Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Charlie" prowokuje, muzułmanie krytykują

Remigiusz Półtorak
Francja. Do zamachu, ale dopiero po tygodniu, przyznała się Al-Kaida Półwyspu Arabskiego

Kiosk niedaleko stacji metra Alesia, na południu Paryża. Dzień się jeszcze dobrze nie obudził, ale w półmroku stoi kilkudziesięcioosobowa kolejka, wszyscy chcą kupić przynajmniej jeden egzemplarz "Charlie Hebdo". Kioskarka krzyczy, żeby przyjść na drugi dzień, bo tygodnika już nie ma.

Tak wyglądało wczoraj wiele punktów prasowych, nie tylko we francuskiej stolicy. Prawie w każdym z nich sprzedający musieli wywiesić kartki z informacją, że gazety "Charlie Hebdo" już nie ma.

Do godziny 10 nakład został wyczerpany w całym kraju. I to nie ten milionowy, jak planowano wcześniej, ale trzymilionowy. Wczoraj, widząc, jakie jest zainteresowanie, została podjęta decyzja o kolejnym dodruku. Tym razem do pięciu milionów egzemplarzy. Gazeta teoretycznie ma być w sprzedaży do 19 stycznia, ale już dzisiaj jest to wątpliwe.

Także dlatego, że pojawili się "czytelnicy", którzy chcą na tym zarobić. Niektórzy kupowali wczoraj po kilkanaście egzemplarzy - albo tyle, ile się dało - by potem je odsprzedawać. Na portalach aukcyjnych cena osiągała astronomiczne, jak na gazetę, kilkaset euro.

To pierwsza taka sytuacja w historii, nie tylko prasy francuskiej. Tygodnik ma być też przetłumaczony na pięć języków i rozprowadzany w ponad dwudziestu krajach.

Ogromne zainteresowanie, które towarzyszy "Charlie Hebdo" od tygodnia, gdy 10 osób związanych z redakcją zostało zabitych z zimną krwią przez zamachowców, w tym najbardziej znani rysownicy, nie jest jednak wszędzie przyjmowane z takim samym poparciem dla wolności słowa i dla ofiar.

Jak można było oczekiwać, kolejna okładka z prorokiem Mahometem (który wypowiada najbardziej charakterystyczne od tygodnia hasło "Jestem Charlie") nie przypadła do gustu wielu muzułmanom żyjącym we Francji, a przede wszystkim w krajach, gdzie islam jest religią dominującą.

Powszechne potępienie kolejną, jak to określono, prowokacją było wczoraj słychać niemal na całym Bliskim Wschodzie.
Rzecznik irańskiej dyplomacji mówił wprost o "nadużyciu wolności słowa, które jest rozpowszechniane na Zachodzie i powinno być zakazane". Najczęściej pojawiały się słowa o obrażaniu uczuć religijnych muzułmanów, choć jednocześnie - jak w przypadku wielkiego muftiego Jerozolimy - z wyraźnym odrzuceniem uciekania się do przemocy.

Nawet w Turcji, która uważa się za laicką, tylko jedna gazeta zdecydowała się na przedrukowanie rysunków "Charlie Hebdo", a wczoraj się okazało, że nikt inny nie będzie mógł tego zrobić, bo sąd w Diyarbakir zablokował możliwość publikacji pierwszej strony tygodnika z wizerunkiem Mahometa. Argumentacja? "Wolność słowa nie uprawnia nikogo do tego, aby mówić, co się chce".

Co ważne, trzy kraje Maghrebu - Maroko, Tunezja i Algieria - gdzie wpływy francuskie były najsilniejsze, zabroniły sprzedawania "Charlie Hebdo". Zresztą, marokański minister spraw zagranicznych w ostentacyjny sposób odmówił udziału w niedzielnym marszu w Paryżu, argumentując to oburzeniem "bluźnierczymi karykaturami proroka".

Tymczasem kolejne amatorskie nagranie, które pojawiło się w sieci (być może, że zrobione przez Polaków, bo pojawiają się w nim polskie słowa), rzuca nowe światło na tragiczne wydarzenia w "Charlie Hebdo", a przede wszystkim na to, co działo się tuż po ataku. Na filmie widać, jak bracia Kouachi spokojnie kręcą się koło samochodu zaparkowanego na środku przejścia dla pieszych, wykrzykują, że pomścili Mahometa, a jeden z nich najwyraźniej nie potrafi wymienić magazynku w kałasznikowie, bo prosi o to brata.

Wszystko dzieje się wolno, jakby obydwaj wręcz chcieli zakomunikować osobiście, że dokonali masakry. Za chwilę okazuje się, że w ich kierunku jedzie, pod prąd, radiowóz, który musi szybko wycofać, bo bracia wysiadają z citroena i zaczynają ostrzeliwać policjantów. To najpewniej wtedy zginął jeden z funkcjonariuszy.

Nie wszyscy są Charlie
* Poparcie dla "charlie hebdo" nie jest wcale powszechne wśród licealistów i studentów - pisze "Le Monde". I przytacza wiele opinii młodych ludzi, którzy zwracają uwagę, iż należy rozróżnić wolność słowa od tego, że można jednocześnie kogoś obrazić. "Oczywiście, że jestem przeciwko terroryzmowi, ale nie podobają mi się takie karykatury. Ich autorzy nie szanowali muzułmanów, którzy tworzą znaczną część francuskiego społeczeństwa. Prawdziwe pytanie nie dotyczy bowiem wolności słowa, ale właśnie szacunku dla innych" - mówi na łamach gazety Sophia, studentka Sorbony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski