Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Być jak Lawrence z Arabii

Katarzyna Kachel
Długość i szerokość geograficzne mają znaczenie w przypadku marzeń. Tak więc uważaj, zwłaszcza w miejscu gdzie przecinają się równoleżniki i południki o ciągu nieznanych ci cyfr, układających się w niepowtarzalny szyfr. Jedyny taki na świecie. By do niego dotrzeć, kieruj się na Ouarzazate, miasto, w którym bywali Martin Scorsese, Ridley Scott, Michael Douglas, Russell Crowe, czy Brad Pitt, a znajdziesz się pod niebem, gdzie wszystko może się wydarzyć.

Już sama nazwa Ouarzazate, czy Warzazat na tyle trudna do wymówienia, sprawia, że choć znajdziesz ją na mapach, staje się tajemnym zaklęciem, dostępnym dla nielicznych, świadomych tego, co w niej się kręci. By tam dotrzeć wyruszam z samego rana z Agadiru, pokonuję kilkaset kilometrów, mijam po drodze miasteczka położone w cieniu surowych gór, zwiedzam plantacje szafranu i domy, w których tkane są dywany.

Tak dojeżdżam do miasta w regionie Dara-Tafilalt, rozłożonego u podnóża Atlasu Wysokiego, oplecionego pierścieniami kopalń rudy manganu, kobaltu i miedzi. Ale tak naprawdę, docieram do największego pleneru Afryki, miejsca, o którym scenograf „Gladiatora”, Arthur Max mówił: Jest jak magia. Wchodzisz na wzgórze i nagle znajdujesz się w innym czasie. Ten czas pozwala się rozciągać; można go spowalniać, ale też przyspieszać, poszerzać o obce galaktyki i zmniejszać. Staje się placem, na którym odbywa się targ niewolników, scenerią przygód Lawrence’a z Arabii, domem Kleopatry, etapem życia Dalajlamy, czy miejscem ostatniego kuszenia Chrystusa.

Miasto, które jest bramą Sahary, już w 1897 roku skusiło Louisa Lumiere, który tu nakręcił: „Le chevrier Marocain” (Marokański pasterz), a przez kolejny wiek wabiło największe gwiazdy ekranu i największych reżyserów. Przyciągało światłem, pogodą, plenerami, a także gościnnymi i otwartymi mieszkańcami, którzy kochają grać i statystować. Atlas Film Corporation Studio, które można zwiedzać, przenosi do wielu światów; ze starożytnego Egiptu do buddyjskiego Nepalu, czy Jerozolimy. Możesz tutaj być tym, kim zechcesz; Kleopatrą, niewolnikiem, księciem, a nawet mumią. Dobrze się zastanów. Mnie prawdziwie zniewolił jednak Ksar Ajt Bin Haddu, położony kilka minut drogi od studia. Kiedyś jego mieszkańcami byli Berberowie i handlarze, dziś przyciąga turystów i filmowców. Gra z powodzeniem w takich filmach jak „Gladiator”, „Książę Persji” czy „Klejnocie Nilu”.

W stronę Marrakeszu
Ale Maroko to oprócz gór, pustyni także miasta. Z Warzazat wyruszam do Marrakeszu. Oglądam przez okna samochodu osady, niedokończone budowle, ludzi siedzących gdzieś w kucki przy swoich małych sklepikach, fragmenty transakcji, fragmenty życia. Kupuję argan w manufakturze założonej przez kobiety. To nie tylko miejsce, gdzie można zaopatrzyć się w olej z owoców, które nie chcą zakwitać w żadnym innym kraju, ale także spółdzielnia, w której szansę pracy, rozwoju i zarobku dostały kobiety, nie mające zbyt wiele możliwości, by realizować się zawodowo.

Wjeżdżając do Marrakeszu, od razu czuję, że tętni ono w innym rytmie niż prowincja. Jest głośne, tłumne, pełne świateł, głosów muezina i coraz większych grup turystów. Po ulicach osły ciągną wózki z owocami, muły taszczą jakiś złom, a faceci na motorkach gnają po wąskich, jak i szerokich ulicach miasta. Przed zmrokiem docieram na słynny plac Jama El-Fna. Za dnia główny plac miasta, gdzie można kupić owoce, sok, przyprawy, wyczyścić i naprawić buty, wyrwać zęba, dokonać transakcji życia, po zmierzchu zamienia się w wielką arenę występów muzyków, opowiadaczy, zaklinaczy węży, tancerzy gnawa i pań od tatuażu. Miejsce, gdzie się je i głuchnie od bębnów, piszczałek, pohukiwań i śpiewów. To prawdziwy spektakl dźwięków i zapachów Maroka. Tych miłych i tych drażniących. Warto tu przyjść za dnia i nocą, by zobaczyć różnice.

Dla tych, którzy kochają modę, ogrody i niebanalne historie, też coś się znajdzie. Ogród Majorelle i muzeum Ives Saint Lauren to wyspa w środku miasta, pełna egzotycznych drzew, powalających kreacji Laurena i opowieści o projektancie, dla którego Marrakesz okazał się nie tylko odskocznią, ale i domem. Na koniec dnia wybierzcie się koniecznie na lokalny suk, wielki hipermarket, składający się z labiryntów, w których jedynie miejscowi upatrują jakąś logikę i zamysł. Jest tam wszystko: skóra, ceramika, przyprawy, biżuteria, lampy, dywany i setki innych rzeczy, których nazwy są mi albo bliskie, albo całkiem nieznane. Mistrzowie rękodzieła mają tu swoje warsztaty i prowadzą sprzedaż z ręki, co jednak wymaga czasu, opanowania, cierpliwości i nie lada talentu. Pamiętajcie, ten teatr równy najlepszym wystąpieniom aktorskim zależy od zdolności zarówno sprzedającego, jak i kupującego. Trzeba tu być niezłym aktorem.

Jeszcze dalej na wschód
Po Marrakeszu port w Essaouirze (As-Suwajra, hist. Mogador). To miejsce, w którym cały czas wieje i śmierdzi/pachnie rybami. O miejscu tym mówi się, że jest miastem wiatrów, leniwych kotów i rybaków, których rytm życia wyznaczają połowy i sprzedaż tego, co złowili. Na kilku prostych drewnianych stolikach, które rozstawiają między kołyszącymi się kutrami, kupuje się, ale też je świeżo usmażone ryby. Koło krzeseł snują się koty, wieczorem całkiem obojętne i najedzone. Mocną pozycję w kraju zawdzięczają Mahometowi. Ponoć, gdy proroka pogryzły psy, to właśnie kot wylizywał jego rany. Nazwał go Muezza i podobno tak dał spryciarzowi owinąć się wokół palca, że nawet gdy odmawiał modlitwę to ze zwierzęciem wtulonym w rękaw swej szaty.

Będąc tu warto przespacerować się po twierdzy, zbudowanej stylu portugalskim. Skala du Port, warownia z czterema wieżyczkami, z której rozciąga się widok na port i ocean jest znakiem rozpoznawczym Essaouiry. Wieje tu i pachnie słoną wodą.
Essaouira znaczy dobrze zaprojektowana. Dobrze, czyli harmonijnie łączy to, co orientalne z tym, co europejskie. Francuski architekt Theodore Cornut czerpał z różnych tradycji, ku radości i dumie sułtana Sidi Mohameda ben Abdullaha, który go wynajął. Dobrze zaprojektowana oznacza labirynt wąskich uliczek, ponoć bardziej uporządkowanych niż w pozostałych miastach marokańskich, bramę z trzema przelotami, placyki otoczone arkadami. Gubię się w nich, trafiając na maleńkie podwórka, do bram, a nawet wchodzę na klatki schodowe mieszkań, których właściciele nie domknęli dokładnie drewnianych drzwi.
Essaouira to dziś raj surferów, kilkadziesiąt lat temu ponoć mekka hipisów. Nie dajcie sobie jednak wmówić miejscowym, że Jimi Hendrix zafascynowany kulturą i atmosferą miasta stworzył tu utwór Castels in the Sand.  Prawdą jest, że spędził tu kilka dni, spał w Del Iles Hotel, ale to ponoć wszystko.

Prawdą jest za to, że miasto posłużyło za plenery Orsonowi Wellsowi, Ridleyowi Scottowi. Pierwszy nakręcił tu otwierające sceny „Otella”, drugi wykorzystał do kilku scen „Królestwa Niebieskiego”. Miłośnicy Gry o Tron (trzeciej serii) też odnajdą w charakterystycznych budowlach miejsca znane im z serialu. Warto zrobić sobie filmowy spacer, tym bardziej, że przez morskie bastiony wiedzie urokliwa promenada widokowo, na której dodatkowym bonusem jest świszczący wiatr.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski