Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcieli być bliżej siebie

Redakcja
Anna Szafraniec i Marek Rutkiewicz - najbardziej znana polska para kolarska - mieszkają w Myślenicach

Anna Szafraniec to jedna z najlepszych na świecie zawodniczek w kolarstwie górskim. Natomiast Marek Rutkiewicz jest ciągle wielką nadzieją polskiego kolarstwa szosowego. Oboje stanowią parę - chyba najsłynniejszy kolarski tandem w naszym kraju.

Od niedawna można ich oboje spotykać coraz częściej w Myślenicach. Ona nadal mieszka w Głogoczowie, on w Myślenicach… wynajmując mieszkanie od swojej sympatii. Szafraniec, którą jazdą na rowerze "zaraził" starszy brat Przemek, uprawianie kolarstwa zaczęła w 1995 roku w Iskrze Głogoczów. Szybko jednak wyjechała, bowiem jej talent i ambicję dostrzegli trenerzy kadry narodowej juniorów. Sukcesy przyszły bardzo szybko. Już w 1997 roku zdobyła brązowy medal mistrzostw świata juniorek - pierwszy w historii polskiego kolarstwa górskiego. Dwa lata później została w szwedzkim Are najlepszą juniorką świata. Zaczęła się również jej dominacja w kraju w gronie seniorek. - Wówczas pojawiła się oferta od ekipy amerykańskiej - najlepszej w rankingu światowym. Nie skorzystałam jednak z niej. Byłam przerażona perspektywą opuszczenia domu i wyjazdu do USA. Dlatego nie zdecydowałam się na ten krok - mówi dzisiaj Szafraniec. Współpraca z Andrzejem Piątkiem, trenerem kadry, zaczęła przynosić coraz lepsze rezultaty. W 2002 roku w austriackim Kaprun sięgnęła po tytuł wicemistrzyni świata wśród seniorek, a rok później mogła się cieszyć ze "złota" w konkurencji drużynowej na MŚ. W końcu przyszły pechowe igrzyska olimpijskie w Atenach (2004), na których zajęła dopiero 11. miejsce. Od tego czasu jej kariera trochę wyhamowała, ale teraz zbliża się okres walki o kolejną olimpiadę. Ta odbędzie się w przyszłym roku w Pekinie, a do dwuosobowej żeńskiej reprezentacji kandydują trzy zawodniczki. - Igrzyska w Atenach okazały się dla mnie nieudane, ale to był ciężki rok. Trochę podłamał mnie też fakt, że zaczęła ze mną wygrywać Majka Włoszczowska. Nagle przestałam być najlepsza w kraju. Same igrzyska i cała otoczka chyba przerosły nas wszystkie. Myślałyśmy, że będzie to wyścig, jak każdy inny. Tymczasem to, co tam zobaczyłyśmy, było szokiem. Przytłoczyła nas też presja mediów - był to nasz pierwszy start na igrzyskach, a dziennikarze zewsząd trąbili o medalu - opowiada. Teraz liczy na to, że dostanie szansę wyjazdu do Pekinu, choć jak zapewnia mimo trzech kandydatek do dwóch miejsc, rywalizacja jest fair. - Na igrzyskach będą mogły wystartować dwie zawodniczki z jednego kraju, a my jesteśmy trzy (oprócz Szafraniec jeszcze Maja Włoszczowska i Magdalena Sadłecka - red.). - Nie traktujemy jednak tego jak rywalizację, przynajmniej z Magdą Sadłecką. Zawsze razem mieszkamy w pokoju i pomagamy sobie jak możemy. Wychodzimy z założenia, że która z nas będzie mocniejsza, to pojedzie na olimpiadę - zapewnia zawodniczka rodem z Głogoczowa. Dodaje jednak, że w Pekinie będzie ciężko o medale. Jej zdaniem głównymi faworytkami są Chinki. Zdecydowanie mniej sukcesów na koncie ma Marek Rutkiewicz, od niedawna mieszkający w Myślenicach. Pochodzący z Olsztyna zawodnik karierę kolarza rozpoczął w wieku 12 lat. A wszystko za sprawą starego roweru wyścigowego taty. - Kolega wyczytał w gazecie, że jest nabór do klubu Art. Print - Royal Olsztyn, postanowiliśmy spróbować swoich sił - tak mówi o swoich początkach. Na efekty treningów nie musiał czekać długo. Już w pierwszym wyścigu wygrał kryterium uliczne w swojej rodzinnej miejscowości. Wówczas postanowił, że będzie dążył do tego, aby zostać najlepszym kolarzem świata. Wszystko układało się po jego myśli - trafił do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Żyrardowie, gdzie miał idealne warunki do trenowania. Spróbował tam rywalizacji przełajowej, a także na torze. Po wypadku, kiedy podczas dwugodzinnej operacji wyciągano mu ponad 180 drzazg z uda, zarzucił tor na rzecz szosy. Znakomity był dla niego rok 1999, kiedy został mistrzem Polski w górach, wicemistrzem Polski ze startu wspólnego i wywalczył Puchar Polski w kategorii juniorów. Wówczas na mistrzostwach świata juniorów poznał Bogdana Madejaka, wtedy masażystę słynnej grupy kolarskiej Cofidis. To za jego sprawą trafił do jednego z najlepszych amatorskich klubów we Francji - ACBB Paris. Przeniósł się do Francji. Tam zaczął czuć, że spełnia swoje dziecięce marzenia, tym bardziej że wygrywał wyścig za wyścigiem. Pod koniec 2000 roku za namową Madejaka wystartował w kilku wyścigach, które obserwowali wysłannicy zawodowych ekip. Na jednym z nich, określanym mianem Pucharu Świata dla orlików, zajął trzecie miejsce, w kilku innych pokazał się z dobrej strony, ale nie liczył na to, że uda mu się związać z którąś z zawodowych grup. Tymczasem po kilkunastu dniach na podpisanie kontraktu z 19-letnim wówczas kolarzem zdecydowała się słynna grupa kolarska Cofidis. To właśnie w barwach tej ekipy odniósł życiowy sukces, wygrywając podczas jednego z wyścigów ciężki alpejski etap, który kończył się 15-kilometrowym podjazdem. Wyprzedził wówczas znanego Richarda Virenque'a, wielokrotnego triumfatora klasyfikacji na najlepszego "górala" w Tour de France, najsłynniejszym wieloetapowym wyścigu kolarskim. Zresztą, z tym zawodnikiem często trenował, bowiem na Lazurowym Wybrzeżu mieszkali blisko siebie. Miesiąc później Rutkiewicz zajął 3. miejsce w 59. Tour de Pologne. Cofidis przedłużył z nim kontrakt o rok, ale po następnym sezonie miał przejść do innej francuskiej ekipy RAGT - MG ROVER, gdzie miał być jednym z liderów, a w perspektywie start w Tour de France i w wyścigu Paryż - Nicea. Wtedy jednak jego kariera omal nie legła w gruzach. Były to już początki dobrej znajomości Marka i Ani. Oboje dobrze bawili się na Balu Mistrzów Sportu na początku 2004 roku. Rutkiewicz przyleciał wówczas specjalnie na tę imprezę. Po powrocie do Francji został jednak aresztowany i oskarżony o posiadanie nielegalnych środków dopingujących. Afera, w którą zamieszanych było około 80 osób, omal nie sprawiła, że jeden z najbardziej utalentowanych zawodników porzucił kolarstwo. Zamiłowanie do sportu sprawiło jednak, że przetrwał te chwile. Dużego wsparcia udzieliła mu też Szafraniec. - Afera sprawiła, że nasz związek bardziej się scementował. Staliśmy się sobie bardziej bliscy. Nie chcę jednak wracać do tamtych chwil, uważam, że temat jest zakończony. To była jedna wielka pomyłka, bo od początku wierzyłam w Marka niewinność. Nie ukrywam, że odbiło się to także na mnie, na moich startach, a przecież to był rok olimpijski. Między innymi dlatego występ w Atenach mi nie wyszedł; przeżywałam to na swój sposób. Najbardziej bolało mnie to, że cała afera uderzyła w - moim zdaniem - zupełnie niewinną osobę - mówi Anna Szafraniec. - To był na pewno przełomowy moment w naszym związku. Wróciłem wtedy do kraju i znowu zaczęliśmy się częściej widywać - dodaje Rutkiewicz. W styczniu tego roku, po apelacji (pierwszy proces zakończył się uniewinnieniem - red.), wydano ponowny wyrok w sprawie tzw. afery Cofidisu. Wszystkie zamieszane w nią osoby, w tym Rutkiewicz, zostały skazane na 3-6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu za posiadanie nielegalnych środków dopingujących. Teraz zarówno Ania, jak i Marek, mimo wielu startów mają jednak zdecydowanie więcej czasu dla siebie. - Dzięki temu, że mieszkałem już w Olsztynie mogliśmy się z Anią częściej spotykać. Spędzaliśmy ze sobą już trochę więcej czasu. Często przyjeżdżałem po sezonie do Ani. Myślenice też dobrze znałem, bo startowałem tutaj jeszcze w juniorach w mistrzostwach LZS. Dosyć dobrze znałem te tereny, czasami nawet z Anią przemierzaliśmy wspólnie jakąś trasę. Kiedy zmarł papież odwołano wyścig w Sobótce i wtedy przyjechałem potrenować w te okolice. To wtedy pojawiła się myśl, aby przeprowadzić się do Myślenic. Przyjechałem po sezonie z zamiarem, żeby coś tutaj wynająć, by mieszkać bliżej Ani - wyjaśnia przyczyny swojej decyzji Rutkiewicz, dodając jednak, że do Myślenic przyciągnęły go także pobliskie góry. Kiedy jednak Ania z uśmiechem przyjmuje jego wypowiedź, natychmiast prostuje: - W Olsztynie, kiedy trenowałem, nie mogłem zmobilizować się do pracy. Często wyjeżdżałem więc do Wisły albo właśnie do Myślenic. Najbardziej ciągnęło mnie jednak do Ani! Wcześniej miałem z Olsztyna 600 km, a teraz tylko 10. I co najważniejsze - odkąd zacząłem tu trenować, osiągam coraz lepsze wyniki.__Treningi staram się różnicować. Kiedy ćwiczę dłużej - jadę w stronę Limanowej, gdzie są szerokie drogi i długie podjazdy. Nieraz wybieram się także w okolice Żywca. Właściwie jeżdżę tutaj niemal wszędzie, tylko nie w stronę Krakowa, bo tam nie ma po co… Udało im się znaleźć mieszkanie na osiedlu Tysiąclecia. Najpierw je wynajęli, a następnie Szafraniec zdecydowała się na jego zakup. - Od razu nam się spodobało. Jest duże i bardzo przyjemne. Nawet sami zrobiliśmy remont - chwalą się i rzeczywiście mieszkanie może imponować, mimo że nie wyszło spod ręki fachowców. - Marek układał panele, razem zaś tapetowaliśmy. To bardzo spokojny blok, a przede wszystkim w okolicy jest cisza - mówi Szafraniec o swoim 65-metrowym mieszkaniu. W tej chwili, jak sama mówi, jest w nim tylko gościem i dogląda od czasu do czasu, jak spisuje się lokator. Zawodniczka z Głogoczowa zdecydowanie bowiem woli spędzać czas w rodzinnym domu. - Zdecydowanie dom jest dla mnie najbezpieczniejszym miejscem. Zawsze mam oparcie - szczególnie w mamie, nikt nie wywiera na mnie presji. Dom rodzinny to taka moja ostoja, przyjeżdżam do niego, żeby odpocząć - szczególnie psychicznie. Nie muszę chyba dodawać, że mama to dla mnie najważniejsza osoba w życiu - wtrąca studentka St. Clements University, będąca jednocześnie jednym z pierwszych polskich sportowców, decydujących się na system nauczania dla zawodników, którzy nie mogą uczęszczać na tradycyjne studia. - Ta uczelnia funkcjonuje już od dawna, ale w tym roku otworzyli swój oddział na Polskę. Jest to studiowanie internetowe. Wszystkie egzaminy na pierwszym roku odbędą się w październiku. Mamy do wyboru jedno z miast - Pragę, Berlin lub Londyn - gdzie będziemy je zdawać. Zadania będą jednak w języku polskim, choć musimy tam jechać na dwa tygodnie - wyjaśnia absolwentka Wszechnicy Świętokrzyskiej, gdzie ukończyła studia licencjackie na kierunku wychowanie fizyczne. Kiedy tylko razem przebywają w Myślenicach, starają się korzystać z uroków okolicy, wybierając się między innymi na spacery na Zarabie. Kiedy jednak przyjeżdżają do nich znajomi z kolarskich kręgów, lubią zasiąść w "Paco", knajpce przy Rynku, bądź w pizzerii "Legendario", gdzie opychają się sałatkami. Zdarza im się wyskoczyć także do Krakowa, a często można też ich spotkać w markecie "Stara Cegielnia". Dzień każdego z nich znacznie się różni, ale mimo wyczerpujących zajęć, znajdują czas, by spotkać się ze sobą. A kiedy wracają ze zgrupowań bądź wyścigów, wtedy najchętniej spędzają czas w domu. - W domu zanim zjem śniadanie, robię godzinny rozruch, czyli sprzątam cały domek; uwielbiam sprzątać. Później jadę na trening, po nim coś zjem i gotuję obiad; wreszcie przyjeżdżam do Marka. Przeważnie gotuję tradycyjne polskie potrawy - mówi Szafraniec. - Mój dzień jest trochę mniej wyczerpujący. Przeważnie wstaję między 7.30 a 8. Zaczynam od… soku z cytryny, czym zaraziła mnie Ania. Potem trochę się rozciągam i wychodzę do sklepu po świeże pieczywo oraz gazetę. Śniadanie jem przeważnie około godziny 9. Potem przez dwie godziny surfuję po Internecie i wyruszam na trening, który trwa od 3 do 6 godzin. Średnio pokonuję około 100 km, ale są także 60-kilometrowe przejażdżki albo… 160-kilometrowe. Tutaj na miejscu jeżdżę z Tomkiem Marczyńskim z Wieliczki (obecnie Ceramica Flamina - red.). Po powrocie znowu lekko się rozciągam. Robię obiad i kładę się, bo po treningu trzeba wypoczywać. Uwielbiam owoce morza. Bardzo mi smakuje śródziemnomorska kuchnia, której nauczyłem się we Francji. Lubię też makaron i wszelkie warzywa, a do wszystkiego dodaję ulubioną potrawę - tuńczyka - zwierza się Rutkiewicz, który zapowiada, że w tym roku mniej prestiżowo potraktuje start w Tour de Pologne. - Sześć razy próbowałem wygrywać Tour de Pologne, ale tym razem chyba to nie będzie dla mnie impreza docelowa. Może wytyczę sobie trochę inne cele na ten sezon. Na pewno będzie to dla mnie priorytetowy wyścig, ale już nie za wszelką cenę - dorzuca. Na razie oboje nie myślą o założeniu rodziny, choć czasami zastanawiają się nad takim rozwiązaniem. Obecnie jednak kolarstwo jest dla nich na pierwszym miejscu. - Jeśli chodzi o wspólną przyszłość, to cały czas się przekomarzamy. Na razie myślę, że na mnie jeszcze czas nie przyszedł. Jestem strasznie rodzinna, więc jeśli kiedyś miałabym dziecko, nie potrafiłabym wyjechać, ot tak sobie, np. na obóz. Na razie nie chcę więc zakładać rodziny, bo jak już coś robię, to na sto procent - więc albo rower, albo rodzina. Pewnie kiedyś stanę__przed takim dylematem - wyjaśnia Ania. - Na pewno kiedyś, kiedy zdecydujemy się na wspólne życie, wówczas postaramy się wybudować sobie dom - najlepiej w odległości kilometra od mamy, tak, abym w każdej chwili mogła… pożalić się na Marka. Na razie jednak nie daje nic na niego powiedzieć - śmieje się Szafraniec. Rutkiewicz przy okazji podkreśla, że bardzo mu się w Myślenicach podoba. - Nie przywiązuję się specjalnie do miejsc, w których mieszkam, ale tutaj w okolicy bardzo mi się podoba. Kraków zawsze mnie urzekał, a stąd przecież jest tak niedaleko. Mogę tutaj nawet zamieszkać na stałe - deklaruje. Ludzie w Myślenicach jeszcze nie rozpoznają ich na ulicy. Ale być może za niedługo, kiedy znowu przyjdą sukcesy, miasto nad Rabą już nie będzie dla nich oazą spokoju. TOMASZ KALEMBA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski