Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcesz zdać egzamin? Kup ode mnie skrypt

Zbigniew Bartuś
Shutterstock
Kontrowersje. Studenci polskich uczelni utrzymują, że zmuszanie ich do nabycia podręczników autorstwa wykładowcy to dość powszechny proceder

"Wykładowca dopuszcza do egzaminu tylko te osoby, które kupią jego książkę i rozwiążą zadania. W oryginale. Ksero i ręczne wypisanie pytań i odpowiedzi nie wchodzi w grę. Równie dobrze można by położyć pieniądze na stół i prosić o ocenę" - twierdzą studenci działającej w Krakowie i na Śląsku Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa Publicznego i Indywidualnego Apeiron.

Uczelnia przedstawia się jako "pierwsza w Polsce placówka ściśle wyspecjalizowana w kształceniu z zakresu bezpieczeństwa i administracji". Jej rektor, Juliusz Piwowarski szczyci się dwoma doktoratami.

Pierwszy zrobił na wirtualnym uniwersytecie... na Sri Lance, drugi - u profesora UJ (obecnie AGH), którego zatrudnił w Apeironie jako wykładowcę. Rektor, "mistrz świata w Karate All Style", dodaje, że "jako pierwszy w Małopolsce zawarł porozumienie z Komendą Główną Policji".

Kiedy pytamy studentów, kto każe im kupować książki w celu dopuszczenia do egzaminu, wskazują dr. Mariusza Rozwadowskiego, który uczy ich o bezpieczeństwie ruchu drogowego i w 2011 roku napisał na ten temat rozprawę doktorską.

To podinspektor policji w stanie spoczynku, zatrudniony również jako pełnomocnik rektora Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie (gdzie obronił doktorat) ds. informacji niejawnych oraz bezpieczeństwa.

- Aby uzyskać dopuszczenie do egzaminu, zostaliśmy zmuszeni do zakupienia książki wydanej przez Apeiron, opracowanej przez dr. Rozwadowskiego. Doktor twierdzi, że takie są wytyczne z dziekanatu. Otrzymaliśmy informację wprost, że bez zakupu książek nie mamy co liczyć na zaliczenie tego semestru - mówią studenci III roku.

- Te twierdzenia są śmieszne! - oburza się Mariusz Rozwadowski. - Od 1991 roku bawię się w wykładanie na uczelni i różne bzdury już studenci wygadywali. To jedna z nich.

- Muszą kupić skrypt?- pytamy.

-To nie moja sprawa. Proszę się zwrócić do władz Apeironu - odpowiada wykładowca. Ale po chwili pyta: - Wie pan, ile kosztuje ta książka?

- Słyszałem, że 30 zł.

- Ależ mniej! I wielkie mi halo o to! - dr Rozwadowski wybucha śmiechem.

Kanclerz Apeironu, Barbara Piwowarska (prywatnie żona rektora) zaprzecza, by "uczelnia wywierała na studentów nacisk, aby obligatoryjnie i odpłatnie nabywali podręcznik". - Był on natomiast zalecany studentom [po 30 zł] jako istotne ułatwienie dla opanowania problematyki objętej zakresem nauczania. Sugestia, że "ksero i ręczne wypisanie pytań i odpowiedzi nie wchodzi w grę" nie pokrywa się ani z prawdą, ani z treścią e-maila, jaki został przesłany do studentów - tłumaczy kanclerz.

Wspomniany e-mail wysłała 29 stycznia mgr inż. Anna Potaczek z dziekanatu: "Szanowni Studenci. Na prośbę dra Mariusza Rozwadowskiego przesyłam przypomnienie o warunkach dopuszczenia do egzaminu (…) Warunkiem dopuszczenia (…) jest oddanie zadań z ostatnich stron Podręcznika Akademickiego. Podręcznik do nabycia w Dziekanacie lub podczas zjazdu. Proszę przekazać grupie."

Studenci wielu uczelni twierdzą, że zmuszanie ich do zakupu skryptów i podręczników autorstwa wykładowcy to dość powszechny proceder. Półtora roku temu jeden z (byłych już) profesorów AGH został za to nawet skazany na wysoką grzywnę i rok więzienia w zawieszeniu.

Kup pan skrypt - norma czy haniebny incydent
Wokół "przymusowego zakupu podręczników" wybuchło kilka skandali. Jeden z nich dotyczył dr. Romana S., wykładającego przez 40 lat na AGH: od zakupu napisanego przez siebie skryptu uzależniał zdanie egzaminu z prawa geologicznego, górniczego i budowlanego. Publikację można było nabyć wyłącznie u niego - w cenie od 30 do... 200 zł. Wykładowca podpisywał każdy egzemplarz, umieszczał też nabywcę w spisie. Książki nie wolno było pożyczać innym.

Po nagłośnieniu sprawy prokuratura przesłuchała ponad 200 byłych studentów. Przyznali, że aby zdać, musieli kupić skrypt. Śledczy uznali to za formę łapówki. W maju 2013 roku 72-letni wykładowca został skazany na rok więzienia w zawieszeniu, trzyletni zakaz wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego, 3 tys. zł grzywny i przepadek 25 tys. zł korzyści z przestępstwa.

Okazało się, że S. był wcześniej upomniany za podobne zachowanie. Po wybuchu skandalu stracił pracę na AGH.
Z podobnym procederem zetknęli się słuchacze Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Poinformowali o nim reporterkę TVN, a ta - podając się za studentkę - nagrała profesora, który radził, co trzeba zrobić, by zdać egzamin. Przede wszystkim: kupić jego książkę.

- Zanim pani przyjdzie, musi tę książkę podpisać, że to jest pani własność - mówił. - A nie mogę jej pożyczyć? - pytała studentka/reporterka.

- No, właśnie nie. Wydawnictwo chce, żeby książka się sprzedała. W ten sposób przymuszam do kupna książki - odparł bez ogródek profesor.

Studenci twierdzą, że od roku alarmowali władze UWr. Bez efektów. Pod naciskiem mediów sprawą zajął się rzecznik ds. dyscyplinarnych. - Profesor został ukarany naganą i zakazem piastowania stanowisk kierowniczych - informuje Bogumił Dudczenko z administracji UWr.

Katarzyna Widziszowska, przewodnicząca zarządu krajowego NZS, studentka prawa i administracji UWr, mówi, że osobiście nie doświadczyła tego procederu. - Miałem kiedyś jednak do czynienia z sytuacją, gdy na końcu książki były testy, które trzeba było rozwiązać i przynieść na zajęcia. Wprawdzie można było te testy przepisać ręcznie, ale dla wygody zdecydowana większość wypełniała oryginał - opowiada. Ma wątpliwości, czy to jest w porządku.

- Student powinien być oceniany przez pryzmat posiadanej wiedzy, a nie w oparciu o to, skąd ją zaczerpnął. Nie można uzależniać oceny od tego, z czego się przygotowywał, bo jest to zaprzeczeniem idei studiów wyższych. Powinny one uczyć samodzielnego myślenia - mówi szefowa NZS.

Jej zdaniem, dobry wykładowca zachęca do korzystania z różnych źródeł, aby poznać problem z wielu punktów widzenia, a nie ślepo przyswajać wiedzę i poglądy zapisane w jakimś skrypcie. Widziszowska zauważa, że otwarci wykładowcy, korzystający z wielu źródeł i pobudzający do myślenia, cieszą się największym uznaniem studentów. Jak to wygląda na krakowskich uczelniach?

Bartosz Pacek z samorządu studenckiego AGH zapewnia, że od czasu feralnego doktora S. podobne sytuacje się nie zdarzały.

- To był incydent. Hańbiący, ale to przeszłość - podkreśla.

- Nie spotkaliśmy się z taką sytuacją - uspokaja Agnieszka Nowbilska z Uniwersytetu Pedagogicznego. To samo słyszymy od działaczy samorządu studenckiego na Uniwersytecie Ekonomicznym i na UJ. - Nigdy nie było mowy o przymusowym zakupie skryptu, są jednak podręczniki, nazwijmy to, preferowane przez danego wykładowcę. Bez ich wnikliwej znajomości po prostu nie da się zdać - opisuje Bartosz Wiśniewski, szef NZS na UJ.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski