Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cena bohaterstwa

Redakcja
ZMARŁ PUŁKOWNIK RYSZARD KUKLIŃSKI

   (INF. WŁ.) "Sprawa pułkownika Ryszarda Kuklińskiego jest wyrazem stosunku do PRL" - pisał w połowie lat 90. prof. Zbigniew Brzeziński. - Dla tych, którzy PRL uważali za suwerenne państwo polskie, postępowanie pułkownika jest karygodne. Ci natomiast, którzy PRL mają za kolonię radziecką, pułkownik jest bohaterem - przekonywał doradca prezydenta Jimmy’ego Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego. Nie ulega wątpliwości, że płk Kukliński jest postacią pełną sprzeczności i spór o niego będzie się toczył bardzo długo. Akta personalne pułkownika znajdują się obecnie w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie, opatrzone klauzulą tajności. Udostępnione zostaną najwcześniej w 2010 r.

W mózgu armii

   Płk Ryszard Kukliński należał do elity wojskowej PRL-u, począwszy od końca lat 60. W 1976 r., po ukończeniu kursu w moskiewskiej Akademii Sił Zbrojnych ZSRR, został szefem Oddziału I Planowania Strategiczno-Obronnego Wojska Polskiego i zastępcą Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego.
   Z racji zajmowanego stanowiska miał do czynienia z informacjami objętymi najwyższym stopniem tajności. Osobiście opracowywał dokumenty o szczególnym znaczeniu dla Sił Zbrojnych PRL, a także uczestniczył w naradach Układu Warszawskiego.
   Na wiele miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego należał do wąskiego grona oficerów opracowujących dokumenty związane z jego przygotowaniem. O planach wprowadzenia stanu wojennego wiedział więcej niż ówczesny minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak - co zgodnie przyznają ci, którzy zapoznali się z dokumentami związanymi ze stanem wojennym. Sam płk Kukliński mówił: - Wszystkie warianty znałem na pamięć.
   Z komunikatu wojskowej prokuratury okręgowej, informującego o umorzeniu śledztwa przeciwko płk. Kuklińskiemu wynika, że nawiązał on współpracę z CIA 18 sierpnia 1972 r. w Hadze, w czasie jednego z rejsów żeglarskich.
   Kukliński twierdził, że o jego współpracy z Amerykanami zadecydowały przede wszystkim trzy sprawy. Po pierwsze, wstrząsnęła nim inwazja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r. Po drugie - kiedy został oddelegowany przez ówczesnego szefa MON Wojciecha Jaruzelskiego do Legnicy, do dowództwa Północnej Grupy Armii ZSRR, zobaczył, że radzieckie rakiety z głowicami jądrowymi znajdują się na terytorium Polski, mimo że oficjalnie Sowieci temu zaprzeczali. Po trzecie - wstrząsnęło Kuklińskim użycie regularnych jednostek bojowych Wojska Polskiego do masakrowania ludności cywilnej na Wybrzeżu w Grudniu ’70 r.
   Kukliński zarzekał się, że pieniędzy za współpracę z CIA nie brał. - On nie robił tego za pieniądze - zapewniał Richard T. Davies, ambasador USA w PRL w latach 1973-1978. Potwierdził to również David Forden, oficer CIA prowadzący Kuklińskiego. Nie można też zapominać - a być może jest to najważniejsze źródło w kwestii "brał czy nie brał?" - że w sporządzonym w 1984 r. akcie oskarżenia przeciwko płk. Kuklińskiemu prokurator nie zarzucał mu w ani jednym miejscu czerpania korzyści majątkowych za szpiegostwo na rzecz CIA.
   Odmienną historię nawiązania współpracy Kuklińskiego z wywiadem amerykańskim przedstawia gen. Czesław Kiszczak, w latach 1981-1990 minister spraw wewnętrznych, a wcześniej - w latach 1972-1981 - szef wywiadu wojskowego i wojskowych służb specjalnych.
   Początki zwerbowania Kuklińskiego przez CIA - według Kiszczaka - przypadają na lata 60. Pogląd swój Kiszczak opiera na ustaleniach kontrwywiadu wojskowego, który przez długie miesiące po ucieczce Kuklińskiego z Polski gruntownie badał życiorys pułkownika w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który potwierdzałby jego szpiegowską działalność. Dość szybko oficerowie kontrwywiadu doszli do wniosku, że prawdopodobnie Kukliński został przewerbowany przez Amerykanów podczas pobytu w Wietnamie w latach 1967-1968, gdzie pracował w grupie polskich oficerów uczestniczących w Międzynarodowej Komisji Kontroli i Nadzoru, czuwającej nad przestrzeganiem porozumień pokojowych dotyczących Wietnamu.

Dlaczego nie ostrzegł

   To najczęściej wysuwany zarzut pod adresem Kuklińskiego. W rozmowie zamieszczonej na łamach paryskiej "Kultury" w kwietniu 1987 r. pułkownik przekonywał, że nic by to nie dało. Podjęta pod presją Związku Radzieckiego decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była nieodwołalna. Gdyby - zdaniem Kuklińskiego - gen. Jaruzelski w ostatniej chwili załamał się, to zastąpiłby go inny generał. Kukliński przytoczył też drugi argument: operacje stanu wojennego miały zostać przeprowadzone wyłącznie przez polskie siły policyjno-wojskowe. Gdyby one nie były w stanie pokonać oporu społeczeństwa, do akcji miały wkroczyć czekające u granic Polski w pełnej gotowości dywizje radzieckie, czeskie i niemieckie. Ostrzeżenie Kuklińskiego mogłoby zwiększyć opór społeczeństwa, a tym samym zmusiłoby to wojska Układu Warszawskiego do interwencji.
   Z wersji płk. Kuklińskiego wynika, że gdyby przekazał przywódcom "Solidarności" informację o planowanym stanie wojennym znacznie wcześniej, np. w połowie 1981 r., zostałby bohaterem narodowym, choć pewnie przynajmniej do 1990 r. spędziłby życie w więzieniu, o ile nie zostałby rozstrzelany jako zdrajca.
WŁODZIMIERZ KNAP

Chciał zostać w Krakowie

   (INF. WŁ.) Przyjaciel pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, 74-letni inżynier Roman Barszcz z Warszawy, rozmawiał z nim przez telefon jeszcze tydzień temu. - Był w dobrej formie, pełen optymizmu - mówi wstrząśnięty wiadomością o śmierci swego rówieśnika. To z mieszkania inżyniera na Saskiej Kępie Amerykanie ewakuowali w 1981 roku rodzinę pułkownika zagrożonego dekonspiracją.
   - O poważnym stanie pułkownika po wylewie dowiedziałem się już w piątek wieczorem od jego żony Hani. Stracił przytomność w czasie lektury jednej z polskich gazet, która zmanipulowała doniesienia o treści nowej książki o nim. Bardzo to przeżywał i pisał kolejne sprostowanie. Chodzi o interpretację__napisanego przez Benjamina Weisera "Tajnego życia" - mówi Józef Szaniawski, dziennikarz i historyk, który także przyjaźnił się z Kuklińskim. Sam napisał o nim zresztą dwie książki, a podczas pierwszej oficjalnej wizyty oficera w Polsce był jego nieformalnym rzecznikiem prasowym. - Ryszard odwiedził mnie w grudniu 2003 r. w Warszawie. Był w Polsce dwa tygodnie, zatrzymał się u mnie. Marzył o powrocie do kraju. Kończyli z żoną meblowanie mieszkania, które kupili na Żoliborzu. Wybierali lodówkę, pralkę. Poszli na koncert Haliny Frąckowiak - dodaje przybity.
   - Ta przeprowadzka spod Waszyngtonu do kraju "na zawsze" nie była przesądzona ze względów bezpieczeństwa i z powodu poważnej choroby żony pułkownika. Chodziło raczej o częste i dłuższe wizyty w Polsce - mówi z kolei Roman Barszcz. - _Chciałbym, żeby Ryszard przynajmniej spoczął w kraju. Może w Alei Zasłużonych na Powązkach albo w Dolince Katyńskiej? Powinno się dla niego znaleźć miejsce obok Bora-Komorowskiego - _nie ma wątpliwości inżynier Barszcz. Niewykluczone jednak, że żona pułkownika zdecyduje się pozostawić jego prochy w Stanach Zjednoczonych (bo kremacja jest już przesądzona).

Ostatnia wola

   Jak mówi inżynier Barszcz, pułkownik życzył sobie w swej ostatniej woli spocząć w Warszawie lub w Krakowie, który bardzo kochał. To pod Wawelem otrzymał w kwietniu 1998 r., podczas swej pierwszej od czasu stanu wojennego wizyty w Polsce, tytuł honorowego obywatela miasta. - Kraków wyrąbał mi drogę powrotu do kraju - ogłosił wtedy dziennikarzom wdzięczny Kukliński, gdy po 17 latach pobytu za oceanem znów znalazł się nad Wisłą.
   Ówczesny prezydent Krakowa Józef Lassota, który wręczał oficerowi to wyróżnienie, pozostał na lata jego przyjacielem. - Pisaliśmy do siebie, telefonowaliśmy, dlatego głęboko odczuwam tę stratę - mówi dziś Józef Lassota. - Dla mnie nigdy nie ulegało wątpliwości, że był bohaterem. Przeciwstawił się reżimowi komunistycznemu. Cała jego rodzina przez lata ponosiła wielkie ryzyko, łącznie z zagrożeniem życia. Myślę, że pułkownik powinien mieć przynajmniej ulicę swego imienia w Krakowie. A gdyby rzeczywiście mógł tu spocząć, powinniśmy być z tego dumni.
   Ale Warszawa już upomina się o "swego pułkownika". Nieoficjalnie wiadomo, że trwają zabiegi u władz miasta o godne upamiętnienie zmarłego. Niewykluczone, że spocznie na Powązkach. - To bohater, który za swój patriotyzm zapłacił najwyższą cenę - podkreśla Józef Szaniawski. - W 1994 roku dwaj synowie pułkownika Kuklińskiego zginęli tragicznie w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach, zaledwie w odstępie dziewięciu miesięcy - przypomina. - Jeden z chłopaków "utopił się" na Florydzie, drugi stracił życie w wypadku samochodowym.
   Ta rodzinna tragedia - przez wielu uważana za zemstę komunistycznych służb specjalnych - spowodowała, że za oceanem pozostała Kuklińskim tylko synowa i wnuk - Michał. Chłopiec ma dziś 15 lat i jest oczkiem w głowie całej rodziny.

Dożywotnia ochrona

   Pułkownik Kukliński, dzięki wyrokowi Sądu Najwyższego z 1995 r. i późniejszej - wymuszonej naciskami Amerykanów przed naszym wejściem do NATO - decyzji prokuratury z 1997 r., odzyskał po latach starań wojskowe honory i odszkodowanie za majątek skonfiskowany mu w czasach PRL. Aby przywrócono mu dobre imię, trzeba było m.in. pomocy mecenasa Piotra Dewińskiego, który reprezentował jego interesy w kraju, a także inicjatywy I prezesa Sądu Najwyższego Adama Strzembosza, który wniósł w sprawie pułkownika rewizję nadzwyczajną. Gdy Kukliński gościł w Polsce w 1998 r., Urząd Skarbowy w Warszawie przyznał mu... 220 zł odszkodowania.
   - Amerykanie zapewnili mu dożywotnią ochronę. I choć teraz w Polsce czuł się już dość swobodnie, nie mógł zapomnieć, że za przeszłość wciąż płaci - mówi Szaniawski. - To Zbigniew Brzeziński nazwał Kuklińskiego pierwszym polskim oficerem w NATO, a prezydent Reagan nadał mu stopień pułkownika armii amerykańskiej, jest więc podwójnym, polsko-amerykańskim pułkownikiem. To pierwszy taki przypadek od czasów Kościuszki - _dodaje publicysta.
   Kukliński był szalenie ostrożny w czasie swych wizyt w niepodległej Rzeczpospolitej nawet w ostatnich latach. Do Warszawy docierał często autem przez Pragę lub Berlin. Czasami spotykał się z przyjaciółmi w "neutralnym" Wiedniu.
   - _Dla mnie pozostanie druhem z piaskownicy. Dorastaliśmy razem, razem jak wyrostki przerzucaliśmy czasem przez płot żywność do getta, a potem ganialiśmy za dziewczynami
- mówi Roman Barszcz.
   Tylko z widzenia znał pułkownika Jerzy Sowiński, emerytowany profesor Akademii Medycznej, sąsiad mieszkający w latach 80. dwa segmenty dalej od oficera. Dopiero w 1998 r. wyznał, że widział, jak mieszkańcy tego wojskowego osiedla dzielili się po wyjeździe pułkownika z kraju jego meblami, gdy władze PRL zdecydowały o skonfiskowaniu majątku Kuklińskich. Lekarz spostrzegł także Rosjan, którzy kilkakrotnie "sprawdzali" budynek, w którym mieszkał oficer.
   Ci, którzy znali pułkownika, przypominają, że miał też... krzyż Virtuti Militari. Dostał go w prezencie od kawalera tegoż, który uznał, że to Kukliński na takie odznaczenie zasługuje. Odznaczenie jest dziś w Instytucie Piłsudskiego w Nowym Jorku.
   Czy Kukliński powinien był zostać generałem? Kiedy w 1988 r. pytano go, czy chciałby takiej nominacji, powiedział: - Nie trzeba mi żadnej innej nominacji niż ta, jaką widać na tej fotografii - _i wskazał na zdjęcie, na którym Jan Paweł II trzymał mu rękę na ramieniu. To brzmi szalenie patetycznie. Ale dziś taki patos jest wyjątkowo uzasadniony.
EWA ŁOSIŃSKA
   Prof. RYSZARD TERLECKI, historyk z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej:
- Płk Ryszard Kukliński był zdrajcą. Ale zdradził Związek Sowiecki, partię komunistyczną, gen. Jaruzelskiego i jego klikę. Przez wiele lat był oficerem PRL-owskiego wojska w służbie sowieckiej. Gdy zrozumiał, że służy po złej stronie, nawiązał kontakt z Amerykanami. Ta decyzja spowodowała, że od początku lat 70. zaczął działać na rzecz niepodległości Polski. Gdyby uczynił to z nikczemnych pobudek, nie mając praktycznie wyboru, to zapewne Amerykanie nie honorowaliby go tak bardzo, nie nazywaliby go pierwszym polskim oficerem w NATO na długo przed wejściem Polski do Paktu Północnoatlantyckiego. Moim zdaniem, zostałby potraktowany zgodnie z zasadą: "Murzyn zrobił swoje". To, że do dzisiaj toczy się spór o postawę płk. Kuklińskiego, jest w dużym stopniu dziełem tego, iż po 1989 r. w polityce oraz w armii funkcjonuje wiele osób, które do końca PRL służyły Moskwie. Dla nich zachowanie Kuklińskiego było aktem zdrady, oczywiście zdrady reżimu komunistycznego.
   Prof. JERZY EISLER, historyk z warszawskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej:
- Zdaję sobie sprawę z tego, że moja opinia o płk. Ryszardzie Kuklińskim zapewne nie przypadnie do gustu większości. Nie pałam jednak sympatią do szpiegów z zasady, wręcz ich nie lubię, niezależnie od tego, jak się nazywają.
   Prof. TOMASZ STRZEMBOSZ, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN:
- Mam wielki szacunek dla Ryszarda Kuklińskiego, ponieważ przedłożył lojalność wobec narodu polskiego nad podległość oficera wobec przełożonych. Jego postawa tym bardziej zasługuje na uznanie, że działał sam, ryzykując nie tylko aresztowaniem, ale utratą życia. Kiedy szpiegował na rzecz Stanów Zjednoczonych, nie mógł nawet przeczuwać, że za jego życia upadnie Związek Sowiecki, Polska odzyska niepodległość, a tym samym jego zasługi zostaną docenione przynajmniej przez część społeczeństwa.
   Prof. WOJCIECH ROSZKOWSKI, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN:
- Ocena zachowania płk. Kuklińskiego jest przede wszystkim pochodną stosunku do PRL. Jest jasne, że dla osób, które uważają, iż Polska Ludowa była suwerennym państwem, pułkownik będzie zdrajcą. Bohaterem natomiast jest dla tych, którzy PRL uznają za twór podległy Związkowi Sowieckiemu. Ja pozytywnie odbieram Kuklińskiego, dlatego że jego szpiegowska działalność na rzecz Amerykanów służyła bezpieczeństwu Polski. Sowieckie plany agresji zakładały, że gdy Układ Warszawski rozpocznie wojnę z NATO, jego wojska zostaną zaatakowane bronią jądrową na terytorium Polski, bo Kreml wiedział, iż NATO będzie musiało użyć tej broni, gdyż w przeciwnym razie Europa Zachodnia zostanie zajęta w ciągu niespełna dwóch tygodni. Kukliński o tych planach wiedział. Płk prof. Jerzy Poksiński przytacza dokument sporządzony przez dowództwo Pomorskiego Okręgu Wojskowego w latach 70., z którego wynika, iż polscy planiści wojskowi przewidywali, że w razie ataku jądrowego zginie kilka milionów Polaków, nie mniej jednak niż 3 miliony._
(K.W.)

Ode mnie

Sędziowie

   Czyny pułkownika Ryszarda Kuklińskiego jeszcze długo będą wzbudzać spory i emocje. Obrzydliwe jest tylko to, że najwięcej za złe mają mu ci, którzy każdego dnia, przez wiele lat, zaprzedawali Polskę Moskwie.
    TOMASZ DOMALEWSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski