Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcę zostać w Sandecji

Rozmawiał Daniel Weimer
Marcin Makuch swoją karierę zaczynał w zespole Hutnika Kraków
Marcin Makuch swoją karierę zaczynał w zespole Hutnika Kraków fot. Andrzej Banaś
Rozmowa z MARCINEM MAKUCHEM, czołowym piłkarzem sądeckiego pierwszoligowca.

– Jak zwraca się do Pana w szatni Szymon Kuźma?

– A jak się ma zwracać? Normalnie: Marcin. Jesteśmy na stopie koleżeńskiej.

– Pytam piłkarza, który ukończył 35 lat, podczas gdy wspomniany Kuźma liczy sobie lat zaledwie 18. Mógłbyś być jego ojcem.

– Rozumiem, że to żarty. Nie jestem dla nikogo mentorem, chociaż przyznaję, że ze strony młodych piłkarzy spotykam się z wyrazami szacunku. To dobrze wychowani, ułożeni chłopcy. W drużynie sportowej nie powinno być podziałów na młodych i starych, na wychowanków klubu i ludzi z zewnątrz, Polaków i obcokrajowców. Płyniemy na wspólnym statku, zmierzamy do tego samego celu.

– Którym w tym roku jest zaledwie utrzymanie się w I lidze. Pamięta Pan równie kiepski sezon Sandecji?

– Bodaj w trzecim roku naszego pobytu w I lidze też do końca nie byliśmy pewni uniknięcia degradacji. Ostatecznie utrzymaliśmy się kosztem Polonii Bytom. Ale rzeczywiście, ten sezon jest wybitnie dla nas nieudany.

– Jakie czynniki złożyły się na tak niekorzystny bilans?

– Sam się nad tym zastanawiam. Do rundy wiosennej przystąpiliśmy z bardzo wąską kadrą zawodniczą. Prześladowały nas kontuzje, ciągle ktoś wypadał za nadmiar kolorowych kartoników. Ja wiem, że podobne przykrości dotykały także i inne zespoły, ale ich trenerzy mieli większą swobodę manewru zawodnikami.

– Efekt tego jest taki, że na dwie kolejki przed końcem wciąż nie jesteście na sto procent pewni uniknięcia spotkań barażowych o zachowanie miejsca w I lidze.

– Potrzebny nam jest jeden punkt. Jestem pewien, że zdobędziemy go w sobotnim meczu z Dolcanem Ząbki. Daję sobie głowę uciąć, że Sandecja nie spadnie. Nas jednak remis nie zadowoli. Kibice oczekują zwycięstwa. Rozumiem ich frustrację, mają prawo być niezadowoleni. Płacą przecież za bilety i oczekują satysfakcji. Czasem słyszymy kierowane pod naszym adresem nieprzyjemne okrzyki. Zapewniam, że choć czasami różnie to na boisku wygląda, to nam – piłkarzom najbardziej zależy na korzystnych rezultatach. I już nie chodzi tylko o pieniądze. Utożsamiamy się z klubem. Poza tym istnieje coś takiego jak sportowa ambicja.

– Jest Pan obecnie jedynym piłkarzem, który nieprzerwanie gra w Sandecji od chwili, gdy przed sześcioma laty awansowała do I ligi. Nie czuje się Pan jak antyk w sklepie z zabawkami?

– Już mówiłem, że w drużynie nie ma podziału na starych i nowych. Ale to prawda, po raz pierwszy do I ligi awansowali także Marek Kozioł i Maciej Bębenek, kilka miesięcy później dołączył do nich Rudolf Urban. Oni jednak mieli przerwę na występy w innych klubach.

– Czuje się Pan sądeczaninem pełną gębą?

– Moim rodzinnym miastem jest Kraków. I to on jest najważniejszy. Sam siebie określam jednak mianem „sączersa”. Nie ma co ukrywać, zżyłem się z waszym miastem.

– A Sandecja nadal jest Pana drugim domem?

– Nie rozumiem, po co to słowo „nadal”?

– Naszą ostatnią, przeprowadzoną jeszcze przed sezonem rozmowę, zakończył Pan zapewnieniem, że z własnej woli Sandecji nigdy nie opuści. Trwa Pan przy tym postanowieniu?

– Oczywiście. Nic się pod tym względem nie zmieniło. W czerwcu kończy mi się kontrakt i piłka znajduje się obecnie po stronie działaczy Sandecji. To od nich będzie zależało, czy pozostanę w Nowym Sączu.

– Nawet, gdyby, odpukać, Sandecji miało zabraknąć w I lidze?

– Nawet wówczas.

– A jeśli prezesi sądeckiego klubu uznają, że nie jest już Pan im potrzebny?

– Do ławki w szatni się przecież nie przyspawam. Czuję się dobrze, butów zatem na kołku na pewno nie zawieszę. Pokopię jeszcze w jakimś zespole.

– Staje się Pan z wolna żywą legendą Sandecji. Jaki mecz zapadł Panu szczególnie w pamięci?

– Są dwa takie spotkania. Przed trzema laty graliśmy z Górnikiem Polkowice. W drugiej minucie doliczonego czasu zdecydowałem się na strzał po zroszonej murawie zza pola karnego. Piłka pod brzuchem bramkarza wpadła do siatki. Wygraliśmy 1:0. A drugie pamiętne dla mnie zawody odbyły się w rundzie jesiennej tego sezonu. Do 90 min Chrobry Głogów prowadził z nami na naszym stadionie 1:0. W 90 minucie udało mi się doprowadzić do wyrównania, a chwilę później Adrian Frańczak wykorzystał rzut karny i było po zawodach.

– Powróćmy na koniec do trenerskiej rotacji w Sandecji.

– Ciągłe zmiany nie sprzyjały budowaniu drużyny. Coś się rodziło po to, żeby nagle w jednej chwili runąć. Wszyscy szkoleniowcy coś pozytywnego wnieśli do naszego zespołu. Jednak w przyszłości takiej karuzeli z trenerami Sandecja musi się wystrzegać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski