MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ciekawe historie do opisania

Redakcja
Fot. Jerzy Cebula
Fot. Jerzy Cebula
Co by Pan chciał powiedzieć na pożegnanie Kanady? Ameryka Północna była dla Pana szczęśliwa, wszystkie cztery medale olimpijskie zdobył Pan na tym kontynencie.

Fot. Jerzy Cebula

ROZMOWA. Dwukrotny srebrny medalista z Vancouver ADAM MAŁYSZ opowiada o swoich spełnionych marzeniach i tych do zrealizowania

- Dobrze się czuję w amerykańskim klimacie, były też medale w Salt Lake City, również na pucharowych konkursach w USA. Ja jechałem tutaj optymistycznie nastawiony. I wręcz pewny, że z aklimatyzacją nie będę miał żadnych problemów. I to się sprawdziło.

Jest Pan bardziej zadowolony niż po Salt Lake City?

- No jasne, są dwa srebrne medale, a nie srebrny i brązowy. W obecny sukces musiałem włożyć dużo więcej pracy, bo lata lecą, nie jestem już młodzieniaszkiem. Tam jechałem jako faworyt, wszyscy liczyli na moje złoto. Nie było go, bo lepiej skoczył Ammann. W Vancouver głównym faworytem był właśnie on, mnie ktoś tam wymieniał jako kandydata, ale co najwyżej do brązowego medalu. Jak mówiłem, że jadę po medale, to patrzono na mnie z niedowierzaniem. Wierzyliśmy w to tylko ja i mój team.

Jakiego powitania spodziewa się Pan w kraju?

- Chciałbym spokojniejszego. Będę po męczącej podróży. Ciężko będzie sprostać kibicom na lotnisku, człowiek chciałby być w łóżku i przy rodzinie.

Pamięta Pan, jak w Salt Lake City prorokowałem, że będzie Pan skakał na igrzyskach w 2010 roku, choć wtedy miał Pan wątpliwości? Dotrwa Pana do igrzysk w Soczi?

- Pan poleci jako dziennikarz, ja może jako gość, jako działacz sportowy. Na pewno igrzyska olimpijskie to wspaniałe przeżycie sportowe. To dla mnie coś wyjątkowego. Może w Soczi będę osobą towarzyszącą? Ja cały czas żyję igrzyskami w Vancouver, mam w głowie te medale. A po powrocie czekają mnie kolejne starty pucharowe, mistrzostwa świata w lotach w Planicy. Potem zasłużony odpoczynek i planuję start w mistrzostwach świata w Oslo w 2011 roku.

Kanada to miejsce Pana wielkiego sukcesu sportowego, co jeszcze pozostanie w pamięci?

- Życzliwość policjantów. Mieli strasznie ciężką pracę, musieli nas nieustannie kontrolować, a robili to z takim taktem, bardzo uprzejmie. Stali godzinami na mrozie, podczas deszczu. Stale zagadywali do nas: Jak leci, jak się czujecie? Wśród nich było sporo Kanadyjczyków z polskimi korzeniami, wspominali swoje babcie, dziadków. Wielu mówiło po polsku.

A jak to wyglądało na poprzednich igrzyskach olimpijskich?

- Nagano to były moje pierwsze igrzyska, jechałem podekscytowany, że będę rywalizował w olimpijskich konkursach. Na miejscu szok, bo mieliśmy mieszkać w pensjonacie. Wieczorem nie pozwalano nam wypuszczać wody z wanny, tylko kąpała się w niej cała rodzina. W pokojach było tak ciasno, że jak ustawiliśmy torby, nie mogliśmy się ruszać. Miły akcent to była polska kuchnia, zrobili nam placki ze szpyrkami. Warunki były tak spartańskie, że przenieśliśmy się do wioski olimpijskiej. Gospodarze byli zrozpaczeni.

Potem było Salt Lake City...

- Wioska olimpijska była fajna. Ale było to po zamachach terrorystycznych 11 września, kontrole były przeogromne, a policjanci nie byli tak mili jak tutaj. Dawali nam w kość.

A Turyn?
- Nie czuliśmy atmosfery olimpijskiej, bo mieszkaliśmy poza wioską, w starej, 100-letniej willi. Pajęczyny na suficie, bielone ściany prawie czarne. Ogrzewanie kiepskie, szukaliśmy koców do okrycia. Nie mogłem zasnąć, bo było tak zimno. Wyniki sportowe nie były dobre, zabrakło formy, zabrakło Hannu Lepistoe. Takie jest życie sportowca, są wzloty i upadki. Tam byłem w dołku, choć siódme miejsce na normalnej skoczni nie było takie złe. Ale same igrzyska wspominam sympatycznie.

A co Pan wywozi z Vancouver?

- Na razie są we mnie jeszcze ogromne emocje. Mogę tylko powiedzieć, że to najbardziej udane dla mnie igrzyska.

Te gesty na skoczni, całowanie nart, zeskoku, klękanie na śniegu, były spontaniczne?

- Tak. Może kiedyś napiszę o tym książkę, o tych ciężkich i przyjemnych chwilach. A mam co opisać, jest wiele bardzo ciekawych historyjek. Choćby to, że byłem kiedyś kombinatorem norweskim.

Prowadzi Pan może swój pamiętnik?

- Pamiętnik to jest w mojej głowie. Próbowałem pisać dzienniczek treningowy, zapisywać pewne rzeczy na komputerze, raz wziąłem dyktafon, żeby zapisywać swoje opowieści. Ale jakoś nie potrafię tego robić.

Podobno proponowano Panu udział w "Tańcu z gwiazdami"?

- Mnie? Ja nie umiem dobrze tańczyć! Taką propozycję złożono mojej żonie. Ale zrezygnowała, bo to 4-5 miesięcy wyrwanych z życia. Wiem, że marzeniem żony zawsze było tańczyć, ale zniechęciło ją to, że musiałaby na czas programu zostawić rodzinę. Ja zawsze marzyłem, żeby dobrze tańczyć. Najczęściej po sezonie zakładałem sobie, że zapiszę się na jakiś kurs. Bo jak idziemy gdzieś na przyjęcie czy dyskotekę, to żona uwielbia tańczyć. A ja tańczyć tańczę, coś tam poskaczę, ale nie potrafię tego robić dobrze.

Tych marzeń jest więcej?

- Jest wiele rzeczy, które chciałbym zrobić, ale ciągle brakuje czasu. Mam tylko wykształcenie zawodowe, przydałoby się je uzupełnić. Pytałem Simona Ammanna, jak on to widzi. Jego też pytano, czy chce iść na studia. Mówi: "Ja wybrałem na razie sport. Miałem różne propozycje, żeby skończyć szkołę, pójść na studia. Ale postawiłem w tej chwili na sport". Moim marzeniem było też nauczyć się języka angielskiego. Co zabierałem się, to po 2-3 dniach treningu przechodziło mi, byłem tak zmęczony. Ale niemieckiego nauczyłem się. Może pomogło mi to, że mam menedżera Austriaka. Jakieś podstawy ze szkoły zawodowej miałem, gdzie 3 lata uczyłem się niemieckiego.

Czy skoki narciarskie idą w dobrym kierunku?

- Martwię się o przyszłość skoków. Proponuje się teraz nowe przepisy, nie do końca przemyślane. Pogoda często płata figle, co gorsza, brakuje możnych sponsorów. Coraz gorzej jest z finansami, obniżono nagrody dla najlepszych skoczków. Nie wiem, czy słusznie FIS zrównała w premiach zawodników, teraz nawet 30. zawodnik otrzymuje pieniądze. Nie tylko ja uważam, że czołowi skoczkowie napędzają koniunkturę. Więc powinno się im dobrze płacić. Cieszy mnie, że skoki stały się bardziej bezpieczne, to zasługa wprowadzenia stylu "V".
Mimo trwającej od 10 lat małyszomanii, Panu udało się skutecznie odizolować od tego zgiełku. Jak to Pan zrobił?

- Jak w 2001 roku wygrałem Turniej Czterech Skoczni, a potem zaczęły się sukcesy pucharowe, włącznie ze zdobyciem "Kryształowej kuli", dostałem mnóstwo przeróżnych propozycji. Na tym turnieju znakomity ongiś skoczek, mistrz olimpijski Espen Bredesen, powiedział do mnie tak: "Adam, jesteś mistrzem, ale będziesz jeszcze większym, jak nauczysz się odmawiać". I zacząłem odmawiać, choć wiem, że było to przykre dla tych, którym odmawiałem. Było to też przykre dla mnie, bo żałowałem potem, że nie przyjąłem zaproszenia, że komuś odmówiłem zrobienia wspólnego zdjęcia. Początkowo mój menedżer przymuszał mnie do takich spraw. Ale z biegiem czasu zrozumiał, że ja nie jestem Goldbergerem, który uczestniczy w licznych imprezach. Mam rodzinę, ona jest na pierwszym planie. Jestem i będę zawsze sportowcem, a nie showmanem. Dlatego udało mi się to jakoś przetrwać.

Dlaczego nie ma ostatnio przy Panu menedżera Ediego Federera?

- Ma duże problemy rodzinne, jego zięć ma poważne kłopoty zdrowotne. Ale cały czas jest ze mną, życzył powodzenia. Bądźmy szczerzy, rolą menedżera jest przede wszystkim to, żeby zapewnić zawodnikowi spokój finansowy. Udało się zdobyć dwóch strategicznych sponsorów, którzy są ze mną na dobre i na złe.

Przez 10 lat ciągnie Pan w górę polskie skoki, dlaczego ciągle nie mamy mocnej drużyny?

- Trudne pytanie. Nie wiem, czy to jest błąd szkoleniowy. Może moim kolegom brakuje tej iskry bożej? W Polsce brakuje małych skoczni dla młodzieży. Choćby w mojej rodzinnej Wiśle. Skocznie w centrum miasta to ruina. Aż strach, że skaczą tam dzieci. Na przebudowę trzeba 600-700 tysięcy złotych, czemu województwo, gmina nie znajdą tych pieniędzy? Powiedziałem sobie jedno, że dołożę wszelkich starań, aby doprowadzić do odnowienia skoczni w Wiśle.

Czy przekonał Pan już Hannu Lepistoe, aby pracował z Panem dalej? Trener powiedział nam, że marzy mu się już spokojna emerytura.

- Tak mówił Hannu? On żyje skokami, jakby sobie odpuścił nawet na rok, to ponownie do nich wróci. To jest taki trener, że frajdę sprawia mu praca ze skoczkami. Ona zna moje możliwości, wie, że udaje mi się dokonywać czasem cudów. On mi to często powtarza. A ja wiem, że on jako trener też potrafi wyczarować cuda.

Czy wyobrażał Pan sobie kiedyś, że może w sporcie dokonać tak wiele?

- W 1995 czy 1996 roku spotkałem się z kolegami w pubie. Zbierałem pieniądze na golfa II, chciałem taki używany samochód sprowadzić z Niemiec. Zbieraliśmy kasę na samochody. I nagle powiedziałem do kolegów: wiecie co, pojadę na Puchar Świata, wygram jeden konkurs i kupię sobie golfa. Pojechałem do Oslo, wygrałem konkurs, przyjechał do Wisły i mówię: jedziemy po samochód. Oni na to, że jeszcze zbierają. Stać mnie było na kupienie używanego golfa III. Potem kupiłem poobijane audi A3. I tak się spełniały moje marzenia motoryzacyjne. Na tym punkcie mam bzika. Jak coś sobie zamarzę, to staram się to zrealizować. Teraz wziąłem w leasing bmw X6. Nim go kupiłem, naszły mnie wątpliwości, to bmw jest drogie jak cholera, luksusowe jak cholera, niejeden powie, że znów Małysz rozbija się dużymi samochodami. Nawet żona zaczęła mówić w podobnym tonie. Ale wtedy pomyślałem sobie, że skoro ciężko pracuję, nikomu pieniędzy nie ukradłem, to warto spełnić swoje marzenie. Czy wiadomo, co się wydarzy jutro? Czy będę w ogóle żył? Kiedyś w Zakopanem pytano szwajcarskiego skoczka Andreasa Kuettela: "Skoczysz dobrze, skoczysz źle, a zawsze się cieszysz"? Kuettel na to: "Dlaczego mam płakać, ja się cieszę każdym dniem, że mogę tu być, uprawiać sport, że jestem zdrowy". Ja powtarzam to samo. Mam swoje marzenia i jakoś udaje mi się je realizować.
Skoki dały sławę, ale także pieniądze. Czy ktoś Panu doradza w tym zakresie?

- Nigdy nie szastam pieniędzmi. Stanowią dla mnie dużą wartość. Wiem, jak ciężko trzeba na nie pracować. Nie jestem multimilionerem. Stać mnie, by pojechać na zagraniczne wczasy, na pójście do restauracji, na kupienie bezpiecznego i dobrego samochodu. Największą satysfakcję sprawia mi, że mogę pomóc rodzinie i osobom, które często mnie o to proszą. To jest dla mnie ważne. Sportowcem nie jest się do końca życia. Staram się zebrać tych tyle pieniędzy, żeby zabezpieczyć byt finansowy mojej rodzinie.

Kiedy przeprowadzka do nowego domu w Wiśle?

- Mam nadzieję, że już na wiosnę. W tym momencie żona przejęła pieczę nad tymi sprawami.

A co z domem w Zakopanem? Ruszyła już budowa?

- Jeszcze nie. Na razie Wisła jest na pierwszym planie. Kocham Zakopane, mam tam działkę na Gubałówce. Tam nie postawię dużego domu, tylko drewniany szałas. Skromny, z grillem. Choć proponowano mi duży dom z wynajmowanymi pokojami. Planuje domek najwyżej 100-metrowy.

Był Pan w Vancouver?

- Tylko przejazdem. Nie miałem kiedy pojechać do miasta.

Rozmawiał ANDRZEJ STANOWSKI

Dziś wraca Małysz

Adam Małysz, wraz z innymi skoczkami narciarskimi, ma dziś o godz. 16 przylecieć na warszawskie Okęcie (lot z Frankfurtu). Na jutro na godz. 8 zaplanowano przylot biathlonistów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski