MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Całym sercem za Rogerem Federerem

Redakcja
Fot. Wacław Klag
Fot. Wacław Klag
Jakie wrażenia ma Pani po amerykańsko-kanadyjskim tenisowym tournee? Dominuje radość z wygranego turnieju w Carlsbad, czy smutek po porażce już w drugiej rundzie US Open?

Fot. Wacław Klag

Rozmowa z krakowską tenisistką AGNIESZKĄ RADWAŃSKĄ

- Z całego wyjazdu jestem zadowolona, aczkolwiek wiadomo, że US Open nie był dla mnie udany. Szkoda, bo to najważniejsza impreza w tej części sezonu. Przegrałam z Andżeliką Kerber, która zagrała turniej życia. Była w półfinale, tylko o jednego seta od finału! Fakt, że droga do półfinału jej się otworzyła, bo sporo było niespodzianek. Już w pierwszym tygodniu odpadały faworytki. Tak jednak jest w Wielkim Szlemie u dziewczyn. Praktycznie same niespodzianki. Wystarczy spojrzeć na wielkoszlemowe zwyciężczynie tego roku: Kim Clijsters, Na Li, Petra Kvitova i Sam Stosur. To nie tak, jak u mężczyzn, gdzie rządzi wielka trójka: Djoković, Nadal, Federer. Żal mi było Federera w półfinale z Djokovićem. Całym sercem byłam za Szwajcarem. Szczęście w nieszczęściu, że w Nowym Jorku nie broniłam wielu punktów sprzed roku. Jakoś nieszczególnie dobrze gra mi się na Flushing Meadows. Nie lubię zwłaszcza pojedynków w serii wieczornej, przy sztucznym oświetleniu.

- Zaskoczył Panią triumf Samanthy Stosur w US Open?

- Nie aż tak bardzo. Grała dobrze, choć nie znakomicie. Przed rozpoczęciem turnieju nie stawiałam na nią. Nie widziałam wszystkich jej spotkań, ale świetnie zagrała na przykład w ćwierćfinale z Wierą Zwonariewą. Po tym pojedynku pomyślałam, że może wygrać cały turniej. Żeby ograć Rosjankę, i to w dwóch setach, trzeba zagrać naprawdę bardzo dobrze. To jedna z niewielu tenisistek, która nie schodzi poniżej pewnego poziomu, najsolidniejsza zawodniczka w tourze. Naprawdę trzeba się namęczyć, żeby ją pokonać. Udało mi się to ostatnio dwa razy, ale grałam swój najlepszy tenis.

- W finale nie obyło się bez emocji, głównie za sprawą krytykującej i wyzywającej sędzinę Sereny Williams...

- To nie pierwszy raz z jej strony, a sędzina miała absolutną rację. Nie wolno krzyczeć, kiedy piłka jest w grze. Serena z tego słynie. Wiadomo, że jest to finał, wielkie emocje i wielka stawka. Walczy się o każdą piłkę, a to był dość ważny punkt na początku drugiego seta. Każdy by się zdenerwował, mniej czy bardziej. Są dwie strony medalu, ale nie powinno mieć to miejsca zwłaszcza, że relacja idzie na żywo i ogląda ją praktycznie cały świat. Gdyby Serena miała rację, można by jej zwrócić honor, ale w tej akurat sytuacji racji nie miała.

- Na swoje piąte zwycięstwo turniejowe musiała Pani czekać trzy lata. Czy triumf w Carlsbad, po finale z Wierą Zwonariewą, jest najcenniejszą zdobyczą?

- To było zwycięstwo podobne do tego z 2008 roku w Eastbourne. Tam też była bardzo dobrze obsadzona impreza, praktycznie z samymi zawodniczkami z TOP 20. Nie grałam dobrze na początku turnieju, nie było kolorowo. Po pierwszym meczu poszłam prawie od razu na... trening. Czułam niedosyt, chciałam coś jeszcze poprawić. Z meczu na mecz na szczęście rozkręcałam się. Ćwierćfinał z Danielą Hantuchovą nie był wielki w moim wykonaniu, ale już lepszy. Na pewno najlepszy tenis zagrałam w półfinale z Andreą Petković i w finale ze Zwonariewą.
- Jak współpracuje się Pani z Tomaszem Wiktorowskim, kapitanem naszej drużyny Fed Cupowej, który od Wimbledonu towarzyszy Pani podczas turniejów?

- Znamy się wiele lat i świetnie rozumiemy. Współpraca układa się bardzo dobrze. To jest najważniejsze, żeby się z kimś dobrze porozumieć. Wspólnie z tatą doszliśmy do wniosku, że do końca roku robimy sobie przerwę od wspólnych wyjazdów. Za dużo ostatnio było między nami nerwów, niepotrzebnych awantur.

- Przed Panią teraz dwie duże imprezy na Wschodzie: Tokio i Pekin. Później turniej w Moskwie i ewentualnie Masters w Stambule. Wierzy Pani w awans do tego ostatniego?

- Musiałabym zagrać naprawdę bardzo dobrze w Japonii i Chinach, żeby awansować do czołowej "8". Tak jak dwa lata temu, kiedy byłam w półfinale i finale tych zawodów. Z Tokio mam mieszane uczucia: dwa lata temu przegrałam dopiero w finale ze Swietłaną Kuzniecową, przed rokiem byłam w ćwierćfinale na... jednej nodze. Skreczowałam wówczas w pojedynku z Karoliną Woźniacką i potem miałam operację złamanej kości w stopie. Tokio i Pekin to duże imprezy, ale po US Open ze wszystkich tenisistów "schodzi trochę powietrze". Wiadomo, Wielki Szlem jest najważniejszy. Gram jednak do końca, zobaczymy, co z tego wyniknie.

- Wreszcie po kilku latach udało się Pani za pośrednictwem Agencji Lagaredere Unlimited podpisać kontrakt na stroje i buty z włoską firmą Lotto...

- Umowa opiewa na 3 lata i jestem z niej bardzo zadowolona. Już wcześniej wiedziałam, że do niej dojdzie. W grę wchodziły też inne firmy, ale Lotto przedstawiło najlepszą ofertę. Kontrakt podpisałam na kilka dni przed rozpoczęciem US Open. Oprócz mnie ze światowej czołówki w strojach i butach Lotto gra też Franceska Schiavone.

- Zdrowie dopisuje? Podczas turniejów w USA obklejała Pani plecy tejpami...

- To był wynik przeciążenia. Grałam kilka turniejów pod rząd, więc rozbolały mnie plecy. Teraz miałam krótką przerwę od meczów, bo nie od treningów czy tenisa. Odpoczęłam trochę, więc od razu jest lepiej.

- Myślała Pani już coś o wakacyjnym wypoczynku?

- Ustalałyśmy coś wstępnie, ale każda z nas jeszcze gra. Każda z nas ma teraz nieco inny kalendarz, w ostatniej chwili ustalimy, gdzie pojedziemy. Ula walczy o ranking, żeby grać w turnieju głównym w Australian Open. Karolina będzie miała Masters. Niezmiennie wybierzemy ciepłe kraje z plażą i ciepłym morzem.

Rozmawiała Agnieszka Bialik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski