Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Choć krępy i włochaty, daleko mu do wojownika. Trzeba go mocno wkurzyć, by wyciągnął ostre żądło

Grzegorz Tabasz
Teoretycznie żyje u nas trzydzieści czy czterdzieści gatunków trzmieli. Teoretycznie, bo w systematyce wciąż panuje lekki bałagan
Teoretycznie żyje u nas trzydzieści czy czterdzieści gatunków trzmieli. Teoretycznie, bo w systematyce wciąż panuje lekki bałagan
Pracowity dziwak, do tego ciekawostka aerodynamiczna. Lata, choć nie powinien. Na szczęście trzmiel nie ma o swych ograniczeniach pojęcia.

Pokazał się w samo południe. Przyleciał z głośnym buczeniem. Zatoczył koło nad przebiśniegami. Jak to trzmiel. Koniec zimy? Mniejsza o ptasie powroty i miłosne trele słyszane od samego rana. Wszystko to zwierzaki stałocieplne, aktywne przez cały rok. Do obudzenia zimnokrwistego owada trzeba kilkugodzinnych seansów pięknej pogody. Dziesięć stopni powyżej zera. I to przez kilka dni z rzędu. A więc wiosna.

Teoretycznie żyje u nas trzydzieści czy czterdzieści gatunków trzmieli. Teoretycznie, bo w systematyce wciąż panuje lekki bałagan. Nazwy powiązane są z miejscem życia lub wyglądem. Są trzmiele polne, leśne, kamienniki, ogrodowe, łąkowe czy rude. Niektóre już wymarły. W ich miejsce pokazali się nowi przybysze ze wschodu. Niemniej przez minione pół wieku liczebność buczących owadów drastycznie spadła. I nawet wiemy z czyjej winy. O tym za chwilę.

Trzmiela poznacie po głośnym locie. Z tego powodu nazywany bąkiem. Do tego krępe włochate ciało z obowiązkowymi kolorowymi przepaskami. Lub jednolicie żółte futerko. Przydaje się na chłodne dni. Na dodatek gęste włoski doskonale przenoszą pyłek i pomagają zapylać kwiaty.

Z obyczajów i anatomii bliżej im do zwyczajnych pszczół. Jest i żądło. I jad. W odróżnieniu od pszczół używa go bardzo rzadko. Niejeden raz głaskałem palcem zapracowanego owada i ani razu nie okazał nawet odrobiny agresji. Nikogo nie namawiam do powtarzania eksperymentu, bo w przypadku uczulenia nawet jedno ukąszenie może mieć fatalne skutki, ale trzmiele spokojne są. Do tego dziwaki. Znakomicie latają, choć z punktu widzenia aerodynamiki nie powinny.

Na swoje szczęście nie mają o tym pojęcia, bo zapewne przeżyłby załamanie nerwowe. Skończyłby z lataniem, a przyroda straciłaby wybitnych zapylaczy roślin. Przyrodnicy wyliczyli, iż przeciętny trzmiel odwiedza w ciągu minuty kilka razy więcej kwiatów niż zapracowana pszczoła. Ponadto obsługują trudno dostępne kwiaty. Choćby lucernę.

Doskonała roślina paszowa nie chciała wydać nasion w Nowej Zelandii. Dopiero gdy sprowadzono europejskie trzmiele, pojawiły się nasiona. Rzecz w języczku trzmiela. Niektóre gatunki dysponują urządzeniem do wybierania nektaru centymetrowej długości. Mogą sięgnąć do samego dna kwiatów o długich trąbkach. Jeśli trzeba nadgryzą nasadę kwiatu. Brutalne włamanie, ale uszkodzone rośliny i tak owocują. Trzmiele są również odporne na wiosenne zimno. Latają nawet przy pochmurnej pogodzie, gdy pracowite ponoć pszczoły grzeją się w ulu.

Kiedyś przyłapałem paskowanego trzmiela na zbieraniu nektaru z kwitnącego berberysu. Siedem stopni wyżej zera, przerwa w opadach. Chłodny wiatr, a on spełniał swój przyrodniczy obowiązek. Rzecz w mięśniach. I wadze ciała. Nim trzmiel opuści gniazdo wprawia mięśnie w drgania. Praca wytwarza ciepło i rozgrzany owad może funkcjonować, jak każda inna stałocieplna istota. Jeśli tylko lata, to cały czas powstaje życiodajne ciepło. Jeśli nawet zatrzyma się na dłużej przy bogatych w nektar kwiatach, to dzięki dużej masie ciała nie ulegnie szybkiemu wychłodzeniu. Ot, i cała sztuka całkowicie niedostępna dla dziesięciokrotnie lżejszych pszczół.

O tej porze roku wszystkie latające trzmiele to samice. O przepraszam, więcej szacunku. To królowe i założycielki rodu. Szczęśliwie przetrwały zimę i teraz w pocie czoła zakładają rodzinę. Na początku jest gniazdo. Mysia nora, spróchniały pień, niewielka dziupla. Wewnątrz jej królewska mość w pocie czoła kleci woskową komórkę. Zanosi nektar i pyłek. Składa pierwsze jajo. Karmi młode. Jeśli szczęście dopisze, to po kilku tygodniach doczeka się kilkunastu robotnic.

Wszystkie są niedorozwiniętymi płciowo samicami. Mniejsze od królowej przejmują jej obowiązki. Matka już nigdy więcej nie opuści gniazda ograniczając się do prokreacji. Pewnie zapytacie o miód. Owszem jest. Pośledniejszej jakości, wymieszany z pyłkiem i w małych ilościach. Kilkudniowe zapasy zaledwie. Nie to co w prawdziwym ulu, gdzie magazyny słodkości i innych pożytków idą w dziesiątki kilogramów. Byłbym zapomniał o drugiej połowie związku czyli samcach.

Gdzie panowie? Nie ma. Trutnie zdechły minionej jesieni. Tuż po locie godowym, kiedy przekazały wybrance zapas plemników. W środku lata rodzina może liczyć i pół tysiąca robotnic. Później pojawiają się nowe samce i samice. Kolonia wymiera przy pierwszych chłodach, a młode królowe zaczną wszystko od początku następnej wiosny. Tak było przez tysiące lat. Do chwili, gdy ludzie odkryli pestycydy.

Pół wieku temu, początkiem lat pięćdziesiątych na jednym hektarze pierwszej z brzegu łączki latała setka trzmieli. Dzisiaj wypatrzenie dziesięciu sztuk to sukces. Wszystkiemu winne chemikalia, a szczególnie słynny DDT używany masowo przeciw stonce ziemniaczanej. Stosowany bez umiaru, gdzie popadnie zdziesiątkował „bąki” i masę innych owadów. W miejsce zakazanego po latach DDT przyszły inne, nie mniej zabójcze dla dzikich owadów preparaty. I herbicydy do walki z chwastami. Trzmiele straciły bazę żywieniową.

Proszę spojrzeć na przydomowe ogrody. Wszędzie moda na iglaki. Ładne, tanie i proste w obsłudze. A gdzie kwiaty? Jeśli już, to chętnie sadzimy modne rośliny rodem z innych kontynentów czy wprost z pracowni genetyków. Może i ładne, ale często bezpłodne i pozbawione pyłku. Nektaru mało albo obcy smak odstrasza owady. Kolejny cios zadały nowoczesne zmiany w rolnictwie. Kiedy z małych gospodarstw z częstymi śródpolnymi zadrzewieniami, żywopłotami czy kamiennymi murkami zrobiono wielkie fermy i fabryki żywności, dla trzmieli zabrakło miejsca. Gdzie wiosną królowa ma budować pełne bałaganu gniazda, skoro zabrakło miedz czy kęp pospolitych chwastów?

Jeśli chcecie, możecie zbudować domek dla trzmiela. Zwyczajna skrzyneczka wielkości dłoni zbita z nieheblowanych deseczek. Jeden otwór średnicy kciuka. Środek trzeba wypełnić suchymi liśćmi i ustawić nisko przy ziemi w miejscu zacisznym i suchym. Znawcy polecają wrzucenie do wnętrza odrobiny starych trocin z klatki z myszami. Mysi zapach jest przez trzmiele mile widziany.

Teraz jest najlepsza pora na pomoc dla trzmiela. W rewanżu zapylą wszystkie kwiaty w okolicznych sadach. Pomijając już ekonomiczne korzyści, będziecie mieć swoje własne zaprzyjaźnione trzmiele w ogrodzie.

***

W systematyce biologicznej owady te były do końca XX wieku, a nawet początków XXI wieku klasyfikowane w rodzajach Bombus (i czasami Bombias). Jako odrębną grupę traktowano bardzo podobne do nich, pasożytnicze trzmielce z (dawnego) rodzaju Psithyrus. Wszystkie trzy rodzaje zaliczano do plemienia Bombini, w języku polskim określanego nazwą „trzmiele” , a także do podrodziny Bombinae[a], również nazywanej trzmielami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski