A po wakacjach posłowie PiS z entuzjazmem uchwalą „obywatelski” projekt ustawy. Sprawę w zasadzie już przesądziło jednoznaczne stanowisko zajęte przez Jarosława Kaczyńskiego podczas spotkania ze związkowcami w Radomiu. Co więcej, akcja „Solidarności” ma bez wątpienia poparcie większości opinii publicznej. Olbrzymi wpływ wywarła tu wieloletnia kampania prowadzona przez Kościół katolicki, w tym zwłaszcza osobiste zaangażowanie Jana Pawła II, który opublikował nawet specjalny papieski list, poświęcony wadze i aktualności Trzeciego Przykazania.
Ale rolę odgrywa także powszechna empatia wobec kobiet - ekspedientek i kasjerek, które zamiast gotować w niedzielę domowy obiad i spędzać czas z dziećmi, już o świcie muszą pędzić do pracy. Ten aspekt sprawy ma niewątpliwie kluczowe społeczne znaczenie, gdyż w centrach handlowych kobiety stanowią 60%, a w tzw. „dyskontach” (typu Biedronka, Lidl czy Netto) - nawet 80% personelu.
Gdyby inicjatorzy ustawy poprzestali na takiej religijnej i społecznej argumentacji, można by z ich punktem widzenia się zgadzać lub nie, ale przynajmniej byłby to uczciwy i klarowny sposób postawienia problemu. Jednak „Solidarność” dorabia do projektu również argumenty ekonomiczne, całkiem rozmijające się z polską rzeczywistością.
Zwłaszcza teza, jakoby zakaz niedzielnego handlu miał wspomóc małe i średnie polskie sklepy w konkurencji z wielkimi sieciami zagranicznych dyskontów i hipermarketów - jest zupełnie pozbawiona podstaw. „Solidarność” oraz Prawo i Sprawiedliwość nie zamierzają bowiem przymusowo zamknąć tylko wielkich sklepów. Przeciwnie, ostrze ustawy wymierzone jest w interesy polskich sklepów oraz ajentów sieci franczyzowych (typu Żabka), którzy już dziś licznie rozwiązują swoje umowy ze strachu przed skutkami ustawy.
Rzecz tkwi w kluczowym wyjątku wprowadzanym przez ustawę. Zakaz handlu ma bowiem nie dotyczyć tych właścicieli sklepów, którzy w niedzielę osobiście staną za ladą, nie biorąc do pomocy żadnych pracowników. Dla przygniatającej większości polskich kupców, muszących zatrudniać kogoś do pomocy w sklepie, oznacza to obowiązek zamknięcia interesu w niedzielę. Zaś dla franczyzobiorców z Żabki - strach, że sieć postanowi ich zmusić, aby w niedzielę osobiście stanęli za ladą.
Statystyki nie pozostawiają wątpliwości, że w Polsce niedziela jest najlepszym dniem do handlowania, a średni niedzielny utarg wynosi aż 17% utargu całotygodniowego. To dużo więcej niż w większości krajów europejskich. Od ćwierćwiecza przyzwyczailiśmy się po prostu do możliwości robienia niedzielnych zakupów i wcale nie będzie nas łatwo od tego odzwyczaić.
Między bajki należy zatem włożyć naiwne nadzieje biskupów, że po zamknięciu supermarketów i galerii handlowych ich dotychczasowi bywalcy hurmem ruszą w niedzielę na msze do kościołów, albo nawrócą się na gorliwe praktyki religijne. Ale za to bez wątpienia pogorszy się kondycja polskiego handlu, który i tak ostatnio ledwie zipie z powodu przedłużającej się pokryzysowej deflacji (czyli stałego, trwającego od wielu miesięcy spadku cen).
Jak zwykle w takich razach - łatwiej poradzą sobie wielkie międzynarodowe sieci, które najwyżej zwolnią trochę pracowników i ograniczą liczbę punktów sprzedaży. Prawdziwy kłopot będą mieć natomiast polscy ajenci oraz mali i średni handlowcy. Najwięksi pesymiści już dziś wieszczą masowe bankructwa polskich sklepów. Ale nawet jeśli owi pesymiści przesadzają, to i tak pozostaje pytanie, na które „Solidarność” i PiS powinny jasno odpowiedzieć. Dlaczego zakaz handlu konstruują tak, aby uderzyć w małe i średnie polskie sklepy?
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?