Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"C'est la vie" Andrzeja Zauchy

Redakcja
Zdjęcie z książki "Andrzej Zaucha - krótki szczęśliwy żywot"
Zdjęcie z książki "Andrzej Zaucha - krótki szczęśliwy żywot"
10 lat temu zgłosiłem na tych łamach pomysł, by uczcić pamięć Andrzeja Zauchy jakąś nagrodą. Właśnie w Krakowie, wszak był jego miastem; krótko był, gdy dosięgły go kule zabójcy miał ledwo 42 lata.

Zdjęcie z książki "Andrzej Zaucha - krótki szczęśliwy żywot"

10 października 1991 roku zginął od kul blisko teatru

Nagrody nie ma, jest Festiwal Pamięci Andrzeja Zauchy "SERCA BICIE" - w Bydgoszczy. W Krakowie jutro odbędzie się koncert poświęcony temu wyjątkowemu artyście. Dobre i to, choć chciałoby się jakiegoś śladu trwałego. Minione dwie dekady w niczym przecież nie osłabiły miru, jakim ten genialny wokalista był otoczony, na który bez wątpienia zasłużył.

***

Andrzej Zaucha zastrzelony. Informacja ta w czwartkowy wieczór 10 października 1991 roku obiegła Kraków momentalnie. Na miejsce tragedii zaczęli przyjeżdżać przyjaciele - muzycy jazzowi, piosenkarze... Zwłoki Andrzeja leżące koło jego żółtego mercedesa, już przykryte, odbierały wszelką nadzieję. Chariklia Sikorowska widząc leżący obok bukiecik pomyślała, że to pewnie dla męża; Andrzej Sikorowski obchodzi tego dnia urodziny, Andrzej Zaucha i Zuza Leśniak też mieli być gośćmi.

***

Andrzej Zaucha to muzyczny samouk, który jako 8-latek zasiadł do perkusji podczas jakiegoś wesela, by zastąpić ojca. "Ojciec uczył go grać na perkusji, mój brat uczył go grać na trąbce, a śpiewania w ogóle się nie uczył, bo od razu umiał" powie już po śmierci Andrzeja jego mama. Na perkusji grał jeszcze parę lat, aż zaczął śpiewać, ale i powrócił do niej, zaangażowany do znaczącej ongiś grupy Old Metropolitan Band; nawet ukazała się w Niemczech płyta z Zauchą jako pałkerem.

Nie chodził do szkół muzycznych, przerwawszy naukę w liceum, ukończył dwuletnią szkołę zecerów (niegdysiejsi zecerzy "Dziennika Polskiego" pamiętali go z praktyki w drukarni), ale miał niebywały talent - wspaniały głos, świetny feeling, wyczucie rytmu, muzycznej frazy...

Dla muzyki zrezygnował z kariery sportowej w kajakarstwie górskim; był nawet typowany na olimpiadę w Tokio, ale w tym czasie dostał propozycję gry w zespole Czarty. "...w ciągu jednego dnia rzuciłem z hukiem ten cały sport. I nie żałuję" - komentował po latach młodzieńczą decyzję. Na olimpiadę pojechał do Monachium - jako wokalista grupy Anawa.

Talent ujawnił pod koniec lat 60. jako wokalista krakowskiej grupy Dżamble, z którą zbierał nagrody, m.in. podczas festiwalu Jazz nad Odrą. Ich płyta, jedyna, "Wołanie o słońce nad światem" była u progu lat 70. czymś absolutnie odkrywczym, a udział w nagraniu takich uznanych już jazzmanów, jak: Michał Urbaniak, Tomasz Stańko, Janusz Muniak, Zbigniew Seifert jedynie potwierdzał wyjątkowość tej jazz-rockowej formacji. I pokazywał ogromny potencjał Zauchy.

A potem rozstał się z Dżamblami, by podjąć współpracę z Janem Kantym Pawluśkiewiczem, gdy drogi muzyczne współtwórcy Anawa i Marka Grechuty się rozeszły. Szybko opanował niełatwy materiał muzyczny, a potem nagrał z Anawa płytę z takimi utworami, jak m.in.: "Nie przerywajcie zabawy", "Ta wiara" czy "Jak linoskoczek". Tyle że szybko się wycofał, wyjechał na kontrakt do Austrii, co wymagało nauczenia się gry na saksofonie - opanował ją w trzy tygodnie! "W nim już wtedy odezwał się przyszły showman, a w Anawa miał do śpiewania niełatwą poezję" - powie po latach Jan Kanty.
I tak przez kilka lat zarabiał śpiewając i grając w klubach i lokalach Europy.

W Polsce na dobre zaistniał dopiero w latach 80. Na estradzie, ale także na scenie Teatru STU, gdzie po raz pierwszy pojawił się w wystawionej w namiocie przez Krzysztofa Jasińskiego operze Jana Kantego Pawluśkiewicza "Kur zapiał".

"Był niewyedukowany profesjonalnie, ale natura zrekompensowała mu to w postaci niesamowitej pamięci muzycznej. Jego czas uczenia się arii operowych był 10-krotnie krótszy od wielu osób wykształconych w Akademii Muzycznej" - powie o Andrzeju kompozytor, który tworzył "Kura..." - na motywach poematu Wiesława Dymnego - właśnie z myślą o Zausze. "Zaangażowaliśmy gwiazdy Opery w Krakowie i Andrzej był w tym gwiazdozbiorze gwiazdą najjaśniejszą" - wspominał kompozytor, opowiadając, jak to Zaucha, nie znając nut, biegle śpiewał jako Pan Jasio trudne partie z towarzyszeniem 80-osobowego chóru i orkiestry symfonicznej.

A potem powstała kameralna wersja "Kura...". "Gdyby to ode mnie zależało, zmusiłbym Andrzeja Zauchę do stałych występów w teatrze" - napisał po niej recenzent. A występował tam wokalista obok takich aktorów jak Edward Lubaszenko czy Andrzej Kozak. I ani przez moment im nie ustępował. Grała w tej wersji i Zuza Leśniak.

Z myślą o Zausze pisał też "Pana Twardowskiego" Janusz Grzywacz; musical, w którym Zaucha tak wspaniale wcielił się w rolę tytułową. "Po 100 przedstawieniach zorientowałem się, że Andrzej w sposób konsekwentny, ale i skromny, potrafił cały spektakl podporządkować swojej wielkiej indywidualności artystycznej" - powie mi po latach reżyser Krzysztof Jasiński. Fakt, to Zaucha - śpiewając, grając na saksofonie, fruwając pod kopułą sufitu na wielkim kolorowym kogucie - sprawiał, że spektakl był świetnie przyjmowany, co potwierdza i zwycięstwo w plebiscycie publiczności XXIX Rzeszowskich Spotkań Teatralnych w 1990 roku.

***

10 października 1991 roku odbyły się w STU 130. i 131. przedstawienia musicalu. Jak zawsze z Zauchą w roli tytułowej i z Zuzanną Leśniak, 26-letnią aktorką, debiutującą tego dnia w roli Diabełka. Po godz. 21 wyszli z teatru, udając się na pobliski parking. Tam czekał już jej mąż... Padło dziewięć strzałów. Andrzej Zaucha zginął na miejscu, ona zmarła w szpitalu. O tym, że zastrzelił też żonę, zabójca dowiedział się następnego dnia.

W kręgu przyjaciół piosenkarza zrodziło się od razu podejrzenie. Jedna z osób skontaktowała się z policją. Niepotrzebnie. Zabójca wsiadł bowiem do swojego peugeota i pojechał na policję. "Zabiłem człowieka - oświadczył. - Oddaję się do waszej dyspozycji. W samochodzie jest broń...".

"Człowiek, który się zgłosił (...) według pierwszych ocen całe zdarzenie przygotował z premedytacją, o czym świadczy wwieziona nielegalnie do kraju broń. Mamy informacje, że wcześniej się odgrażał. (...) Motywy mogę określić jako bardzo osobiste, jako akt zemsty..." - mówił mi nadkom.sarz Maciej Kotarski.
***

Z tego parkingu pojechał pod komisariat przy placu Wolności także Zbigniew Wodecki. "Zobaczyłem Krzyśka Jasińskiego; stał na chodniku i płakał".

To po części Wodecki sprawił, że w połowie lat 80. o Zausze usłyszał cały kraj. Po sukcesie "Chałupy welcome to" nie chciał już nagrywać kolejnej żartobliwej piosenki "Pij mleko". Zaproponował Ryszardowi Poznakowskiemu Zauchę. Piosenka stała się przebojem, w czym pewnie pomógł i teledysk Krzysztofa Haicha. A potem pojawiły się kolejne piosenki: "Jak na lotni", "C'est la vie - Paryż z pocztówki", "Bądź moim natchnieniem", "Leniwy diabeł".

Piosenki, a zwłaszcza teledyski Haicha ujawniły zdolności aktorskie Zauchy. Jego vis comica widoczna była także na estradzie, na przykład w programach kabaretowych z Krzysztofem Piaseckim (YouTube pokazuje ich skecz o Naskosie Janie, ratowniku GOPR, zarejestrowany w Klubie Pod Jaszczurami). Przez niemal dwa lata z Piaseckim i Andrzejem Sikorowskim tworzyli trio Sami. A propos teledysków. Kręcili kolejny, do "Nas nie rozdzieli", Haich wymyślił sobie, że postarzy Andrzeja, na co usłyszał: "Nie, nie chcę wyglądać staro...".

Miał Andrzej wielkie poczucie humoru, co mogłem obserwować i prywatnie. "Dusze, do których dołączyła Jego dusza, są teraz radośniejsze" - powie Ewa Bem. "Ludzie w jego obecności stawali się pogodniejsi i odprężeni. Biła z Niego jakaś siła, która zabierała stres i tremę" - oceniał Ryszard Rynkowski, który stworzył z Zauchą arcyzabawny duet "Baby, ach te baby" - był nawet pomysł stworzenia polskiego Blues Brothers.

"Przypuszczam, że gdyby tata nie był piosenkarzem - byłby komikiem" - wyzna po śmierci ojca córka Agnieszka.

Został piosenkarzem, choć dochodził do sławy długo. Może dlatego, że był zbyt zdolny, w związku z czym śpiewał wszystko? "Jeśli mnie o coś proszą i ja to potrafię, to chętnie się angażuję. Bez względu na styl" - mówił otwarcie. Wybitny gitarzysta jazzowy Jarosław Śmietana zarzucił Zausze brak jednorodnej stylistyki, to, że równie dobrze czuł się w "Pij mleko", jak i "Body and soul". A zarazem przyznał, że "Georgia on my mind" w interpretacji Andrzeja nie rozwijała się, gdyż ...już wersja z końca lat 60. była dziełem skończonym.

W sumie nie zebrał Zaucha ani zbyt wielu przebojów, ani solowych płyt - "Wszystkie stworzenia duże i małe" z piosenkami Tadeusza Klimondy do słów Wojciecha Jagielskiego, składanka z 1987 roku "Stare nowe, najnowsze", już po śmierci wydana "Byłaś serca biciem" z kompozycjami Jarosława Dobrzyńskiego do słów Zbigniewa Książka. Jeszcze płyta "Drzazgi", oddająca współpracę Zauchy z filmem, i wydany w 2004 roku 5-płytowy box (dawno niedostępny) Radiowej Agencji Fonograficznej, ale "dzieł zebranych", uwzględniających nagrania z teatru, z Orkiestrą Zbigniewa Górnego, wciąż brak.

Tak, Andrzej mógł śpiewać wszystko. I popowe hity, i jazz, i kolędy, które na dwa dni przed śmiercią nagrał z Włodzimierzem Korczem, Haliną Frąckowiak i Alicją Majewską. Któż mógł przewidzieć, że to ostatnia płyta w dorobku tego artysty...
"Dokonaliśmy nagrania podczas jednego koncertu, 8 października, a kiedy potem posłuchałem tego w studiu, okazało się, że wszyscy zaśpiewali tak fenomenalnie, że nie ma potrzeby niczego korygować" - wspominał Włodzimierz Korcz.

Alicja Majewska: "Przed nagraniem byliśmy w domu Andrzeja, bodaj po raz pierwszy przyjmował gości od czasu śmierci żony, była jego mieszkająca w Paryżu mama, była Zuza, przeżywaliśmy tę całą sytuację... Nikt z nas nie przewidywał rychłego dramatu, choć Andrzej może coś czuł...

Dzień po nagraniu spotkaliśmy się bowiem wszyscy w studiu - Halinka Frąckowiak, Andrzej, Włodek - i Andrzej rzucił: "A to może byśmy jakiejś whisky się napili. Alusia, skoczysz? Tu blisko jest dom towarowy...". Zobaczył moje zdumienie i sam skoczył. Dziś wiem, że on się bał, nie chciał wychodzić... Dzień później wieczorem zagrał Pana Twardowskiego. Ostatni raz...".

Śmierć Eli w sierpniu 1989 roku przeżył Andrzej ogromnie. Zmarła nagle z powodu guza mózgu. Poznali się będąc nastolatkami i zostali wspaniałym małżeństwem, oddanymi sobie przyjaciółmi. Byli, jak dwie połówki. Gdy odeszła, on długo nie skrywał cierpienia i bólu, podobnie jak żalu, że Ela nie widzi go jako Pana Twardowskiego, w którego wcielał się już jako wdowiec.

Przeglądam rozmaite wspomnienia o Andrzeju, m.in. z wydanej dwa lata po jego śmierci wysiłkiem przyjaciół Małgorzaty i Tomasza Bogdanowiczów książki "Andrzej Zaucha - krótki szczęśliwy żywot". Wszyscy - kompozytorzy, piosenkarze, muzycy - podkreślają jedno: był niesłychanie zdolny, miał genialną intuicję, absolutny słuch. Kariera się dopiero przed nim otwierała. I mówią o cudownym człowieku - przyjaznym wobec świata i ludzi, których sobie zjednywał rozbrajającym uśmiechem, pogodą ducha, niebanalnym poczuciem humoru, życzliwością, bezpośredniością i całkowitym brakiem zawiści. "On nie miał żadnych wrogów, z wyjątkiem tego, który go zabił" - puentował jeden z przyjaciół.

"Wśród ludzi, których znałem, był jednym z najbardziej czystych moralnie" - to opinia Zbigniewa Wodeckiego.

I oto spotkali się: dojrzały spełniony artysta, mający dorastającą córkę, i młoda, także śpiewająca, aktorka; umierając miała 26 lat. Jej małżeństwo trwało trzy lata.

Zaprzyjaźniony z jej mężem Jan Polewka powiedział mi po tym zabójstwie: "Tu trzeba mówić o splocie wielkich namiętności, rozpatrywać to, co się stało, w kategoriach tragedii antycznej, Szekspira, Dostojewskiego". I dodawał też: "My, którzy ich blisko znaliśmy, nie możemy sobie darować, że nie udało się tej tragedii zapobiec... Ale też nie przypuszczaliśmy, że rzecz może sięgnąć rozmiarów aż tak tragicznych".

Poczucie winy, że "nie udało się zapobiec" pojawi się w wielu wypowiedziach. Bo przecież każdy coś wiedział - na kilka dni przed tragedią Andrzej mówił o pogróżkach pod swoim adresem, i o własnych lękach...
"Przyjaciół było tylu wokół, a nikt nie dostrzegł nadchodzącej tragedii" - usłyszałem od siostry Zuzanny Leśniak, Elżbiety Pietruch. Rozmawiałem z nią na kilka godzin przed pogrzebem, gdy przyjechała do Krakowa po zwłoki siostry, a mimo to o jej zabójcy, a swoim szwagrze wyrażała się z największym współczuciem. To ona wraz z rodziną zamówiła wieniec od męża, który mógł szokować, podobnie jak podpis na klepsydrze: "Matka, siostra, mąż i przyjaciele".

On dla przyszłej żony powrócił do Kościoła, miesiąc przed ślubem przystąpił do sakramentu bierzmowania... Potem do swego francuskiego nazwiska dołączył nazwisko żony. Ale coś sprawiło, że ona zafascynowała się Zauchą, artystą już uznanym, w przeciwieństwie do męża, który jako reżyser szukał swego miejsca w teatrze...

"Tego nie można rozpatrywać w kategorii romansu i przygody. Zdarzyła się wielka miłość... Ona zafascynowana jego śpiewem, on wspierający ją w jej wokalnych poczynaniach... Zuzka była stale sama, mąż za granicą... Kiedy przyjechał miesiąc temu, powiedziała mu, że chce się rozwieść... Tydzień przed śmiercią radośnie oznajmiła mi, że on się zgadza. Myśleli z Andrzejem o ślubie..." - mówił mi 15 lat temu zaprzyjaźniony z obojgiem Zbigniew Książek.

***

Ives Goulais został skazany na 15 lat pozbawienia wolności; sąd uznał, że z premedytacją zabił Andrzeja Zauchę i nieumyślnie spowodował śmierć żony.

***

"C`est la vie - Paryż z pocztówki", jedna z piękniejszych piosenek Andrzeja. "C`est la vie" - tytuł jutrzejszego koncertu w Teatrze im. J. Słowackiego. Cierpko przypominają, że morderca Andrzeja jest Francuzem.

WACŁAW KRUPIŃSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski