Redakcja

Chuligani rzucili petardę. 38-latek stracił dwa palce. Kto za to odpowie?

Chuligani rzucili petardę. 38-latek stracił dwa palce. Kto za to odpowie? Fot. Małgorzata Gleń
Redakcja

Pan Zbigniew zabrał córki na mecz i tego żałuje, bo po wybuchu jest kaleką. Żąda odszkodowania. Do winy nie poczuwają się kibole, policja, ani również klub Beskid, organizator meczu.

Zbigniew Wójtowicz, stolarz z Andrychowa, samotnie wychowuje dwie córki. Poświęca im każdą wolną chwilę, często zabiera też na mecze, bo dziewczynki trenują piłkę nożną i się nią interesują.

W ostatni weekend maja, w sobotę, w Andrychowie akurat miał odbyć się mecz piłki nożnej na szczeblu IV ligi. Wyjątkowy, bo na stadion miejscowego klubu Beskid miały przyjść tłumy, by podziwiać miejscowych graczy w pojedynku z odwiecznym rywalem z sąsiedniego powiatu, drużyną z Oświęcimia.

- Zupełnie nie spodziewałem się tego, co się wydarzy - tłumaczy pan Zbigniew.

Mężczyzna wraz z córkami zajął miejsce w tzw. sektorze rodzinnym, wśród zwykłych kibiców z Andrychowa, głównie rodzin z dziećmi i osób starszych, z daleka od tzw. ultras, czyli bardziej radykalnych zwolenników klubu, niestroniących od rozrób.

Nagle, już w trakcie meczu, w kierunku sektora rodzinnego, zostało rzuconych kilkanaście petard. Zrobili to „kibice” klubu z Oświęcimia, którzy podobno chcieli się zemścić za to, że miejscowi kibole wcześniej rzucali w nich kamieniami.

Oświęcimianie wydostali się z „klatki” na trybunach, z której dla bezpieczeństwa mieli obserwować mecz. Ochroniarze stali spokojnie. - Wokół wybuchła panika, ludzie zatykali uszy i uciekali. Dzieci zaczęły płakać - relacjonuje mężczyzna. - Jedna petarda spadła na moje kolana. Chciałem ją jakoś odruchowo odrzucić, uratować córki i przy okazji siedzące tuż obok osoby, ale nie zdążyłem... Petarda wybuchła mi w ręce.

Ból był ogromny, dlatego to, co potem się wydarzyło, mieszkaniec Andrychowa pamięta tylko jak przez mgłę.

- Trochę wszystko trwało, bo na miejscu nie było karetki, przyjechała dopiero po kilkunastu minutach. W szpitalu usłyszałem od lekarzy, że muszą amputować mi dwa place prawej ręki, kciuk i wskazujący. Już ich nie mam, ale do tej pory czuję ich ból. Jest tak silny, że budząc się w nocy, muszę zażyć kolejną dawkę leku. Inaczej nie dam rady funkcjonować - przyznaje Zbigniew Wójtowicz.

Chuligani rzucili petardę. 38-latek stracił dwa palce. Kto za to odpowie?
Małgorzata Gleń

Mężczyzna jest zrozpaczony. Na razie przebywa na zwolnieniu lekarskim, ale nie wie, co będzie dalej. - Zostanę nie tylko kaleką, ale i bezrobotnym, bo jako stolarz bez sprawnych rąk nic nie zrobię. Z czego wtedy wyżywię dzieci? - martwi się 38-latek.

Teraz chce pozwać organizatorów, klub Beskid Andrychów, do sądu o odszkodowanie, za to, że nie zabezpieczyli dostatecznie meczu i narazili go na kalectwo. - Przygotowuję pismo w tej sprawie do klubu. A na mecze już nigdy nie pójdę i w życiu nie puszczę tam swoich dzieci i innym rodzicom też to odradzam - mówi.

Mecz, mimo zajść na trybunach, nie został przerwany. Policja wylegitymowała pseudokibiców po jego zakończeniu. Jeden dostał 500 zł mandatu za wniesienie petardy. W przypadku innych osób wszczęto postępowanie pod podobnym zarzutem, ale sprawców odpowiedzialnych za rzucanie petardami w kierunku rodzin z dziećmi nie znaleziono.

Policja winą za całe zajście obarcza klub, tłumacząc, że na stadion wpuszczono za dużo osób, co utrudnia analizę monitoringu, a tym samym odszukanie chuliganów.

- Była bardzo duża grupa osób stłoczona w sektorze ogrodzonym siatką. Około 300 osób w miejscu, gdzie powinno ich być najwyżej 100. Te osoby były identycznie ubrane. Zostały także odpalone flary, przez co było spore zadymienie - mówi Sebastian Gleń, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. - Wyodrębnienie sprawców z nagrania jest bardzo trudne - dodaje.

Policja przypomina też, że za porządek podczas meczu powinna odpowiadać wynajęta przez klub ochrona. Z kolei ochroniarze, których na tym meczu było zaledwie kilkudziesięciu, twierdzą, że gdy przeszukiwali kibiców przed wejściem na stadion, ci nie mieli przy sobie żadnych rac ani petard.

Bywalcy stadionu Beskidu wyśmiewają te słowa.

- Wiele razy wnosiliśmy sprzęt do opraw. Wystarczy to schować w spodenki, bo przeszukują „po łebkach”. Ci z Oświęcimia też pewnie swoje petardy pownosili bez problemu, bo przecież je mieli - mówi jeden z kibiców.

Działacze Beskidu od tej pory nie skontaktowali się ze Zbigniewem Wójtowiczem. Poprzestali tylko na krótkim oświadczeniu dla mediów.

„Ciężko odnosić się do czegoś, o czym nie mamy pełnych informacji. Jest nam również przykro, że incydent, jaki miał miejsce, jest tak szeroko komentowany i na tym cierpi zarówno nasz klub, jak i osoba poszkodowana”.

Takie słowa tylko drażnią pana Zbigniewa. - Nie czuję się poszkodowany komentarzami, a lekceważeniem przez Beskid zasad bezpieczeństwa i mojej osoby - mówi.

Redakcja

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.