Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cierpliwie czeka na swój debiut w Milanie i reprezentacji Polski

Redakcja
- Kiedy kilka lat temu odszedł Pan z drugoligowej Brescii do trzecioligowej Foggii, w Polsce zostało odebrane to tak, jakby włoska kariera Bartosza Salamona się skończyła, zanim tak naprawdę się zaczęła...

ROZMOWA. - Mam nadzieję, że trenerzy docenią moje umiejętności - mówi piłkarz BARTOSZ SALAMON

- Wiedziałem, że tak ludzie zareagują w Polsce i się nie przejmowałem. Przecież miałem 19 lat, zdawałem sobie sprawę, że wielu moich rówieśników jeszcze nie zagrało w seniorskiej piłce. Ja miałem to szczęście, że już jako siedemnastolatek zagrałem we włoskiej Serie B. Mogłem zostać w Brescii i liczyć na parę występów, ale mnie to nie zadowalało. Wiedziałem, że muszę grać. Poprosiłem o wypożyczenie, co było nie w smak wielu ludziom. A ja sobie pomyślałem, że warto zrobić czasem krok w tył, żeby później zrobić dwa w przód. Wyszło na moje.

- Po roku wrócił Pan do Brescii, która spadła do Serie B...

- I od razu zacząłem grać w pierwszym składzie. Cały czas w pomocy. Miałem bardzo dobrą pierwszą rundę, po której dostałem kilka poważnych ofert. Byłem już w pewnym momencie bardzo blisko Sportingu Lizbona. Jednak zostałem i przytrafiła mi się kontuzja. Jak wróciłem, to nie byłem w formie, to nie było już to samo. Sporo czasu straciłem. Sezon zaczął się wspaniale, a skończył się źle. W lipcu pojechałem na obóz. Trener Alessandro Calori, który przyszedł do Brescii, wziął mnie na poważną rozmowę. Powiedział, że sam był obrońcą i jego zdaniem mam wszystkie predyspozycje, aby być środkowym obrońcą wysokiej klasy. Zapytał, czy ja wierzę w to i czy jestem chętny na taką pracę.

- Widział się Pan jako środkowy obrońca?

- Właśnie nie. Calori mnie do tego przekonał. Wcześniej grywałem na wielu pozycjach, ale nigdy w obronie. Byłem napastnikiem, środkowym pomocnikiem, defensywnym pomocnikiem. Trener mi otworzył oczy, był bardzo przekonywający.

- Jakie przedstawił argumenty za tym, aby grał Pan w obronie?

- Tłumaczył, że jest niewielu obrońców w całym światowym futbolu, którzy mają dobry przegląd pola, wyprowadzają dobrze piłkę, są dobrzy technicznie, nie biegają na oślep i stają się takimi rozgrywającymi od tyłu, potrafiącymi grać zespołowo. I do tego dobrze grających głową, wysokich, mających zmysł taktyczny. Jego zdaniem ja to wszystko miałem. Uwierzyłem mu, zacząłem intensywnie trenować na tej pozycji i zorientowałem się, że czuję się na tej obronie, jakbym zawsze tam grał. Świetnie mi to wychodziło od początku.

- Wtedy pojawiła się ta plotka o tym, że Pep Guardiola Pana obserwował?

- Nie, to było trochę wcześniej. To nie była plotka. Guardiola był na naszym meczu. Ale nie mam pojęcia, co później na mój temat powiedział. Wiem, że prezydent mnie zachwalał, bo mi to powiedział. Ale czy Guardiola odparł: "Ma pan rację", czy: "Nie, myli się pan", to już nie mam pojęcia. W każdym razie ta nowa pozycja mnie bardzo cieszyła, grałem równo, nie zepsułem żadnego meczu, no, może jeden. Zaczęli mnie obserwować przedstawiciele z Niemiec, Rosji, Anglii i Włoch.

- Nie uderzyła Panu woda sodowa do głowy?

- Nie, bo o zainteresowaniu wielkich klubów mną mówiło się od momentu, kiedy skończyłem 16 lat. Przyzwyczaiłem się do tego i nie zwracałem na to uwagi. Grałem, robiłem swoje, przestałem czytać gazety, nie zaglądałem do internetu. Nie chciałem o sobie słyszeć. Sam tak czułem, bo to rozprasza. Czasem zagrasz dobry mecz, a napiszą, że słaby, i wtedy myślisz, że byłeś słaby, tracisz koncentrację i orientację. Ja wiem, kiedy zagrałem dobrze, a kiedy źle, nie chcę się sugerować. Dwa lata temu byłem tak blisko Sportingu Lizbona, że zacząłem się już uczyć portugalskiego, a jednak nie wyszło. Dopóki nie ma podpisu na kontrakcie, nie ma sensu się podniecać.
- Jak to się stało, że trafił Pan do wielkiego Milanu?

- Na początku stycznia rozpoczęły się rozmowy, a w ostatnim dniu okienka transferowego zostały sfinalizowane. Nic wielkiego.

- Jaki jest Milan od wewnątrz?

- Wielki. Barcelona, Real, Manchester, Liverpool, Chelsea, Juventus, Inter, Milan. Każdy się chyba zgodzi, że to największe kluby na świecie. Skoro znalazłem się w takim towarzystwie, to nabrałem przekonania, że rzeczywiście w futbolu mogę zrobić karierę. Czekam na szansę.

- Jak blisko jest Pan pierwszego składu?

- Myślę, że mogę już grać. Ale wiem, że muszę być cierpliwy. Tym bardziej że Milan jest klubem, który kreuje młodych zawodników.

- W ostatnich latach oparty był na weteranach.

- Ale teraz zmienili politykę. Ci świetni piłkarze zaczęli się starzeć. W Milanie wprowadza się młodzież cyklicznie. Przed laty tak zrobiono, ściągając takich piłkarzy jak Gattuso, Pirlo, Ambrosini, którzy przez dekadę stanowili o sile klubu. Teraz robią tak samo, starając się ściągnąć najlepszych zawodników do 22 lat. Już paru mają: El Shaarawy, Balotelli, Niang, De Sciglio. Liczą, że ja będę piąty.

- Na środku defensywy ma Pan jednak sporą konkurencję.

- Jest nas sześciu, są też: Mexes, Zapata, Bonera, Zaccardo, Yepes. Nie jest łatwo się przebić, ale trener Massimiliano Allegri chętnie wprowadza młodzież. Najlepszym przykładem są Niang czy El Shaarawy, którzy niedawno grywali tylko ogony albo wcale, a teraz są już w pierwszym składzie. Myślę, że trener nie chce mnie spalić i w odpowiednim momencie da mi szansę -wtedy będę gotowy. Czy to będzie za tydzień, za miesiąc, czy dopiero w przyszłym sezonie, to mojego położenia nie zmieni.

- Na razie we wszystkich meczach siada Pan na ławce.

- Przyszedłem do Milanu kontuzjowany. Ale w czterech meczach siedziałem już na ławce, z Barceloną nie, bo nie byłem zgłoszony do Ligi Mistrzów.

- Ile lat jest Pan już we Włoszech?

- Sześć, wyjechałem jako szesnastolatek. Przyszedłem do Lecha Poznań w wieku 13 lat, pochodzę z Murowanej Gośliny, gdzie trenował mnie Ryszard Włodarczyk. W swoim ostatnim roku w Polsce zagrałem dwa mecze w rezerwach Lecha, były głosy, że może pojadę z pierwszą drużyną na obóz. Trenerem był wtedy Franciszek Smuda, ale odszedłem do Brescii. Było nas czterech w Lechu, którzy występowali w różnych młodzieżówkach. Trzem chłopakom zaproponowali kontrakty na trzy lata, mnie tylko na rok, miałem poważną kontuzję i zwyczajnie we mnie nie wierzyli. Może myśleli, że jestem już skończony. Dali mi kontrakt tylko do końca roku. I to okazało się moim szczęściem. Moi rodzice z ofert Brescii i Juventusu wybrali tę pierwszą. Przez pierwsze trzy dni byli ze mną, a później mieszkałem w internacie, szybko się zaaklimatyzowałem, nauczyłem się języka, cały czas chodziłem ze słownikiem. Później wynająłem mieszkanie, zdałem egzamin na prawo jazdy, poznałem dziewczynę, Włoszkę, dostałem dobrą robotę w Mediolanie. (śmiech)
- Jest Pan zaprzeczeniem tezy, że polski piłkarz zanim wyjedzie, musi okrzepnąć w naszej lidze...

- Jeśli ktoś jest otwarty, to się odnajdzie w nowym otoczeniu. Ja nie zamykam się w sobie, chcę poznawać świat, jestem go ciekawy. Zawsze się dobrze uczyłem, miałem świadectwa z czerwonym paskiem, nie chcę się chwalić, ale mówili mi, że sprawiam wrażenie dojrzalszego. Jeśli ktoś jest podobny, to nie ma na co czekać. Pomijając cały aspekt sportowy, to taki wyjazd rozwija cię jako człowieka, pozwala ci dojrzeć dużo wcześniej, stajesz się samodzielny, uczysz się języków, poznajesz ludzi z całego świata, różne kultury. To jest coś wspaniałego dla młodego człowieka. Nawet jakby się coś nie udało i musiałbyś wrócić.

- Będąc w Foggii, dostał Pan powołanie na zgrupowanie w USA. Nie zagrał Pan ani minuty...

- I tutaj też tak może być, choć mam nadzieję, że zagram choć chwilę z San Marino. Wtedy czułem, że jeszcze od tych chłopaków odstawałem, ale jak zobaczyłem te mecze z bliska, to stwierdziłem, że dałbym sobie radę. Chyba jednak było za wcześnie, byłem jedynie trzecioligowcem. Teraz dojrzałem, zrobiłem postęp i na pewno jestem lepszym piłkarzem. Rozumiem decyzję trenera, który mnie nie wystawił w spotkaniu z Ukrainą, bo wiedział, że nie zagrałem meczu od 22 stycznia.

- Brakuje nam środkowego obrońcy, który potrafi wyprowadzić piłkę do gry. Aż się prosi, by dać Panu szansę...

- Niezręcznie mi mówić na ten temat. Mam nadzieję, że trenerzy, którzy mnie obserwują, w pewnym momencie docenią moje umiejętności.

- Co taki występ przeciwko amatorom z San Marino może powiedzieć o środkowym obrońcy?

- Na pewno nie jest to przeciwnik, który może sprawdzić, jak ktoś zachowuje się w obronie, ale może dać jakiś generalny obraz o zawodniku. Jestem gotowy, aby grać.

- Atmosfera po meczu z Ukrainą jest grobowa...

- Wszystkim jest przykro. Mnie najbardziej szkoda tych wspaniałych kibiców, którzy marzli na stadionie. Nie zasłużyli na to. Dopóki matematyka nas nie pogrąży, musimy jednak wierzyć, że pojedziemy do Brazylii na mundial.

Rozmawiał Cezary Kowalski

OBAWIAJĄ SIĘ SAN MARINO

- To dla nas mecz na przełamanie. Nie ma się co oszukiwać, to wcale nie będzie łatwe spotkanie - mówi przed dzisiejszym (godz. 20.45) spotkaniem z San Marino napastnik reprezentacji Polski Robert Lewandowski. Zaskakujące słowa jak na piłkarza, który strzela w Lidze Mistrzów bramki Realowi Madryt, Ajaxowi i Szachtarowi, a teraz przyjdzie mu mierzyć się w eliminacjach MŚ z drużyną złożoną z ludzi zarabiających na życie jako piekarze i listonosze. Z drużyną, która zajmuje ostatnie, 207. miejsce w rankingu FIFA, a w rozegranych do tej pory 120 oficjalnych spotkaniach odniosła jedno zwycięstwo i zanotowała 114 porażek (bilans bramkowy 19:488). Drużyną, która sześć razy mierzyła się z Polską i sześć razy przegrywała (bramki 0:23) - ostatni raz cztery lata temu w Kielcach, gdy padł wynik 10:0.

Trener Waldemar Fornalik zapowiada najmocniejszy skład, z trzema, a może czterema zmianami w stosunku do meczu z Ukrainą (1:3).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski