Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chce pobiec śladami św. Jakuba.I podziękować Bogu za opiekę

Maciej Hołuj
Maciej Hołuj
Sylwetka. Zakończony właśnie sezon narciarski był dla Sylwii Jaśkowiec bogaty w wydarzenia i wyczerpujący. Najważniejszym startem biegaczki z podmyślenickich Osieczan był udział w Igrzyskach Olimpijskich w Soczi. Jak wspomina go dzisiaj zawodniczka?

Trwały igrzyska w Soczi, a w Osieczanach, przed telewizorem, rodzice Sylwii trzymali za nią kciuki. Tata Kazimierz nie spuszczał wzroku z 40-calowego ekranu i krzyczał z rękami w górze: - Teraz Sylwuniu, teraz, dawaj!

Sylwia posłuchała taty. Pobiegła bardzo dobrze, na miarę swoich aktualnych możliwości. Dzisiaj jest ze swojego występu w Soczi zadowolona. Piąte miejsce w biegu sztafetowym to bardzo dobry wynik. - Te igrzyska były dla mnie kompletne i raczej udane - podsumowała zawodniczka. Pomijając oczywiście upadek.
Pech dopadł ją koło Zasani

Aprzecież cztery lata temu jej kariera wisiała na włosku. Sylwia Jaśkowiec miała wypadek. Trenowała akurat na nartorolkach na drodze koło Zasani . Żeby uniknąć rozjechania przez skręcający gwałtownie autobus salwowała się ucieczką do przydrożnego rowu. Był tam betonowy przepust. Uderzenie w niego okazało się dla zawodniczki brzemienne w skutki; pogruchotała barki staw łokciow. Miała liczne siniaki oraz stłuczenia.

Hart ducha znaczy bardzo wiele

- Wszyscy byliśmy zdruzgotani - wspomina mama Sylwii Zofia Jaśkowiec, najbardziej oddany kibic swojej córki. - Sylwia była w momencie wypadku w doskonałej formie, czuła się niezwykle silna, pracowała w pocie czoła, aby mocno wejść w sezon, a tu taki dramat.

Kiedy doszło do wypadku zawodniczka miała za sobą doskonały występ na mistrzostwach świata juniorek, podczas których wywalczyła dwa złote medale. Taki sukces motywuje sportowca do jeszcze bardziej wytężonej pracy i wysiłku. Daje poczucie własnej wartości, zapowiada następne wygrane. Dlatego Sylwia była pełna optymizmu.

- Tylko wielki hart ducha Sylwii spowodował, że jest ona dzisiaj tam gdzie jest - twierdzi pani Zofia. - Ośmiogodzinne seanse rehabilitacyjne kilka razy w tygodniu, zabiegi, operacje, to wszystko córka zniosła z wielkim męstwem. Jestem dla niej pełna podziwu. Tak bardzo chciała powrócić do sportu na najwyższym poziomie. Dzisiaj wiemy, że osiągnęła ten cel.

Wspominamy wypadek Sylwii dlatego, że niewielu jest sportowców, którzy po tak wielkim niepowodzeniu potrafią się z niego podnieść i osiągnąć dawną formę, a biegaczka z Osieczan tego dokonała. Sama zawodniczka niechętnie wraca do tamtych chwil i niechętnie o nich mówi.

Vancouver, a Soczi

Cztery lata temu Sylwia Jaśkowiec uzyskała kwalifikacje olimpijskie i pojechała na igrzyska do Kanady. - Jechałam do Vancouver jako młoda biegaczka, bardziej po naukę, niż po wyniki - wspomina zawodniczka. - Były to moje pierwsze igrzyska, wyczekane, wymarzone, wyśnione. Byłam nimi zafascynowana, emocje sięgały zenitu. Do tego ta oprawa, ślubowanie, niepowtarzalna atmosfera jedności, jednej wielkiej, olimpijskiej rodziny.

Pamiętam, że nacisk kładziony był bardziej na fakt bycia w tym miejscu, niż na wynik. Soczi to zupełnie inna olimpiada. Do Rosji jechałam z diametralnie odmiennym nastawieniem. Towarzyszyła mi presja wyniku, miałam być twórcą, a nie obserwatorem tego widowiska.

Oczekiwania były duże bo na kilka tygodni przed olimpiadą zawodniczka LKS Wiśniowa, w rundzie Tour de Ski w Obersdorfie, zajęła trzecie miejsce.

Marzenia, a rzeczywistość

Rodzice przeżywali udział córki w igrzyskach w rodzinnych Osieczanach. Wcześniej trwała kilkumiesięczna rozłąka. Starty w Pucharze Świata, obozy przygotowawcze. Zaraz potem był wyjazd do Soczi. - Tęskniliśmy, ale nie wydzwanialiśmy do córki, żeby jej nie dekoncentrować. Od czasu do czasu pozwalaliśmy sobie na SMS-y - mówi pani Zofia. - Wierzyłam, że jeśli wszystko będzie dobrze, a Bóg jej pomoże będziemy mieli powody do radości.
W pierwszym biegu kwalifikacyjnym w sprincie, na dystansie, na który Sylwia najbardziej liczyła na sukces, zawodniczka upadła. - Dzień przed biegiem spadł świeży śnieg, trasa była bardzo miękka, organizator chcąc ją utwardzić posypał ją solą - wspomina Sylwia. - Ale zamiast oczekiwanego efektu sytuacja uległa pogorszeniu. Na jednym ze zjazdów kopny śnieg przytrzymał moją prawą nartę. Wszystko stało się tak szybko, że nie byłam w stanie w żaden sposób zareagować. Upadłam i tak zakończył się mój udział w tym biegu.

Marzenia legły w gruzach. Podczas upadku pękł but Sylwii, zawodniczka wybiła sobie wskazujący palec lewej ręki, naciągnęła bark. - Przypominałam bałwana, a wstać z ziemi z myślą, że szansa na kwalifikacje minęła bezpowrotnie było bardzo trudno. Nie wiedziałam, czy mam kontynuować bieg. Ostatecznie ze łzami w oczach i poczuciem totalnej klęski przekroczyłam linię mety. Kiedy jednak ochłonęłam z emocji przyszło pozytywne myślenie.

Upadek wywołał sportową złość Sylwii. - Jedna szansa uciekła, ale miałam przed sobą dwa inne biegi i chciałam w nich wypaść jak najlepiej - mówi biegaczka. - W biegu sztafetowym, w którym pobiegłam z Justyną Kowalczyk chodziło o to, aby utrzymać kontakt z czołówką i dać mojej partnerce szanse na udany finisz. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy.

Muzyka i … biblia czyli sposób na stres

W bagażu podróżnym Sylwii zawsze jest laptop i Pismo Święteg. Odtwarzana w komputerze muzyka i lektura biblii działają na nią kojąco, pozwalają zwalczyć stres. Biblię i laptopa zawodniczka zabrała ze sobą także do Soczi. - Staram się codziennie modlić i w modlitwie polecać opiece Boga całą moją rodzinę, proszę o to, aby byli bezpieczni i aby w domu działo się tylko dobrze. To mnie uspokaja. Kojąco działa na mnie także muzyka. Jaka? Od rocka po muzykę poważną. W zależności od chwili i nastroju.

Mama Sylwii potwierdza słowa córki. - Sylwia modli się za nas, ale oczekuje tego samego od nas. Nie zawodzimy jej. To dla niej ważne, więc nie zaniedbuję modlitwy. Świadomość naszej duchowej obecności z nią dodaje jej sił, pozwala włączyć szósty bieg. - Jeśli wiem, że w domu jest zystko w porządku mogę skupić się na tym co robię - mówi Sylwia.

Pamiątka po wypadku wciąż daje znać o sobie

Makabryczne wydarzenia do jakich doszło na drodze w Zasani zostały w pamięci Sylwii. I w jej … barku. Tytanowej płytki nie udało się lekarzom wyjąć do dzisiaj. Podobno pękały wiertła przy próbach jej usunięcia.

- Świadomość tego, że znów zostanie podjęta próba usunięcia tytanu towarzyszy mi wszędzie. Bo choć przywykłam do tego metalu muszę się go pozbyć. Chodzi o moje zdrowie i umożliwienie przeprowadzenia koniecznych badań.

Sylwia nic nie wspomina o bólu, który towarzyszy jej na co dzień. Pytana o to odpowiada: - Kiedy nas boli jesteśmy bardziej zawzięci, chcemy udowodnić sobie, że pokonamy ból, że nie stanie nam na on drodze do osiągnięcia celu.

W 2015 roku biegaczkę z Osieczan czekają mistrzostwa świata w Fallun i Sylwia jeszcze nie zdecydowała, czy poddać się operacji wyjęcia płytki juz teraz, czy poczekać z tą decyzją aż mistrzostwa dobiegną końca. - Operacja to rozcięcie mięśni i ścięgien, potem rehabilitacja. Jeśli zdecyduję się na nią, mistrzostwa obejrzę w telewizji. Nie wiem czy tego chcę. Raczej nie - mówi zawodniczka.

Korea czeka

Sylwia chce sie zakwalifikować na igrzyska w południowokoreańskim mieście Py-eongchang. Ale cztery lata to szmat czasu. - Zamierzam nadal trenować i pojechać do Korei. Na razie jednak nie wiem jaka czeka mnie najbliższa przyszłość. Z dalszej pracy zrezygnował trener kadry biegaczek Iwan Chudac, w jego ślady poszła serwis-manka zajmująca się naszymi nartami. Prezes PZN Apoloniusz Tajner powiedział wprawdzie, że kadrę biegaczek poprowadzi trener Janusz Krężelok, ale śylwia Jaśkowiec twierdzi, że oficjalnie nic o tym nie wie.
Ciepło natomiast wspomina Iwana Chudaca, który sprawił, że Sylwia odzyskała wiarę w siebie i chęć biegania na wysokim poziomie.

- Jestem realistką, sama nie dam rady, musi być trener, musi być ekipa serwismanów. Przed rokiem mierzyłam w pierwszą trzydziestkę w Pucharze Świata, ale kiedy okazało się, że mogę być wyżej, że nawet na podium, aspiracje wzrosły. Motywacji zatem nie brakuje. Jak będzie za cztery lata? Nie wiem, ale Korea czeka.

Co dalej po sezonie?

Od dziesięciu dni Sylwia przebywa w swoim rodzinnym domu w Osieczanach. Ku wielkiej radości rodziców i sześciorga rodzeństwa (czterech sióstr i dwóch braci). Nie było jej tutaj bardzo długo. Cztery miesiące. Sezon dla biegaczki dobiegł końca. Będzie teraz odpoczywać i realizować program roztrenowania.

Do tego akurat żaden trener Sywlii nie jest potrzebny. Zawodniczka sama doskonale wie co i jak ma robić. Pojedzie także na tydzień do sanatorium. Podleczyć zdrowie. Po tak trudnym sezonie należy się jej to bezwzględnie.

Kiedy wróci ma w planie spotkania się z dziećmi i młodzieżą szkolną. Najpierw w Katowicach, potem niedaleko rodzinnej miejscowości w Brzączowicach. Będzie opowiadać i o swojej olimpijskiej przygodzie. I zachecać do oprawiania sportu.

- Marzę także o biegowej pielgrzymce do Santiago de Compostela. Chcę przebiec trasę wiodącą śladami świętego Jakuba, chcę podziękować Bogu za zdrowie i za opiekę nad rodziną - mówi.

- A potem?

- Potem rozpocznę przygotowania do nowego sezonu.

Sylwia Jaśkowiec

Urodzona w Myślenicach, wychowanka UKS Osieczany, dwukrotna złota medalistka MŚ młodzieżowców w Praz de Lys - Sommand (2009), trzykrotna mistrzyni Polski (2006, 2007, 2008), uczestniczka olimpiad w Vancouver i w Soczi. Na igrzyskach w Soczi zajęła 5. miejsce w finale sprintu drużynowego, gdzie pobiegła razem z Justyną Kowalczyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski