Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłem dzieckiem niedoboru. I wcale się tego nie wstydzę

Rozmawia Danuta Nowicka
Fot. Sławomir Mielnik
Zachód go nie interesuje. Nie ciekawi. Dlatego Andrzej Stasiuk uparcie obiera kierunek na Wschód. Jeździ, szuka dziwności i obserwuje siebie z daleka. Ostatnią podróżą spełnił swoje szczenięce marzenia. Chciał autem dotrzeć na koniec świata. Zatrzymał się przy chińskiej granicy.

– Trochę mnie Pan zaskoczył, mówiąc, że pisze po to, by powstał dobry tekst, a nie –by opowiedzieć prawdę.

– Bo często moje książki próbuje się zestawiać z reportażem. Tymczasem ja pisuję powieści. A w nich ważne są brzmienie i narracja.

– „Wschód” dowodzi jednak, że od prawdy trudno uciec. Nawet w Czycie czy Zabajkalsku.

– A po co się jedzie do Czyty? Żeby wspominać pochodzenie. Obejrzeć siebie z daleka.

– Na czym taki mechanizm polega?

– Nie wiem. W mechanizmach jestem słaby. Pracuję intuicyjnie. Lubię jeździć i wspominać. Przemieszczać się. Daleko, a jednocześnie blisko. Bo przecież leci człowiek do Irkucka, 5 tysięcy kilometrów samolotem, ląduje i co widzi? Siedlce, tyle że trochę większe. Interesuje mnie przeszłość, nasza wspólna, komunistyczna. Obsesyjnie jeżdżę do krajów postkomuszych, żeby je oglądać w trakcie zmiany. Doświadczać dziwności.

– Zobaczyć, co nas ominęło? Do czego byśmy doszli, gdyby nie udało się obalić komunizmu?

– Właśnie. Obejrzeć przeszłość całego kontynentu, a właściwie świata. Przecież komunizm był jak tektonika, jak ruchy geologiczne. Większego i równie potwornego przewrotu ludzkość sobie nie zafundowała.

– Podróżuje Pan czasem po to, by ulec magii nieskażonego krajobrazu?

– Nie ma piękniejszej rzeczy, niż jechać przez step, rozbijać namiot i nikogo nie widzieć. Lubię kłaść się na gołej ziemi i patrzeć w stepowe niebo. Coś jest w tym kawałku świata ledwo muśniętym cywilizacją.

– Odzywa się Pana zamiłowanie do pustelnictwa. To dlatego przeprowadził się Pan do Wołowca, w którym mieszka 50 osób?

–Teraz już mniej, bo trzydzieści parę. Nie, nie prowadzę życia pustelniczego. Jestem mężem, ojcem i lubię, gdy ludzie są w domu. Tylko czasami, gdy jest za dużo gości – uciekam do szałasu, który sam zbudowałem.

– Na zdjęciu Pana taras otoczony jest flagami.

–To flagi krajów, w których byłem, z ukraińską włącznie. Zdjęcie trafiło do sieci i teraz jestem jednym z naczelnych banderowców polskich.

– Chyba nie dla miejscowych?

– Nie. W Wołowcu nigdy nic złego mnie nie spotkało. Gdy budowaliśmy dom, sąsiedzi nawet pomagali. Myślę, że są na swój sposób dumni z tego, że mają własnego pisarza, pokazywanego w telewizji. Choć na pewno nic mojego nie przeczytali.

– Gdyby nie notebook, taras tak samo mógłby wyglądać pół wieku temu.

– Kupiłem komputer, ponieważ nikt już nie przyjmuje tekstów pisanych ręcznie ani na maszynie. Ale telewizora w Wołowcu nie ma i nie będzie. Bez niego wychowaliśmy troje dzieci, które choć przeprowadziły się do miast, gdzie pracują, też nie mają telewizora.

– Dlaczego podróż na Wschód?
– Postanowiłem spełnić szczenięce marzenie, żeby pojechać na koniec świata autem. Dotarłem do Tadżykistanu, do chińskiej granicy. Wracałem sam, przez 12 dni. Jechałem przez stepy, przez pustynie starym autem, myśląc: zepsuje się, nie zepsuje?

– Nic złego Pana nie spotkało?

– Nie. W prywatnym kontakcie Rosjanie są kapitalni.

– To co się z nimi dzieje w tłumie?

–Jurij Andruchowycz mówił, że pojedynczy Rosjanin to cudowny człowiek, ale jak się zbierze trzech, czterech, trzeba uciekać. Dlaczego? Dopiero to badam.

– Nie lepiej badać Anglików?

– Nie, choćby dlatego że po rosyjsku lepiej mówię niż po angielsku. Rosjanie byli zachwyceni: „Poliak i po ruski goworisz!”. Lubię prowincję, w Moskwie ani w Petersburgu nie byłem i pewno tam nie pojadę. Ale w taką głubinkę, gdzie przychodzisz i jakby na ciebie czekali... Są otwarci, przejęci, że gość ze świata. Wiktor Jerofiejew powiedział: „Nie jedź tam, bo oni cię oszukają. Pokażą taką Rosję, jaką chcą”. Czyli omamią jak kmiotka ze wsi, którym oczywiście jestem.

– „Wschód” to opowieść rodzinna.

– Moi rodzice pochodzą ze Wschodu: tata urodził się pomiędzy Sokołowem a Drohiczynem, mama na wschodnim Mazowszu. Umarła trzy tygodnie temu. Pogańskim zwyczajem włożyliśmy jej do trumny wyprawę: egzemplarz „Wschodu”, tranzystorowe radyjko, w którym zawsze miała nastawione Radio Maryja, i wiersze księdza Twardowskiego.

– To Pana brodzenie po Wschodzie, kojarzonym z polską przeszłością, wydaje się powrotem do lat szczęśliwszych, bo młodszych.

– Właściwie do nieśmiertelności. Człowiek wtedy nie wiedział, że umrze, śmierć pozostawała poza horyzontem. Dlatego złego słowa nie mogę powiedzieć o moim życiu w komunie. To był po prostu mój świat. Taki dostałem i w takim próbowałem żyć.

– W domu na tematy polityczne się nie rozmawiało?

– Moi rodzice dzięki komunizmowi wyrwali się z upiornej wiochy, gdzie, bywało, i piętnaścioro dzieci żywiło się na trzech hektarach. Awansowali dzięki temu, że Hitler i Stalin, cytując Muńka Staszczyka, zrobili, co swoje, wymordowali polską inteligencję, elitę, Żydów i ktoś na to miejsce musiał przyjść. Taka jest okrutna prawda: awans po trupach niezawinionych przez awansujących.

– We „Wschodzie”, jakby na potwierdzenie tego, o czym mówimy, jest taka scena, że znajduje Pan legitymację partyjną wuja i w niczym to nie zmienia Pana stosunku do niego.

– Taki to był wuj, ulubieniec rodziny. Wziął legitymację, bo dzięki niej można było niektóre rzeczy załatwić, ale potem wcisnął ją pomiędzy klamory i chodził z feretronem na msze. Miałem wtedy dwanaście lat i partia była dla mnie jakimś tworem kosmicznym. „Archipelag GUŁag” przeczytałem dopiero w wieku lat dwudziestu pięciu. Otworzyły mi się oczy.

– Podróż na Zachód się Panu nie marzy?

– Byłem parę razy. Ale nigdy nie chciałem tam wracać.

– Może do Ameryki by Pan wrócił?

– Jest kapitalna, choć niewiele widziałem. Byłem w Nowym Jorku, Chicago, w Wirginii, na środkowym zachodzie. Podobał mi się ten fajans, ten paździerz, bylejakość, to dziadostwo. Może gdybym miał dwadzieścia lat, zostałbym tam.

– Dziś już nie?

– Nie, bo jestem dzieckiem niedoboru. Przeraża mnie rozmaitość i wielość wszystkiego, gubię się w potężnej ofercie współczesności. Żeby sobie jakieś gówno kupić, trzeba przewrócić całe góry i wybrać z tysiąca innych gówien. Jestem dzieckiem komuny i wcale się tego nie wstydzę. Na przekór. To był potworny okres i wszyscy o tym wiemy, ale niczego innego nie mieliśmy. Mam się wyprzeć własnej przeszłości? To byłaby jakaś amputacja.

***

Andrzej Stasiuk (ur. 1960)

- prozaik, poeta, dramaturg, publicysta, wydawca. Autor ponad 20 książek. W latach 80. członek Ruchu Wolność i Pokój. Za dezercję z wojska półtora roku spędził w więzieniu. Laureat Nagrody Fundacji Kościelskich, kilkakrotnie nominowany do Nike i jej laureat. Uhonorowany Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Książki Stasiuka przetłumaczono na liczne języki, m.in. angielski, niemiecki, francuski, rosyjski, norweski. Wraz z żoną Moniką Sznejderman prowadzi Wydawnictwo Czarne, specjalizujące się w literaturze środkowoeuropejskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski