Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcę zbudować w Oświęcimiu solidną drużynę

Rozmawiał Jerzy Zaborski
Josef Dobosz ma nadzieję, że uda mu się wpoić zawodnikom Unii konsekwencję w wykonywaniu założeń taktycznych
Josef Dobosz ma nadzieję, że uda mu się wpoić zawodnikom Unii konsekwencję w wykonywaniu założeń taktycznych fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa. Trener hokeistów Unii Jozef Dobosz ma nadzieję, że każdy zespół będzie czuł respekt, mając zagrać w Oświęcimiu.

– Kończy się pierwszy, najtrudniejszy dla zawodników okres przygotowań do sezonu, czyli letnia praca nad wytrzymałością. Czy może go Pan podsumować?

– Jestem przekonany, że razem z chłopcami wykonaliśmy kawał dobrej roboty, bez której nie można myśleć o prawidłowym funkcjonowaniu w ligowych zmaganiach. Jak wszędzie, tak i w Unii, początki przygotowań do sezonu były trudne.

– Czy może Pan powiedzieć nieco jaśniej?

– Pamiętajmy, że w związku dopinaniem budżetu przez działaczy przygotowania rozpoczęliśmy tydzień później, niż zakładaliśmy. Część młodych zawodników, zdających matury, w pierwszym okresie myślami była w szkolnej ławie, żyjąc głównie tematami z egzaminów dojrzałości. Z czasem jednak wszystko wróciło na właściwe tory.

– Czy spróbowałby Pan porównać obecną kadrę do tej sprzed roku?

– Nie mogę nikogo zmuszać do pozostania w Oświęcimiu. Nie będę ujawniał wszystkich tajemnic szatni, ale za niektórymi zawodnikami płakał nie będę. Wolę mieć jedność w drużynie. Najbardziej szkoda mi Filipa Komorskiego. On jest bardzo poukładany nie tylko na lodzie, ale także poza nim. Gdyby pozostał w Oświęcimiu, byłby ważnym elementem mojej układanki.

– Trudno się jednak dziwić zawodnikom, że postawili na sportowy rozwój, skoro w Oświęcimiu, po zakończeniu sezonu, brakowało stabilizacji i tak naprawdę nikt nie był w stanie powiedzieć, czy zespół przystąpi do rozgrywek.

– Owszem, ale to jest tylko jedna strona medalu. Skoro tyszanie mają jeden z największych budżetów w ekstraklasie, stać ich będzie na sprowadzenie zawodników z najwyższej półki. Śmiem twierdzić, że ci, którzy odeszli z Unii, będą grywać w GKS „ogony”, czyli zaliczą po kilka zmian w meczu. Najczęściej na jego początku, jeszcze przy bezbramkowym wyniku, albo jak będzie on już rozstrzygnięty. Spodziewam się, że zawsze zagrają przeciwko Unii, bo będą walczyć na podwójnych obrotach. Tymczasem w Oświęcimiu graliby całe spotkania. Wychodziliby na przewagi czy osłabienia. Teraz proszę sobie położyć na szali te dwie opcje i odpowiedzieć na pytanie, gdzie zawodnicy na dorobku mieliby większą szansę rozwoju?

– Wróćmy jednak do Unii. Czy spośród obecnych młodych zawodników dostrzega Pan jakąś hokejową perełkę?

– W pierwszym okresie pracy nad wytrzymałością z przyjemnością patrzyłem na Dariusza Wanata. Temu chłopcu zawsze było mało treningu. Ostatnie dwa sezony spędził w Sanoku, gdzie grę w juniorach łączył z występami w seniorach. Nie wszyscy młodzieżowcy pracowali jak Wanat. Na początku niektórzy oszczędzali się na zajęciach, patrząc, co robią starsi koledzy. Potem to zaangażowanie wzrosło, bo nagle okazało się, że starsi wiekiem zawodnicy zaczynają zawstydzać młodzież. Pozytywnie też oceniam pracę Patryka Malickiego i Kamila Paszka.

– Jakie z tego płyną dla Pana wnioski?

– Ogrom pracy czeka mnie w sferze mentalnej zawodników. Ponoć charakter wysysa się z mlekiem matki, ale chłopców wchodzących w dorosły hokej wciąż można jeszcze ukształtować. Postawa pierwszej drużyny musi być wzorem dla grup młodzieżowych, żeby następne pokolenia, wchodząc do pierwszego zespołu, nie trafiały na barierę, która dla wielu może się potem okazać nie do pokonania. Przecież wiele spotkań w ekstraklasie wygrywa się sercem. Najlepszym przykładem tego było w ubiegłym sezonie nowotarskie Podhale, które potrafiło sięgnąć po brązowy medal.

– Takiej przemiany nie należy się jednak spodziewać z dnia na dzień...

– Na budowę zespołu potrzeba dwóch, trzech sezonów, pod warunkiem że jego kadra będzie stabilna. Mam świadomość tego, że czeka mnie nowe wyzwanie. Nie jest sztuką mieć pieniądze i zbudować sobie „samograja”. Wierzę, że uda nam się zbudować mieszankę rutyny z młodością, która wielu faworytom może pokrzyżować szyki. Jak się dobrze wystartuje, to potem wygrane nakręcają atmosferę. Znowu mogę przywołać przykład Podhala, które było przecież nawet liderem. Owszem, przeżywało też trudne chwile, ale wypracowana u progu zaliczka była dla niego zaworem bezpieczeństwa.

– Jakie ma Pan plany na nowy sezon?

– Trudno dzisiaj mówić o planach, skoro zakończyliśmy pracę „na sucho”. Chcę, żeby chłopcy uwierzyli, że jeśli będą realizować założenia taktyczne, potrafią pokonać każdego. Nawet mistrza Polski. Marzy mi się, żeby każdy zespół przyjeżdżający zagrać w Oświęcimiu czuł przed Unią ogromny respekt. Dlatego musimy się przestawić na agresywny hokej. Nie mogą mieć miejsca obrazki z poprzedniego sezonu, kiedy zawodnicy w nieskończoność „wozili” krążek po okręgach pod bandami czy za bramką. Recepta na dobre widowiska jest prosta: serce na lodzie, wytrzymałość i konsekwencja taktyczna.

– Jakie jest Pana zdanie odnośnie pomysłu o obowiązku rozegrania połowy spotkań w sezonie przez polskiego bramkarza?

– To największy absurd, z jakim się ostatnio spotkałem. Jeśli jakiś klub decyduje się na pozyskanie obcokrajowca, to przede wszystkim dlatego, żeby był oparciem dla zespołu. Czy ktoś zdecyduje się wydać wielkie pieniądze na bramkarza zza granicy, który połowę sezonu przesiedzi na ławce?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski