Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bycie dobrym człowiekiem nie wymaga specjalnych deklaracji

Rozmawia Majka Lisińska-Kozioł
Ojciec Stanisław Wysocki studiował w Rzymie, tam robił doktorat i był szpitalnym kapelanem, wykładał teologię moralną. W 2001 r.   Szpital im. J. Dietla potrzebował kapelana, więc, po 27 latach  życia we Włoszech, wrócił do kraju.
Ojciec Stanisław Wysocki studiował w Rzymie, tam robił doktorat i był szpitalnym kapelanem, wykładał teologię moralną. W 2001 r. Szpital im. J. Dietla potrzebował kapelana, więc, po 27 latach życia we Włoszech, wrócił do kraju. Fot. Anna Kaczmarz
– Trzeba w życiu robić to, co należy. Religia taka czy inna nie ma tu nic do rzeczy. Ani kolor skóry, ani ideologia. Pierwszym mottem dla wolontariusza jest czynić dobro, a nie nawzajem się oceniać – mówi ojciec Stanisław Wysocki założyciel Stowarzyszenia Wolontariat św. Eliasza

– Polacy są dobrzy w organizowaniu pomocy akcyjnej.

– To prawda. Mobilizujemy się i załatwiamy konkretne sprawy; wpłacamy pieniądze na wskazane konta, kwestujemy na rzecz chorych dzieci, powodzian, na remonty szpitali, na kolonie dla młodzieży i Bóg wie jeszcze na co.

– Pieniądze z puszek to konkretna pomoc. Tak działa Jerzy Owsiak. Dla jego Orkiestry Świątecznej Pomocy kwestują tysiące wolontariuszy, a efekty są imponujące.

– Mam uznanie dla tego, co robi Owsiak, a nawet czasami mu zazdroszczę spektakularnych sukcesów Orkiestry. Uważam jednak, że te tysiące ludzi z puszkami, to nie wolontariusze. Raczej grajkowie wielkiej orkiestry, skrzypkowie, dobosze albo trębacze.

– Dlaczego?

– Orkiestra Owsiaka to jest happening z udziałem społeczeństwa, bo niemal wszyscy z większym lub mniejszym entuzjazmem akceptujemy tę inicjatywę. Kto chce wrzuca grosik do puszki, dostaje serduszko i gotowe. Ale nie można tego działania porównać z pracą moich wolontariuszek, choćby Magdy Kozik czy Roksany Pilch, które od lat regularnie, dwa razy w tygodniu przychodzą na dwie godziny do szpitala. Bez względu na pogodę i bez względu na swoje samopoczucie. Nie ma przy nich reflektorów i nie ma dziennikarzy, a dziewczyny nie zbierają punktów, na przykład na studia. Ich chęć służenia drugiemu człowiekowi zrodziła się o tu, w sercu. Tak działa Wolontariat św. Eliasza.

– Czyli jak?

– Mamy cel, który realizujemy sukcesywnie i systematycznie. Po to staramy się budować wspólnotę ludzi dobrej woli.

– Na stronie waszego stowarzyszenia przeczytałam, że dojrzali chrześcijanie nie krzyczą z zawziętością i złością, że należą do Chrystusa, ale działają na jego rzecz pełni entuzjazmu i radości.

– Tak uważam. To nie przypadek, że Eliasz jest naszym patronem. To jedyny prorok Starego Testamentu, któremu wiele miejsca poświęcają również Ewangelie. A używając dzisiejszej terminologii, jest on postacią ekumeniczną, uznawaną przez trzy religie monoteistyczne: judaizm, chrześcijaństwo i islam. Dlatego Wolontariat św. Eliasza jest otwarty na wszystkich ludzi dobrej woli, dla których pomoc drugiej osobie będącej w potrzebie jest czymś naturalnym. Moim zdaniem, ludzie mający odmienne światopoglądy mogą skutecznie działać, pod warunkiem, że wzniosą się ponad podziały.

– Mamy w Krakowie Centrum Wolontariatu im. Jana Pawła II.

– Dla mnie jest ono sporym rozczarowaniem. Wyobrażałem sobie, że owo Centrum to będzie słońce, wokół którego będą krążyć organizacje wolontariackie; i świeckie, i katolickie. Że to będzie taki bank informacji zajmujący się też koordynowaniem działań wolontariuszy – po to, żeby pomoc trafiała tam, gdzie jest potrzebna. Tymczasem opanowali je urzędnicy, którzy zaprosili do współpracy tylko organizacje prokatolickie. A Jan Paweł II zwracał się do wszystkich. I wolontariat jest dla wszystkich.

– Wolontariusze od św. Eliasza wybrali na główny teren swojego działania krakowski Szpital im. Józefa Dietla.

– Przez wiele lat jako kapelan najpierw we Włoszech, potem tu w Polsce poznałem życie szpitalne od każdej strony. Widziałem chorych, którzy zdani na siebie snują się po korytarzach w oczekiwaniu na wyniki, na badania, albo po prostu z nudów. Z tych moich obserwacji zrodził się pomysł wolontariatu, który miałby za zadanie dobrze wypełnić czas ludziom cierpiącym i czekającym. Zwłaszcza że współczesne szpitale zatraciły niemal całkowicie wymiar ludzki.

Lekarz, który powinien jak najwięcej czasu spędzać z pacjentem, zamyka się w dyżurce i wklepuje różne wymagane dane w komputer. Pielęgniarek i salowych jest za mało. Tę lukę w wielu przypadkach wypełnia rodzina, której obowiązkiem jest być przy chorym lub niedołężnym bliskim; ale nie zawsze tak jest. Wtedy pacjent zostaje sam; zagubiony, nieszczęśliwy i coraz bardziej przytłoczony przez strach przed niewiadomym.

I tu zaczyna się działanie moich wolontariuszy.

– Na czym ono polega?

– Na odpowiedzialnym towarzyszeniu. Na niesieniu ulgi w cierpieniu dzień po dniu. Na poprawianiu chorym nastroju, wywoływaniu uśmiechu, przywoływaniu dobrych wspomnień. Po to na przykład przygotowujemy prezenciki pod choinkę, albo na św. Mikołaja. Drobiazgi, ale sprawiają radość.

Pamiętam, jak pewna staruszka z całych sił trzymała jedną z wolontariuszek za rękę i dziękowała jej za to, że ta przyszła, że chciała. Dystyngowana pani wycierała ukradkiem łzy, bo rodzona wnuczka, którą wychowała, o babci zapomniała.

Takie sceny zapadają w serca rodzin, które siedzą przy łóżkach innych chorych. Może te inne wnuki zobaczą, jak bardzo babcie i dziadkowie czekają, jak tęsknią. A nasza wolontariuszka Ania od dawna wie, bez przypominania, że jeśli umawia się z panią Janiną na środę, musi przyjść niezawodnie. Gdyby jej coś wypadło – powinna dać zastępstwo i uprzedzić o tym starszą panią. Nie wolno jej sprawić zawodu. Obietnica jest rzeczą świętą. Jestem pewien, że babcia Ani będzie ją zawsze miała pod ręką.

– Szpital to szczególne miejsce.

– Wolontariusze dotykają tam prawdziwego życia. Widzą starość naznaczoną bólem, koślawą; nie zawsze tak piękną jak ta pokazywana w telewizji. Spotykają ludzi, którzy nie mają już nadziei i doskwiera im samotność. Oswajają się ze śmiercią, chorobą.

Wśród pacjentów szpitala nasi wolontariusze wyszukują tych, którzy najbardziej potrzebują obecności drugiego człowieka. I tę obecność mu ofiarowują. Czasami wystarczy po prostu wspólnie posiedzieć, porozmawiać lub pomilczeć. Komuś uboższemu podarować jabłko, zwieźć do bufetu, nakarmić. Innym razem trzeba wysłuchać historii czyjegoś życia. I mieć cierpliwość, nawet jeśli jest to smutna opowieść pełna żalu i łez.

Bywa, że chorzy rozliczają się w ten sposób ze światem, zwłaszcza gdy czują nadchodzący kres. Jedni szukają wtedy Boga, albo się od niego odwracają, wątpią. A za zwątpieniem drepcze już tylko rozpacz. Eliasze naszych czasów mają być obok. Bo wolontariusz nie jest od nawracania, od mówienia o Bogu. On ma usiąść przed osobą cierpiącą, jak przed otwartą mądrą księgą i czytać z niej, czyli poznawać bliźniego. Wtedy będzie mógł pomóc i wiele się z tej księgi nauczyć.

– Nie jest łatwo nawiązać kontakt z drugim, zwłaszcza chorym człowiekiem.

– Dlatego otwartość i pokora to ważne cechy wolontariusza. I warunek sine qua non, powodzenia jego misji.

– Ludzie cierpiący często pytają: za jakie grzechy Bóg mnie tak pokarał? Jak brzmi odpowiedź na tak postawione pytanie?

– Nikt nie cierpi za jakieś grzechy i nie jest to kara boża. Choroba i trudności mogą nas po prostu spotkać. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Dlatego trzeba sprawić, żeby było znośniej. Szpitalni lekarze zajmują się na ogół naszym ciałem. I zwykle potrafią uśmierzyć ból fizyczny. Znacznie trudniej jest pokonać ból duszy, ból egzystencjalny. W walce z nim potrzeba serdecznej obecności drugiego człowieka. Więc mówię moim wolontariuszom: bądźcie obecni.
– A takie bycie nie jest proste.

– Przekonałem się o tym osobiście, gdy przed laty wezwał mnie do siebie umierający pacjent włoskiego szpitala. Poznaliśmy się już wcześniej i starszy pan poprosił, żebym usiadł obok. Trwaliśmy w milczeniu może ze dwadzieścia minut. Zaproponowałem modlitwę, bo wiedziałem, że jest wierzący. Nie chciał. Prosił tylko, żeby trzymać go za rękę.

Zostałem aż zasnął. W tej ciszy, która nas otaczała, uświadomiłem sobie, że w chwili gdy człowiek żegna się ze światem nie chce słuchać nawet najmądrzejszych słów, nie potrzebuje mojej wiedzy, mojego doktoratu, dyskusji o cierpieniu, zbawieniu czy odkupieniu. Chce tylko, żeby z nim być i trzymać go za rękę.

– I nie patrzeć niecierpliwie na zegarek.

– Właśnie.

– Gdy w jednym domu mieszkały rodziny wielopokoleniowe, dzieci na co dzień obserwowały, jak zmienia się życie człowieka. Widziały, że gdy babcia z wiekiem słabnie, są przy niej rodzice, a gdy rodzice się zestarzeją – przyjdzie kolej na nie. Dziś wolimy chronić dzieci przed tym co trudne, niezbyt ładne, smutne.

– Dlatego wnuki potem unikają babci, jeśli wymaga opieki, trzeba ją umyć i trzy razy powtarzać to samo, bo słuch ma już nie taki. Przez to częściej spotykamy ludzi samotnych i zapomnianych. Niewiele trzeba, by to zmienić.

Oto przykład; nasza wolontariuszka Magda odwiedza panią, która ma rodzinę za granicą. Dla staruszki wizyta radosnej dziewczyny jest jak święto, jak promyk podesłany jej z czasów młodości. Siadają obie przy herbacie i rozprawiają o tym lub owym. Starsza pani promienieje. Nie ma znaczenia, że pewnie zaraz o tej wizycie zapomni. Szczęśliwe chwile z Magdą są dla niej bezcenne, a dla Magdy szalenie motywujące.

– Często powtarza Ojciec, że wolontariat ma potencjał, by być wielką siłą społeczną, która pozwoli zaoszczędzić duże pieniądze i która emanuje dobrą energią.

– W Niemczech czy we Włoszech jest taką siłą. U nas nią bywa, choć może nie do końca sobie to uświadamiamy. A przecież gdyby nie wolontariusze, w tym czy innym szpitalu, trzeba by zatrudnić jedną lub dwie salowe dodatkowo i wydać na to konkretne pieniądze. A życzliwość i obecność, które dają oni chorym, nie mają ceny. Wolontariusz to dojrzały emocjonalnie człowiek, który wie, że może zmieniać świat. Najpierw ten, który jest tuż-tuż. O wyciągniecie ręki. A z czasem ten bardziej odległy.

– Otwarcie się na prawdziwe, a więc czasem mało kolorowe życie, to duże wyzwanie dla młodych ludzi.

– I niezwykle trudne. Bo ich świat jest raczej bezosobowy. Zamiast kontaktów interpersonalnych wystarcza im komputer i wirtualna rzeczywistość.

– Można to zmienić?

– Organizujemy solidne kursy dla osób, które chcą zostać wolontariuszami. Chcemy ich poznać i obiektywnie ocenić do czego mają predyspozycje. Nie każdy da sobie radę w szpitalu, gdzie jest potrzebna empatia, wrażliwość i odporność. Plus jest taki, że wolontariusz w trakcie pracy dla innych, krok po kroku odkrywa u siebie cechy charakteru, o których wcześniej nie miał pojęcia, wartości, których nie znał, czuje radość i satysfakcję. Bo wolontariat poszerza horyzonty i weryfikuje światopogląd.

Obserwacja przemijania to raczej domena osób starszych, z życiowym doświadczeniem. A u nas także bardzo młodzi ludzie cenią czas.

– Dlaczego?

– Bo przekonali się, że czas to nasze życie. Godziny podarowanej innemu człowiekowi nie można sobie odebrać. A to znaczy, że o tę godzinę – jedną, drugą, dziesiątą – będzie się krócej żyło dla siebie. Dlatego czas trzeba szanować i dobrze go wykorzystywać. Mam dowody na to, że po latach współpracy nasi wolontariusze odchodzą jako ludzie szlachetniejsi, którzy nie tylko biorą, ale chcą też dawać.

To osoby, które przyjrzały się życiu także od tej gorszej strony, więc potrafią wybierać z niego to, co jest ważne. Takie osoby jak Magda lub Roksana działają jak magnes; przyciągają do Wolontariatu św. Eliasza innych. Zarażają entuzjazmem. Bo one już złapały bakcyla. One już dawno poczuły, że pomaganie potrzebującym nadaje sens naszemu życiu, ubogaca je, a przez to każdy z nas staje się człowiekiem niezwykłym, człowiekiem przez duże C.

– Ile osób rocznie zgłasza się do Wolontariatu św. Eliasza?

– Od początku tego roku – piętnaście. Mniej niż poprzednio, ale wydaje mi się, że są one bardziej świadome tego, czym jest wolontariat. I że niewielu się wykruszy.

– Pomaganie chorym nie zawsze bywa łatwe.

– To prawda, bo nawet wtedy, gdy przychodzisz do chorego z sercem na dłoni, a on odpędza Cię od siebie – nie możesz się zrazić i nie możesz takiej osobie zamykać drzwi do swojego serca. Nie wolno chować urazy do cierpiącego. On nie chce nas urazić, on atakuje ze strachu. Atakuje, bo nie może znieść bólu albo świadomości, że jego czas na ziemi się kończy.

– Zdarzyło się, że chory odpędził Ojca od siebie?

– Na przykład wtedy, gdy byłem kapelanem w dużym szpitalu w dzielnicy Tiburtina w Rzymie. Poproszono mnie do człowieka, który umierał na raka płuc. Miał jakieś 45 lat. Dusił się. Przy jego łóżku dzień i noc czuwał młodszy brat. Odmawiał na zmianę różaniec i brewiarz. Bardzo chciał, żebym namaścił chorego i udzielił mu komunii. Pochyliłem się nad nim i zapytałem, czy chce przyjąć ostatnie namaszczenie. – Nic od ciebie nie chcę – szepnął. Modliłem się za niego na korytarzu.

– W wielu krajach w wolontariat angażują się ludzie starsi. U nas raczej nie.

– A marzy mi się, żeby wśród tych, którzy się do nas zgłaszali, były osoby z doświadczeniem życiowym. To one mają najwięcej do zaoferowania.

– Przetrwanie organizacji pozarządowych często zależy od tego, ile zgromadzą dzięki akcji 1 procenta. Ruszają więc do wyścigu szczurów.

– Co potężniejsze fundacje wydają krocie na billboardy. I to one zbierają najwięcej. Uważam za grube nieporozumienie marnowanie na reklamowanie się dużych pieniędzy, które można by wykorzystać lepiej.

Optowałbym za systemem, gdzie wszystkie pieniądze z jednego procenta wpływałyby do jednej puli i byłyby dzielone między podmioty, którym państwo przyznało status organizacji pożytku publicznego. Warunkiem byłoby złożenie uczciwego zapotrzebowania i programu działania, a potem rozliczenie się z wydatków. Taki sposób sprawdza się w wielu krajach.

– Czy żeby być dobrym człowiekiem trzeba to zadeklarować na piśmie?

– Nie sądzę. Kilkanaście lat temu pracowałem we Włoszech. Kiedyś przyjechałem do Polski na wakacje. Na ulicy co rusz to zaczepiał mnie ktoś i podtykał do podpisania sprzeciw wobec ustawy, która w wyjątkowych sytuacjach dopuszcza aborcję. Niczego nie podpisałem, ponieważ uważam, że w kraju, gdzie nie mieszkają wyłącznie katolicy, taka ustawa być powinna.

Ona i tak nas wierzących nie dotyczy, bo żaden dobry katolik aborcji nie dokona, nie zabije dziecka poczętego. W tej materii nie potrzebuję więc żadnego innego prawa ponad przykazanie: Nie zabijaj. Ale jeśli w moim kraju mieszkają także ateiści, prawosławni i inni, dla których życie poczęte nie jest tak ważne, niech jego ochrona będzie uregulowana prawem ludzkim. Jakieś prawo musi tu działać.

– To może deklaracja wiary wolontariusza jest potrzebna?

– Co pani z tymi deklaracjami. Trzeba po prostu robić to, co należy. Religia taka czy inna nie ma tu nic do rzeczy. Ani kolor skóry, ani ideologia. Pierwszym mottem dla wolontariusza jest czynić dobro, a nie nawzajem się oceniać.

Wolontariuszka Magda Kozik (24 ): Jako dwunastoletnia harcerka poszłam z drużyną do domu opieki, żeby z okazji świat pośpiewać starszym ludziom i dać im laurki. Podeszłam do pewnej pani na wózku, która była podobna do mojej prababci. A ona złapała mnie za rękę i zapytała, czy zabiorę ją do domu. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo pani zaraz zasnęła, ale przez chwilę była szczęśliwa. Po dziś dzień, gdy przypominam sobie tamto spotkanie sprzed lat, jestem poruszona. Myślę, że tamta sytuacja mnie ukierunkowała. I **dziś nie trzeba mi mówić, że i moja babcia, która ma 90 lat oraz Alzheimera, i każda inna osoba potrzebuje czułości i **uwagi.

Roksana Pilch (26l): - Nikt nam nie mówił, że będzie łatwo, więc gdy pojawiają się trudności nie powinny być pretekstem do **rezygnacji z bycia z drugim człowiekiem. **Kto nie radzi sobie w szpitalu robi coś innego. Ale większość daje radę. Opowiadają potem, że uczą się pokory, uczą się słuchać i rozumieć drugiego człowieka. A potem te nauki wykorzystują w budowaniu relacji w swoich rodzinach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski