Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o kuchennej rewolucji przeprowadzonej w Bochni

Rozmawiała Barbara Wójcik
Renata Filipek nie żałuje spotkania z Magdą Gessler. Podkreśla, że decydując się na udział w programie, chciała powiedzieć całą prawdę o problemach restauracji
Renata Filipek nie żałuje spotkania z Magdą Gessler. Podkreśla, że decydując się na udział w programie, chciała powiedzieć całą prawdę o problemach restauracji Krzysztof Surma
Rozmowa. Z Renatą Filipek, właścicielką restauracji "Chleb i Sól", o wizycie i zmianach dokonanych przez Magdę Gessler

- Skąd pomysł na zaproszenie Magdy Gessler i przeprowadzenie rewolucji?

- Zaczęliśmy tracić klientów, lokal przestał na siebie zarabiać. Od wiosny zeszłego roku zmuszona byłam w niego inwestować z pieniędzy zarobionych na "ogródkach". Tutaj, w restauracji, nic się nie działo. Stanęłam przed trudną decyzją. Mogłam zamknąć lokal lub w jakiś sposób starać się go ratować.

- Zdecydowała się Pani na rewolucję...

- Miałam dwa pomysły. Pierwotnie chciałam nawiązać współpracę z dużą pizzerią, próbować pod renomowaną marką i nazwą ciągnąć to dalej.

- Nie udało się?

- Nie było to proste. Po pierwsze, musiałabym dużo zainwestować, a w tej sytuacji nie mogłam sobie na to pozwolić. Niejako w tym samym czasie pomyślałam, że może warto napisać do TVN-u.

- Chce Pani powiedzieć, że była to decyzja spontaniczna?

- Długo nad tym myślałam. W końcu zdecydowałam się napisać e-mail. Jednak nie spodziewałam się odpowiedzi. Dlatego też moja wiadomość była dość lakoniczna. Napisałam, że prowadzę pizzerię i jest ciężko.

- Powiedziała Pani, że nawiązanie współpracy z dużą siecią pizzerii jest kosztowne. Mówi się, że przeprowadzenie rewolucji z udziałem Magdy Gessler również wiąże się ze sporą inwestycją.

- Spotkałam się z takimi głosami. Na forach piszą, że stać ją było, to sobie zamówiła Magdę. To bzdura. Jako lokal zobowiązujemy się pokryć koszty kolacji, czyli zakup produktów i ich przygotowanie. Tylko to i nic więcej. Taki jest nasz wkład w rewolucję.

- Wróćmy do początku. Napisała Pani wiadomość do TVN. Po jakim czasie otrzymała Pani odpowiedź?

- Po jakichś trzech tygodniach zadzwonił telefon. Pani chciała, żebym podczas rozmowy przedstawiła jej sytuację lokalu, co było dla mnie dość dziwne. Po upewnieniu się, że faktycznie rozmawiam z osobą pracującą w stacji TVN, opowiedziałam wszystko. Między innymi o kłopotach w lokalu, o pracownikach, o problemach wynikających z mojej ówczesnej ciąży. Po tej rozmowie musiałam czekać. Po jakimś czasie zadzwonili do mnie, że wszystko jest na dobrej drodze. Poinformowano mnie również, że przyjadą obejrzeć lokal i porozmawiać z pracownikami.

- Jak wygląda taka wizyta?

- Przyjechała jedna osoba. Była prowadzona rozmowa z każdym z pracowników. Pytano ich, czy chcieliby zmian, co chcieliby zmienić. Ze mną również rozmawiano. Musiałam jeszcze raz powiedzieć to samo co przez telefon. Już tutaj, na miejscu, powiedziano nam, że trzeba czekać kilka miesięcy, aż ktoś z produkcji obejrzy materiał i podejmie decyzję. Jednak bodajże po miesiącu otrzymałam telefon, że jest zgoda na rewolucję.

- Jakie były wymogi przed samym przyjazdem Magdy Gessler?

- Większość rzeczy objęta była tajemnicą. Musiałam dopilnować, aby tego dnia wszyscy byli w pracy, żeby nikt nie odszedł, bo z tym zespołem była wcześniejsza rozmowa i oni musieli być przy realizacji programu. Znałam datę przyjazdu Magdy, ale nie mogłam zdradzić tego pracownikom. Dopiero wieczorem mogłam poinformować zespół, że następnego dnia będzie pierwszy dzień kuchennych rewolucji.

- Jak zaczyna się rewolucja?
- Pierwszy dzień był trudny. Rano przyjechała ekipa telewizyjna. Jakieś 15 osób. Pracownicy realizacyjni cały dzień montowali światła, ustawiali kamery, zaklejali wszystkie logo w kuchni, w magazynie. Jak ja to określam, cały dzień zakładania kabelków i plasterków. Nie mogli z nami rozmawiać, więc kiedy pytaliśmy, o której przyjedzie Magda, nikt nic nie wiedział i kazano czekać. Po południu założyli nam mikrofony, które mieliśmy już cały czas przez te cztery dni.

- Rejestrowanie każdego słowa nie tworzyło napięcia?

- Zgłaszając się do programu, chcieliśmy powiedzieć całą prawdę, bo w tej sytuacji nie było sensu niczego ukrywać. Decydując się na udział w programie, chcieliśmy przedstawić faktyczną sytuację, jaka u nas panowała.

- Pojawiła się sprawa Doroty, która była źródłem problemów w lokalu. Zastanawiam się, dlaczego tak późno zdecydowała się Pani ją zwolnić?

- Dorota robiła duże zamieszanie w lokalu, ale potrafiła całą winą obarczyć innych. Dorota to manipulantka. Kiedy zaczęły się kontrole z inspekcji pracy i sanepidu, obarczała odpowiedzialnością innych pracowników. Z reguły tych, którzy albo byli na zwolnieniu lekarskim, albo odeszli lub planowali odejść.

- Chce Pani powiedzieć, że cała sytuacja z Dorotą wyszła w trakcie rewolucji?

- Problem z Dorotą pojawił się stosunkowo niedawno. Dopiero w grudniu dowiedziałam się, kto nasyłał na lokal kontrole. Przez nią były również zamieszczane wpisy na forach o fatalnym stanie sanitarnym lokalu, o relacjach między pracownikami.

- To, jak rewolucja wyglądała, zobaczyliśmy w TVN. Warto było zaprosić Magdę?

- Tak. Pomogła mi zdać sobie sprawę z prawdziwych problemów. Wierzę, że będzie lepiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski