Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cały ten zgiełk

Redakcja
Dzięki programowi "Mam talent" kilka murów, od których przez lata się odbijałem, runęło - mówi Marcin Wyrostek Fot. Anna Kaczmarz
Dzięki programowi "Mam talent" kilka murów, od których przez lata się odbijałem, runęło - mówi Marcin Wyrostek Fot. Anna Kaczmarz
Od kilku miesięcy życie mu znacznie przyspieszyło. Dzwonią, zapraszają, proponują. Dawniej zdarzało się, że grał kilka, a czasem i kilkanaście koncertów w miesiącu, teraz dwadzieścia stało się normą.

Dzięki programowi "Mam talent" kilka murów, od których przez lata się odbijałem, runęło - mówi Marcin Wyrostek Fot. Anna Kaczmarz

Jeszcze rok temu zdarzało się, że na jego występy w domach kultury przychodziło nie więcej niż 10, 15 osób. Dziś na koncerty Marcina Wyrostka bilety są wyprzedawane na wiele dni przed występem.

Życie upływa mu przede wszystkim w samochodzie. Jeździ po Polsce występując w dużych salach koncertowych, ale także w domach kultury małych miast i wsi. Dzień za dniem w podróży. Nie narzeka, że jest mało w domu, że rzadko widuje się z żoną, bo o takim życiu marzył. Zdaje sobie sprawę, że ma swoje pięć minut, na które tak długo czekał. Musi je teraz tylko dobrze wykorzystać. Wie, że los się do niego uśmiechnął, bo wygranie drugiej edycji programu "Mam talent" spowodowało, że nadszedł czas Marcina Wyrostka.

Jeszcze rok temu zdarzało się, że na jego występy w domach kultury przychodziło nie więcej niż 10, 15 osób. Dziś na koncerty Marcina Wyrostka bilety są wyprzedawane na wiele dni przed występem, a ci, którym nie udało się kupić z żalem dzwonią lub piszą listy do artysty z pretensjami, że gra w za małych salach.

- Mówili mi dawniej, rób swoje, rozwijaj się, zdobywaj doświadczenia, pracuj, pracuj i jeszcze raz pracuj. Bądź gotowy, gdy nadejdzie twoja wielka szansa. Takie słowa wydawały mi się bardzo odległe. Szansa nadeszła jednak szybciej niż się spodziewałem; otworzyły się przede mną nowe możliwości. Nawiązałem wiele wspaniałych kontaktów i mam w planie tyle nowych projektów. Trzeba tylko teraz wszystko dobrze zaplanować - mówi Mariusz Wyrostek.

W Filharmonii Krakowskiej został przywitany owacyjnie. Po kilku dźwiękach stało się jasne, że ten szczupły 28-letni akordeonista potrafi porwać publiczność. Jest w jego grze niezwykła energia, która skupia uwagę słuchaczy, zmusza do skoncentrowania się na muzyce, wzbudza entuzjazm. Gdy się patrzy na jego zachowanie na estradzie, widać, że ten muzyk ma coś do powiedzenia. W tangu Piazzolli, które wykonywał, zawarł niemal wszystko: miłość, pożądanie, zdradę, ból, gniew. Gdy grał piano, takiej ciszy dawno nie było w Filharmonii. Po ostatniej nucie publiczność wiwatowała; domagała się ponownie takiej muzyki, takiej emocji.

W garderobie na zapleczu estrady Filharmonii Krakowskiej muzycy z orkiestry serdecznie mu gratulowali. Co chwilę dało się słyszeć komplementy: "wspaniale Pan gra", "brawo", "oby tak dalej". Aż szkoda, że akordeon rzadko pojawia się na estradach koncertowych. - To wspaniałe, że publiczności podoba się klasyka wykonywana na akordeonie. Występując mogę pokazać, że akordeon nie jest jedynie instrumentem biesiadnym, towarzyszącym piosenkom przy ognisku - mówi Marcin Wyrostek. - Akordeon to niemal cała orkiestra. Ma tyle możliwości harmonicznych, melodycznych i barwowych. A przy tym to instrument niezwykle dynamiczny.

Choć jego zainteresowania muzyczne są wszechstronne: klasyka, folk, rozrywka, to do udziału w programie "Mam talent" wybrał przede wszystkim utwory klasyczne. Chciał pokazać szerokiej publiczności, że akordeon jest instrumentem, na którym doskonale brzmi muzyka poważna. Było to ryzykowne założenie, zwłaszcza w kraju, gdzie wiele osób nawet za darmo nie poszłoby do filharmonii, a Beethoven głównie się kojarzy z psem. Ale taktyka okazała się słuszna, publiczność zagłosowała właśnie na niego, jako na zwycięzcę.
Jest profesjonalnym muzykiem. Przeszedł wieloletnią drogę edukacyjni muzycznej, poświęcając na naukę gry na akordeonie ponad 17 lat życia. Był znany w środowisku muzycznym. Miał na swoim koncie kilka wygranych w konkursach akordeonowych polskich i międzynarodowych m.in. Częstochowie, Giżycku, Sanoku oraz w szwajcarskim Reinach. Już od wielu lat grywał solo i z różnymi zespołami, m.in. Joanną Słowińską, Farfarello, czy z własnym zespołem 4people. Uczył na Akademii Muzycznej w Katowicach i w Kolegium Nauczycielskim w Będzinie. Co zatem skłoniło tego artystę by wziąć udział w programie "Mam talent"?. By stanąć ramię w ramię z muzykami amatorami, tancerzami, żonglerami, połykaczami ognia, czy człowiekiem gumą?

- Taki program otwiera wielkie możliwości koncertowe i pozwala pokazać się szerszej publiczność, wyjść z hermetycznego środowiska muzycznego - mówi Mariusz Wyrostek. - A poza tym nie robiłem nic wstydliwego. Grałem na akordeonie najlepiej jak potrafię, czyli robiłem to, co kocham. Muzycy są przecież od tego, aby grać nie dla siebie, ale dla jak najszerszej publiczności. Program dał mi taką możliwość. Oglądała mnie siedmiomilionowa widownia. To spore audytorium.

Niektórzy przestrzegali go przed wzięciem udziału w programie telewizyjnym. Mówili: po co ci to? Nie wystarczy to co masz? Żona, też była przestraszona jego decyzją. Tłumaczyła, że jury może powiedzieć coś złego, co nie tylko zaboli, ale co zostanie zapamiętane przez innych. - Zdania były podzielone, ale postanowiłem spróbować, pokazać akordeon w klasyce - mówi Marcin Wyrostek. - Nie liczyłem, że przejdę do kolejnych etapów, a o wygraniu nawet nie marzyłem.

Po zwycięstwie zapanowała radość w rodzinie. - Tata skakał pod sufit, dzwonił do znajomych chwalił się. Żona mówiła, że świetnie mi to poszło. Wiem, że ta wygrana jest gratyfikacją za wiele lat ciężkiej pracy i szansą na liczne koncerty. Ale nie jest to tylko mój sukces, to także sukces mojego taty, który przez lata mi pomagał, czy moich nauczycieli. Bez nich niewiele bym zdziałał.

Wszystko zaczęło się w Jeleniej Górze, w rodzinnym domu. Rozmiłowanie w muzyce zawdzięcza tacie, niedoszłemu muzykowi. - Tata uczył się na klarnecie w Liceum Muzycznym, ale niestety wypadek jego ojca spowodował, że musiał rzucić muzykę i iść do pracy, by pomóc w utrzymaniu dużej rodziny. Było ich siedmioro rodzeństwa. Skończył technikum, założył własną firmę instalacje c.o. pracował przy dużych inwestycjach, ale o muzyce do dziś nie zapomniał. Ciągle grał. Od niego dostałem akordeon - tłumaczy Marcin Wyrostek.

W wieku 5 a może 6 lat biegał po domu z małym akordeonem grając co się da. Ojciec dawał mu wówczas instrukcje, mówił: "Nie bój się, naciskaj basy". Wiec naciskał szukając dźwięków, które pasowały do tego, co grał i śpiewał. Pierwszy swój koncert zagrał w przedszkolu. Dziś już nie pamięta, jaka to była melodia.
Klasa akordeonu w szkole muzycznej była naturalną konsekwencją. Najwięcej nauczył się w średniej szkole. Godzinami pod okiem pedagoga szlifował utwory na konkursy, grając czasem po 10, 12 godzin dziennie. Żył wtedy od konkursu, do konkursu. - To był dla mnie obóz treningowy. Nauczyłem się nie tylko pracować nad utworami, ale przede wszystkim, pokory i cierpliwości. Przekonałem się, że w muzyce sukces nie przychodzi od razu, trzeba lat pracy.

W Jeleniej Górze na kursach mistrzowskich spotkał prof. Joachima Pichurę. Zachwycił się nim i już wówczas wiedział, że studia muzyczne zrobi u tego właśnie pedagoga. Pojechał więc za nim do Katowic, nie wiedząc jeszcze, że po dyplomie na stałe osiądzie w tym mieście. Jego przyszła żona z tez rozpoczęła studia w Katowicach, mimo że marzyła o Krakowie. - Jesteśmy blisko od Krakowa. Często tu przyjeżdżamy. Nawet zaręczyliśmy się w Krakowie na Rynku - wspomina. - Żona nie jest muzykiem, zajmuje się finansami, choć skończyła studia polonistyczne. Ma artystyczną duszę, pewnie dlatego tak dobrze się rozumiemy.

Pracował od 14 roku życia, występując w wielu formacjach, powstałych z różnych okazji. Zagrał też sporo audycji dla dzieci. Jeździł z programem umuzykalniającym od szkoły do szkoły, od przedszkola, do przedszkola prezentując możliwości akordeonu. Zbierał grosz do grosza, ale z biegiem lat miał coraz więcej wątpliwości. Czy muzyka pozwoli mu w utrzymać rodzinę? Czy dobrą wybrał dla siebie przyszłość? - Pamiętam koncert dla gimnazjalistów w Filharmonii Opolskiej. Grałem wówczas m.in. Bacha, Mozarta, jazz. Atmosfera była niczym na koncercie rockowym. Młodzież szalała. To dodało mi siły, zrozumiałem, że im się Bach też podoba, że chcą takiej muzyki, tylko trzeba do niej przekonać.

Aby przekonać trzeba mieć dobry akordeon. I tu zaczyna się problem, bo dobry instrument kosztuje od 50 tys. zł w górę. Jego pierwszy akordeon guzikowy kupił mu tata na pchlim targu, od Ukraińców, którzy sprzedawali wówczas całą orkiestrę. Za 200 zł dobrał do domu nie tylko akordeon, ale jeszcze ksylofon, saksofon, klarnet i wiele innych instrumentów. - Tamten akordeon był toporny, niczym fisharmonia - wspomina.

Potem grał na rosyjskim instrumencie, który się niemal rozsypywał w rękach. Kiedyś musiał nawet przerwać egzamin na Akademii Muzycznej, bo miech się rozerwał, a guziki odpadły. Zazdrościł innym, którzy mieli dobre instrumenty, zwłaszcza młodej Włoszce, którą spotkał na z konkursie. Zafascynowany jej akordeonem usłyszał, że w domu ma jeszcze drugi równie dobry. Oba otrzymała od rodziców, ale raczej grać nie będzie, bo jej to nie interesuje. - Nie ma sprawiedliwości na świecie - myślał wtedy.

Przez lata szukał sponsora. Wreszcie wziął kredyt studencki i kupił włoski instrument, robiony na zamówienie, czarny z czerwonym miechem, tak jak miał ten akordeon rosyjski. - To był instrument wówczas na moje możliwości. Już jednak słychać, zwłaszcza w nagraniach, że potrzebuję lepszy, z delikatnym pianem. Teraz zamierzam go sprzedać i spłacić kredyt, a za nagrodę w "Mam talent" kupić lepszy instrument, też włoski. Nie zdecydowałem jeszcze, jakiej firmy - mówi.
Swoje sprawy prowadzi sam. Nie ma agenta. Planuje koncerty, ustawia kalendarz, pisze teksty na własną stronę internetową. W drogę rusza obładowany jak wół. Na plecach dźwiga akordeon, na jednym ramieniu laptopa, na drugim torbę z głośnikiem, wzmacniaczem i kablami. W jednej ręce trzyma walizkę, w drugiej garderobiany worek z koncertowym ubraniem. Trzeba się nadźwigać, nie zawsze przecież można podjechać samochodem pod salę koncertową. Zdarza się też, że samochód się zepsuje po drodze. Tak było pod koniec stycznia, na autostradzie A4. Zostawił auto i autostopem ruszył kilkaset kilometrów na koncert. Dojechał. Zdążył, ale był wykończony od dźwigania.

Jest optymistą, emanuje siłą i energią. Plany na przyszłość ma ogromne. Koncerty z różnymi formacjami, ale przede wszystkim występy solowe, nagranie kolejnej płyty, bo ta, która ukazała się w grudniu już stała się złotą i ma wielkie szansę na platynową. - Dzięki programowi "Mam talent" kilka murów, od których przez lata się odbijałem, runęło. Ale przede mną jest jeszcze ich bardzo wiele. Czeka mnie daleka droga. Mam jednak mobilizację do pracy - tłumaczy Marcin Wyrostek. - Istotne jest, aby w tym koncertowym zgiełku, jak najwięcej ćwiczyć, aby poszerzać repertuar, rozwijać się. I iść krok za krokiem, do przodu.

Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski