Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chciałem lecieć do Smoleńska...

Redakcja
Fot. Michał Gniadek
Fot. Michał Gniadek
Rozmowa z posłem JACKIEM PILCHEM (PJN) w rocznicę katastrofy pod Smoleńskiem

Fot. Michał Gniadek

Panie pośle, przepraszam, ale Ci, którzy nie wsiedli mówią tak samo.

 

- I wielu pewnie nie kłamie. To była prestiżowa sprawa. Znaleźć się na pokładzie z Prezydentem w tak ważnej delegacji i podczas tak ważnej uroczystości. Wielu posłów z różnych partii zabiegało o miejscówkę. Nikt się tym specjalnie nie przechwalał, bo każdy... walczył o swoje.

- A Pan do kogo chodził w tej sprawie?

- Do mojej dobrej koleżanki, dziś świętej pamięci, Kasi Doraczyńskiej z Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Prosiłem, żeby pomogła, żeby po starej znajomości załatwiła miejsce w samolocie. “Są starsi, są rodziny katyńskie. Polecisz przy następnej okazji. Słowo". I w ten sposób pewnie uratowała mi życie. Ale wielu znajomych i dalsza rodzina myślała, że poleciałem samolotem. Sądzili, że Adam Bielan i znajomi z kancelarii załatwią przelot w ostatniej chwili. Został pociąg.

- Dlaczego jechał Pan do Katynia?

- Chciałem wykonać testament mojego dziadka, Stefana Szostka. Był oficerem 16 pułku piechoty. Prosił mnie: “Jak będziesz kiedyś mógł pojechać do Katynia, pomódl się tam za mnie i moich towarzyszy broni".

- Dojeżdżacie na miejsce...

- Jesteśmy w Smoleńsku 10 kwietnia o świcie. Na dworcu kolejowym jako parlamentarzyści wsiadamy do dwóch autokarów i w eskorcie milicji jedziemy do restauracji. Nie wiemy dlaczego reszta delegacji, która dojechała pociągiem została na dworcu.

- Dlaczego nie pojechaliście od razu na miejsce uroczystości, do Katynia?

- Nie wiem. Zresztą po roku wiele rzeczy, które wtedy lekko mnie dziwiły - chodzi o sprawy organizacyjne ze strony rosyjskiej - odczytuję w innym świetle. Czasem sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.

- A gdzie znajdowała się ta restauracja?

- To był taki parking w lesie. Tego dnia niemal odcięty od świata. Dookoła agenci. Pewnie FSB.

- Może chcieli Was podjąć śniadaniem?

- I podjęli. Bardzo przyzwoitym. Sery, wędliny... Ale nagle ktoś mówi: "Słuchajcie, jesteśmy tylko 3 km od Gniezdowa".

- Czyli tam, dokąd przywożono pociągami polskich oficerów przed rozstrzelaniem?

- Tak. I kilka osób natychmiast postanawia iść na stację, żeby się pomodlić. Po mniej więcej pół godzinie przywozi ich z powrotem FSB. "Nie wolno nigdzie chodzić! Nie ma zgody!", słyszymy.

- Czyjej zgody?

- Z tego, co mówił oficer FSB, to zgody nie dała Moskwa. Ale przewodnik mimo to prosi o pozwolenie na odwiedzenie stacji. Negocjacje. Czekamy może kwadrans. I... jest zgoda Moskwy. Ruszamy natychmiast. Jest czas na krótką modlitwę. Zapalamy znicze. Wreszcie jedziemy do Katynia.

- Która mogła być wtedy godzina?

- Nie wiem. Bladym świtem. Gubiłem się w strefach czasowych. Stoimy w długiej kolejce do kontroli. I kolejna rzecz, która daje do myślenia. O ile nikt z Rosjan najpierw specjalnie się nie spieszył, to odprawa nagle przyspieszyła. Robi się dziwnie nerwowo. Wszyscy funkcjonariusze OMON-u nagle na sygnałach wyjeżdżają w kierunku Smoleńska. Patrzymy po sobie ze zdziwieniem. Ale nic nie przeczuwamy.
- Nawet, kiedy Prezydent się spóźniał?

- Nawet wtedy. Siedzimy spokojnie na Memoriale. Czekamy na Prezydenta. Z przodu puste krzesła. Czekanie się wydłuża. Nie wiem, ile to wszystko trwało.

- Jak dowiedzieliście się o katastrofie?

- Początkowo nikt nie mówił o katastrofie. Z różnych źródeł dochodziły informacje, że prezydent się spóźni.

- Z powodu...?

- Jakiejś awarii samolotu. Nic nowego, pewnie zepsuło się koło lub przez inną bzdurę będzie poślizg - ktoś obok komentuje. Ci, którzy latali “Tutkami" wiedzieli, że te samoloty były nieprzewidywalne. W każdej chwili coś mogło się w nich zepsuć.

- W końcu przychodzi ta najgorsza wiadomość.

- Zanim nas poinformowano o katastrofie, napięcie zaczęło gwałtownie narastać. Koledzy odbierają komórki. Zastygają. Ktoś mówi, że samolot się rozbił. Nie wierzę.

- Co Pan wtedy robi?

- Łapię za swój telefon. Chcę sprawdzać swoimi kanałami. W tym momencie dzwoni mój brat. Mama nie była w stanie. Myślała, że lecę. Krzyczę do telefonu: "Michał! Michał! Powiedz wszystkim, powiedz mamie, że żyję!". Drugi telefon do Aśki, mojej żony. Niewiele wcześniej wstała, właśnie miała włączać telewizor, żeby oglądać transmisję. W jej telefonie było już kilkadziesiąt nieodebranych połączeń i kilkanaście sms-ów z informacją o katastrofie.

- Pamięta Pan rozmowę z żoną?

- Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. Byliśmy oboje w wielkim szoku. Chyba zamieniłem kilka słów z moim synem Kubą. Rozłączam się, łapię strzępki informacji od kolegów. Ale niczego nie sposób było się dowiedzieć. Jedni płakali, inni niedowierzali, ktoś się modlił. Któryś kolega poseł nerwowo wybiera jakieś numery. “Dzwonię do Grażyny Gęsickiej i Oli Natalli-Świat. Jacek, one nie podnoszą! Rozumiesz, one nie podnoszą" - mówi przez łzy.

- Nikt nie udzielał Wam informacji na Memoriale?

- Były bardzo skąpe i chaotyczne. Dzwonię drugi raz do Tarnowa. Proszę Aśkę o oglądanie telewizji. Mówi mi, że obydwaj bracia Kaczyńscy mogli być na pokładzie. Paweł Szefernaker, asystent Joachima Brudzińskiego, na szczęście szybko temu zaprzecza. Rozmawiał z Joachimem przed chwilą. Kątem oka widzę, że do Memoriału podjeżdża minister Jacek Sasin. Podbiegam do auta. “Straszna katastrofa" - tyle zdążył mi powiedzieć. Za chwilę ktoś puszcza informację, że podobno trzy osoby przeżyły...

- Jak wyglądał Wasz powrót do Polski?

- Wyjazd z Memoriału. W ciszy. W zupełnej ciszy. Pojawiają się obok nas autobusy FSB. Wchodząc do autokaru w kierunku naszego opiekuna z FSB, który był z nami od rana, wykonuję ruch głową. Ruch niedowierzania i smutku. W jego oczach zobaczyłem stal...

- Pojechaliście prosto na stację?

- Nie, zabrali nas jeszcze do restauracji na obiad. Nikt nie mógł jeść. Muszę wyjść. Chcę zapalić. Idę do toalety. Od razu pojawia się opiekun z FSB, który towarzyszy mi aż do drzwi i później cierpliwie czeka. Wracając na salę, spotykam lokalną dziennikarkę. Słyszę pytanie: “Dlaczego piloci podchodzili do lądowania mimo mgły".
 

- O której wyjechaliście do Polski?

- Przychodzi konduktor. Mówi prawie szeptem: "Uważajcie, co mówicie. Przed waszym przybyciem Rosjanie przyszli naprawiać gniazdka".

- Na Białorusi coś Was zaskoczyło?

- Pośpiech. Żebyśmy jak najszybciej opuścili ich kraj. Podczas zmiany rozstawu osi na granicy białorusko-polskiej słyszymy od jednego z pracowników: "Mieliście status pociągu wojskowego. Wszystko na bocznice! Przepuścić pociąg do Polski! Takie dostaliśmy rozkazy".

- Co Panu najbardziej przypomina Smoleńsk po roku?

- Prywatnie?

- Jak najbardziej.

- Spacer po lesie. Niedawno. Pod Ciężkowicami. Krakanie wron, duszny zapach ziemi, snujące się nisko opary mgły. Koło 7 rano, gdzieś tak. I wie pan, nagle wszystko wróciło. Pobiegłem do domu. Może jestem przeczulony. Może ktoś się uśmiechnie, że udaję. Ale tak na koniec - to we mnie cały czas siedzi.

- Udawanie?

- ...Koniec rozmowy.

Michał Gniadek

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski