tego filmu?

- Teraz już nie. Oglądałem go tyle razy, że teraz muszę go odłożyć na półkę, przynajmniej na rok. Przed chwilą po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyłem część filmu. To dość przytłaczające doświadczenie...

"Dom zły" to kino przytłaczające, pełne dramatycznych emocji i przemocy. Kino, do którego niełatwo się wraca. Od początku był taki zamysł?

- Historia jest tylko pretekstem. Gdybym opowiedział tę fabułę kilkanaście lat temu, gdy powstała, byłby to inny film. To nie jest jednak istotne. Dla mnie kluczowe pytania brzmią: po co i o czym. Tak się złożyło, że teraz, realizując film, miałem mocną, wewnętrzną potrzebę poruszenia warstwy rozliczeniowej, zastanawiałem się, dlaczego jestem, jaki jestem. I dlatego taki film ciachnąłem.

Próbowałeś dokonać wewnętrznej analizy, dlaczego tak mocnych środków użyłeś?

- Cały czas nad tym myślę. Gdybym nakręcił "Dom zły" wtedy, gdy rodziły się moje dzieci, byłby pewnie lżejszy w odbiorze, może bym go złagodził. Wystarczy minimalnie przesunąć akcenty, by film nabrał innej wymowy.

To znaczy, że jesteś na etapie życia, w którym patrzysz na świat bardzo pesymistycznie?

- Jestem w takim okresie, gdy dom jest bardziej zły niż dobry. Czuję przerażenie światem zewnętrznym. Boję się włączyć telewizor. To widać w kinie.

Na plakacie do filmu umieszczono pytanie o to, czy można dotrzeć do prawdy...

- Odpowiedź musi znaleźć widz. Myślę, że cały czas trzeba szukać prawdy. Że ona gdzieś tam jest.

To mimo wszystko optymistyczne założenie...

- Mam przesunięty próg - to, co dla innych jest szare, dla mnie jest jeszcze białe. Tak mam, i koniec.

Oglądając "Dom zły" miałem w pamięci greckie tragedie, dramaty szekspirowskie, "Fargo" braci Coen...

- Oczywiście wiele z tych pojęć siedzi w mojej głowie. Świadomie pewne warstwy uruchamiałem, inne ukrywałem, a jeszcze inne wychodzą na jaw dopiero teraz. Fajnie, że film żyje w ten sposób. Zrealizowaliśmy po dwa warianty części scen - jedne "na ministranta", drugie "na bestię". Potem robiłem projekcje i pytałem ludzi: kto uważa, że bohater chciał zabić, a kto, że nie chciał. W czasie montażu mieszaliśmy te sceny, by nie dawać jednoznacznej odpowiedzi. Chodzi mi o to, by nic nie było oczywiste, białe albo czarne, tylko by szukać w szarościach. W zależności, jaki ktoś ma nastrój czy nastawienie, inaczej odbiera mój film. Wszystko jest w nas.

Marian Dziędziel, Bartłomiej Topa, Arkadiusz Jakubik - masz swoją grupę aktorów, których zapraszasz i którzy w Twoich filmach wspaniale grają.

- Czuję się z nimi bezpiecznie, podobnie postrzegamy świat, kino, komunikujemy się w oszczędny, acz wydajny sposób (śmiech). To aktorzy, którzy są przed kamerą, a nie grają. Potrafią czerpać ze swojego życia, mają pazerność na grę i pracę. I jeszcze tak się składa, że są zdolni (śmiech).

Marian Dziędziel, podobnie jak w "Weselu", stworzył kapitalną kreację. Od razu o nim myślałeś jako o jednej z głównych postaci?

- O tym aktorze zawsze myślę filmowo. Marian Dziędziel miał być początkowo, dwanaście lat temu, głównym bohaterem - Środoniem. Minęło jednak trochę czasu i wiek przesunął Mariana do roli Dziabasa, czyli ofiary.

Kręciliście w czasie zimy - 20 stopni!

- Tak, tak, chodziło o to, by był śnieg. Miałem ekipę, która pracowała w trudniejszych warunkach. Była świetna. W czasie niektórych scen wiał porywisty wiatr, czasami musieliśmy kręcić kilkanaście dubli, by uzyskać zamierzony efekt. Nie było łatwo, ale daliśmy sobie radę.

Kręciliście niedaleko Gorlic, ty pochodzisz z Podkarpacia. To dlatego?

- Chciałem początkowo kręcić w Bieszczadach. Ten teren się jednak bardzo zmienił, zupełnie inaczej go pamiętam z dzieciństwa i młodości. Trudno znaleźć dom na odludziu, a takiej scenerii potrzebowaliśmy. Kapitalne miejsce w Beskidzie Niskim znalazł krakowski scenograf Marek Zawierucha. To w ogóle niesamowity facet, chcę z nim i jego ekipą zrobić kolejny film.

Realizacja w czasie ostrej zimy, film o zbrodni i karze popełnionej w nieludzkim systemie. Nie czujesz po tym wszystkim traumy?

- Jestem zaprogramowanym cyborgiem. Odpuściłem emocjonalnie dopiero wtedy, gdy kopia filmu została już fizycznie ukończona. Teraz jednak emocje wróciły. Gdy obejrzałem film, to wszystko zaczęło we mnie żyć na kilku frontach. Ale nie chcę o tym mówić.

Rozmawiał: Rafał Stanowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski