- Dojrzał Pan. Jutro bierze Pan ślub! Ten rok jest więc przełomowy i to nie tylko ze względów sportowych.
- Wybudowałem nowy dom i szukam swego miejsca. Choć do każdego wyścigu nadal będę przygotowywał się we Włoszech, gdzie przebywam przez większą część roku - to u siebie, w Zegartowicach, zamierzam mieć swój zakątek. Mieszkam blisko rodzinnego domu, w tej samej miejscowości, niedaleko lasu. Jest tu spokojnie. Tam, gdzie zamieszkamy z żoną, będę jednak nadal tylko gościem. Kariera sportowca ma swoje twarde prawa.
- Rodzina się szybko powiększy?
- Nie, na pewno nie. Na razie myślę o sporcie. Muszę dobrze zacząć sezon, nie mogę osiąść na laurach. Chcę stale podwyższać poziom. Kibice tego też ode mnie wymagają.
- Wybranka - Magdalena pojedzie z Panem do Włoch?
- Nie. Tam trenuję i odpoczywam. Magda zaś będzie czuwała nad moimi sprawami w Polsce. Bo ja, trenując przez pięć, sześć godzin dziennie, nie mam czasu nawet odbierać telefonów.
- Po ubiegłorocznym Giro d'Italia, kiedy odniósł Pan wielki sukces, będąc 7. na mecie, kariera nabrała tempa. Przyszły sukcesy - tegoroczne - 6. miejsce we Włoszech, wygrana na dwóch etapach Tour de France i koszulka najlepszego górala w tym wyścigu. No i triumf w Tour de Pologne. Nie jest Pan już tym samym Rafałem Majką co wcześniej.
- Myślę, że się nie zmieniłem. Ludzie jednak muszą zrozumieć, że nie mam czasu dla każdego. Jestem zalatany. Po ślubie jadę do Japonii na wyścig i w podróż poślubną, potem do Afryki, na zgrupowanie z drużyną Tinkoff-Saxo.
- Jak rodzice przyjmują sukcesy? Czy dla nich stało się już normalne, że syn jest jednym z najlepszych kolarzy świata?
- Tata zawsze na mnie liczył. Powtarzał, że jak się raz wygra, to potem będzie już z górki. A mnie udało się rozpocząć z "grubej rury".
- Nie da się ukryć, że zainteresowanie Pana osobą jest inne niż rok temu.
- Na pewno tak. Gdy idę do sklepu, to ludzie mnie rozpoznają, ale nie jestem tak popularny jak piłkarze... Kiedy jeżdżę samochodem czy rowerem, to jestem rozpoznawalny. Zdarzało mi się to też w Krakowie, gdy robiłem zakupy, czy nawet u fryzjera. Do pewnego momentu to są miłe chwile. Ale bywa, że popularność zaczyna mi przeszkadzać. Bo choć ludzie nie są nachalni, to jednak nie mogę z każdym rozmawiać. Zwariowałbym. Muszę mieć trochę prywatności.
- Ale sam Pan zrobił krok ku temu, by mieć jej mniej. Gościł Pan niedawno w programie Kuby Wojewódzkiego. Po co to Panu było?
- Chciałem zobaczyć, jak to jest. Dużo ludzi ogląda ten program, a ja zamierzałem pokazać ludziom swoją prawdziwą twarz. Źe jestem normalnym człowiekiem. Wyszło chyba fajnie.
- Nie zniesmaczyły Pana pytania o "lizanie koła" czy depilację?
- Nie były takie złe. Raczej śmieszne. Tak jak to, czy kolarz goli nogi. Kuba poruszył też sprawę dopingu. Można mnie o to pytać bez żadnych obaw. Jeżdżę o własnych siłach i wygrywam dzięki ciężkiej pracy. Gospodarz programu nie traktował mnie napastliwie, było dobrze.
- W ogóle jest Pana o wiele więcej w mediach niż dawniej. Jak sobie Pan z tym radzi?
- Tak, choć przez ostatni miesiąc odpuściłem i zająłem się przygotowaniami do ślubu. Musiałem, bo zainteresowanie mediów męczy psychicznie.
- Jakich pytań Pan nie lubi?
- Raczej nie mam problemów z dziennikarzami, choć denerwują mnie na przykład pytania o to, ile zarabiam? Mam tyle, co wypedałuję... Na pewno kolarze nie zarabiają tak dużo jak piłkarze. A to przecież ciężki sport. W tym roku przejechałem więcej kilometrów na rowerze niż samochodem.
- Reklamy w telewizji, radiu, to nowa rzeczywistość Rafała Majki.
- Zgłasza się do mnie wielu sponsorów, ale te sprawy załatwia mój menedżer Giovanni Lombardi. Mam dobry kontrakt z Citroenem, dwa samochody tej firmy, którymi jeżdżę w Polsce, jeden za granicą. Podpisałem nowy kontrakt na dwa lata.
- A jak władze Tinkoff-Saxo reagowały na sukcesy?
- Mam nowy, trzyletni kontrakt. I choć z pewnością nie miałbym problemu ze znalezieniem grupy, nie będę szukał. Jestem zadowolony z tej, którą mam.
- Głośno ostatnio o mistrzu świata Michale Kwiatkowskim. Jesteście kolegami?
- Jeżdżę w innej drużynie, on w innej. Michała tak naprawdę nie znam. Dla polskiego kolarstwa dobre jest to, że odnosimy sukcesy. Nie jestem zazdrosny o jego osiągnięcia. Być może ja też kiedyś wygram coś wielkiego - Tour de France, a może Giro d'Italia?
- Ten rok dla polskiego kolarstwa jest szczególny - sukcesy Pana, Kwiatkowskiego, Przemysława Niemca. Czy kolarstwo stanie się bardziej popularne?
- Na pewno, choć nie będzie nigdy aż tak modne jak piłka nożna.
- Jak wyglądają Pana stosunki z gwiazdą waszej grupy - Alberto Contadorem?
- Pomagałem mu już w 2012 r. na Vuelcie Espana. Wie, jakim jestem zawodnikiem. To najlepszy kolarz na świecie i jeśli tylko mogę, to mu pomagam. Mamy dobre relacje.
- Polacy zaczęli wygrywać, bo peleton jest czysty i wolny od dopingu. Zgadza się Pan z tym?
- Na pewno tak. Przeszedłem bardzo dużo kontroli, bo około trzydziestu. Od kilku lat kolarstwo się zmieniło, to dobrze.
- Jest czystsze niż kiedyś?
- W stu procentach tak. Kolarze przyłapani na dopingu to dziś sporadyczne przypadki.
- Jak na przykład Roman Kreuziger z waszej grupy?
- Został już odwieszony. Wyniki czasem nie są miarodajne. Kiedy krew jest np. transportowana z mojego domu do Frankfurtu, niektóre jej właściwości się zmieniają. Myślę, że w naszej drużynie nie ma problemu dopingu.
- Jest Pan w teamie, uzależniony od dyrektora sportowego. Gdyby była komenda: zażywamy?
- To niemożliwe. Panuje u nas bowiem prosta zasada: zero tolerancji dla dopingu. Jeśli kogoś złapią, jest automatycznie wyrzucany z drużyny. Musi tak być, bo w innym przypadku tracą sponsorzy i inni kolarze.
- A słyszał Pan, że kogoś nakłaniano do dopingu?
- Nie, moja kariera jest zbyt krótka. Gdy zostałem zawodowcem, zastałem już inne czasy. Teraz to jeden z najczystszych
sportów.
- A jak Pan zareagował, gdy dowiedział się prawdy o Armstrongu? Wydawał się półbogiem. Wygrywał koncertowo, niestety, dzięki niedozwolonemu dopingowi. Zrobiło się Panu przykro?
- To były takie czasy, kiedy na dopingu jeździła na pewno cała czołowa dziesiątka danego wyścigu. Tak więc - mimo wszystko
- była to równa walka, a on był w niej najlepszy. Nie toleruję jednak takich ludzi, którzy biorą doping. Dlatego męczę się, trenuję 6 - 7 godzin dziennie, zażywam witaminy. To wszystko.
- Miał Pan w tym roku takie chwile, gdy chciał Pan cisnąć rower w kąt?
- Po Romandii, gdzie zaliczyłem dwie kraksy. A także po odcinku Paryż - Nicea, kiedy na ostatnim etapie uderzyłem w barierki. Nie ukrywam, byłem przez chwilę zrezygnowany. Na szczęście jest we mnie wojownik, nie poddaję się.
- Jak Pan najlepiej wypoczywa?
- Szczerze? Lubię leżeć w łóżku i oglądać telewizję. To dla mnie najlepszy relaks. Oglądam włoskie kanały, ale też wiele filmów. Szybka akcja to jest to, co podoba mi się najbardziej. Do tego dobre wino i czuję się spełniony.
- Jeśli kiedyś powiększy się Pana rodzina, chciałby Pan, żeby syn lub córka też uprawiali kolarstwo?
- Nie będę na to naciskał. Gdy dziecko będzie chciało, będzie jeździć. Ścigać się. Na pewno jednak chciałbym, by uprawiało
sport. Może piłkę nożną, albo tenis?
- Jakie ma Pan życiowe marzenie?
- Na razie się spełniają. Teraz jest małżeństwo, a co będzie potem, samo się okaże.
***
"Majkomanii" jeszcze w kraju nie ma, ale po wygranej w Tour de Pologne Rafał był na ustach wszystkich, bo po 11 latach Polak wygrał narodowy wyścig. Wcześniej "czarował" na Tour de France.
Jutro nasz kolarz bierze ślub. Magdę Kowal poznał w październiku 2006 roku na weselu znajomych. Zaprosiła go do tańca i choć wypadł kiepsko, dała mu jeszcze jedną szansę. Udało się.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?