Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Był sobie chłopiec"

Redakcja
WŁADYSŁAW CYBULSKI: Zapiski kinomana

Chłopców jest dwóch. Jeden - dwunastolatek, drugi - ma lat trzydzieści osiem. Dorosłość na pewno łączy się z wiekiem, ale dojrzałość już niekoniecznie. Tak przynajmniej wynika z filmu. Mały, pucołowaty - może nawet przemądrzały? - chłopiec ma więcej rozsądku i poczucia odpowiedzialności niż duży mężczyzna, podrywacz i próżniak, który wiedzie "puste życie" i na swoją obronę ma tylko dość infantylny wdzięk. Ten pozornie niedobrany duet zwiąże się prawdziwą przyjaźnią i pod wpływem małego chłopca starszy i większy "chłopiec" dojrzeje emocjonalnie. Taka to jest przypowieść filmowa z morałem.
   Fabuła zaczerpnięta została z angielskiej powieści bestsellerowej pióra Nicka Hornby'ego, która wyszła ostatnio w polskim przekładzie, umownie określana jako męski odpowiednik "Dziennika Bridget Jones". Tam i tu zagrał zresztą Hugh Grant. Inna powieść tego autora została już też zekranizowana w filmie "Przeboje i podboje". Pierwotnie "Był sobie chłopiec" miał być dla kina zamerykanizowany. Nie chcieli jednak zgodzić się na to ani Hornby jako producent filmu, ani obaj reżyserzy: bracia Paul i Chris Weitzowie (wcześniej zajmowali się pisaniem scenariuszy, a jako realizatorzy debiutowali filmem "American Pie").
   Decyzja była generalnie słuszna, ale miała swoje dobre i niedobre strony. Być może Amerykanie podkręciliby trochę akcję, opowiedzieli historię z większym biglem, a także wyostrzyliby warstwę romansowo-obyczajową. To jedynie przypuszczenia. Pozostawienie sprawy w rękach Anglików spowodowało, że w narracji zaciążyły nieco literackie dialogi (plus tzw. monologi wewnętrzne), ale perypetia miała za to przebieg subtelniejszy, obfitując przede wszystkim w iście angielski humor. Angielski jest oczywiście - od stóp do głów - playboy brytyjskiego kina Hugh Grant, zbierający za tę rolę bodaj najlepsze opinie.
   Nie mam co do niego tak zdecydowanego przekonania i raczej sceptycznie odnoszę się do tego typu aktorstwa, jaki prezentuje. Jest to zestaw min i grymasów, które mają wyrażać jego ciągłe zaaferowanie, zakłopotanie, zaskoczenie, zaambarasowanie. Naturalnie jest przy tym bardzo sympatyczny, ma mnóstwo osobistego uroku, wie, że się podoba, ale... - W ciągu ostatnich kilku lat - jak sam mówi - zagrałem zbyt wielu miłych facetów. Jasne, że przyjemnie jest być kojarzonym z pozytywnymi rolami, ale to też frustruje. Zaczynam siłą rzeczy zadawać sobie pytanie: czy to wszystko, co masz do zaoferowania?
   Przypomnijmy, że karierę rozpoczął w r. 1982, umacniając ją takimi filmami, jak "Maurice", "Cztery wesela i pogrzeb", "Rozważna i romantyczna", "Nothing Hill", "Drobne cwaniaczki"... Tytułowej postaci z filmu "Był sobie chłopiec" zabrakło w jego wykonaniu - tak mi się zdaje - szczypty chłodnego cynizmu, bo czar czarem, ale to przecież zarozumiały amant i wyrachowany egoista, który wyznaje pogląd, że każdy człowiek stanowi odrębną wyspę. Dobrze, że choć czasem błyśnie w oku Granta iskierka autoironii, zwłaszcza wtedy gdy okazuje się, że owe samotne i samowystarczalne wyspy ludzkie tworzą przecież całe archipelagi rodzinne.
   W życiu prywatnym 42-letni Grant jest żelaznym kawalerem, ostatnio nawet rozleciało się jego długoletnie narzeczeństwo z modelką i aktorką Liz Hurley, z którą ma synka. Żyje wśród plotek i starć z obyczajówką, które może nawet sam rozdmuchuje. Nieważne. Na ekranie towarzyszą mu partnerki: Rachel Weisz ("Mumia") i ciekawa Toni Colette jako cokolwiek szurnięta matka małego chłopca. - Naszym zdaniem (mówią bracia reżyserzy), to jedna z najlepszych aktorek na świecie. Wystarczyły nam dwie sekundy, by się na nią zdecydować i wszystko zależało tylko od tego, czy będzie miała dla nas czas.
   Najprościej określa się ten film jako romantyczną komedię. Jest w sumie rozrywką przyjemną i ładną, można by rzec optymistyczną, skoro niepoprawny bohater w końcu spostrzega, że sprawianie radości nieletniemu przyjacielowi daje jemu samemu satysfakcję. Nieco bezwolny i "mięczakowaty" Hugh Grant znajduje wreszcie w tej roli cel. Czyli morałowi stało się zadość, a co ważne - nie ma posmaku łatwego happy endu. Bo właściwie to niezbyt typowy film - i wesoły, i smutny, niby lekki, ale z zamyśleniem. Ot, był sobie chłopiec...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski