Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co się dzieje w domach pomocy społecznej i zakładach opiekuńczo-leczniczych

Dorota Stec-Fus
Fot. 123rf
Krzyczą z bólu. Skurcze mięśni są nie do wytrzymania. [fragment usunięty na mocy wyroku sądu] Płaczą. Co dzieje się za murami zakładów opiekuńczo-leczniczych?

Kiedy przyszłam do mamy, mocno spała. Na pytanie: „Czy coś się stało” , pielęgniarka odpowiedziała: Nic, taka dzisiaj pogoda – opowiada Dominika J., córka byłej pensjonariuszki Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego przy ul. Wielickiej w Krakowie.

Nie dała za wygraną. Zaczęła dopytywać. [fragment usunięty na mocy wyroku sądu]. Dlatego śpi. – Krzyczała z olbrzymiego bólu, spowodowanego przykurczem mięśni. Pracujący w zakładzie terapeuci nie powinni do tego dopuścić! – komentuje wzburzona. Napisała do kierownictwa placówki, że rehabilitacja, którą otrzymuje matka, jest niewystarczająca. Z przesłanej odpowiedzi dowiedziała się, że, zdaniem lekarzy, zabiegi dostosowano do stanu zdrowia. W piśmie widniało ponadto: „Spełnienie Pani prośby wydłużenia czasu ćwiczeń pozbawiłoby innych pacjentów rehabilitacji i nie jest możliwe do zrealizowania”.

Ojciec Justyny Sz. zmarł po blisko pięciu latach pobytu w ZOL-u przy Wielickiej. – [fragment usunięty na mocy wyroku sądu] – opowiada pani Justyna. Wynajęły z siostrą opiekunkę, która przychodziła do zakładu, by wyjeżdżać z tatą na spacer. To był jego jedyny ruch. – Później już tylko leżał. Nieprawidłowe ułożenie w łóżku potęgowało jego cierpienie. Na początku prosił personel o zmianę pozycji. Potem nie miał już siły prosić – Justyna Sz. wolałaby te dni wyrzucić z pamięci.

[fragment usunięty na mocy wyroku sądu] Nie tylko ze strony części personelu, ale także rodzin starszych ludzi. – Przychodziłam do taty codziennie, zaraz po pracy. Niejednokrotnie widziałam, jak leżący w tej samej sali mężczyźni odwracali się i płakali. Nikt ich nie odwiedzał – w oczach pani Justyny pojawiają się łzy.

[fragment usunięty na mocy wyroku sądu]

Krystyna J. pracuje przy ul. Wielickiej od lat. Opowiada, jak przyjętych do pracy fizjoterapeutów, zamiast do rehabilitacji pacjentów, kierowano do pracy w roli ich opiekunek. – Muszą ich karmić, myć itp. I na terapię czasu brakuje – komentuje. [fragment usunięty na mocy wyroku sądu] Tych jest niewielu.

Kwoty, jakie Narodowy Fundusz Zdrowia przekazuje ZOL-om, są zbyt małe. Nasza rozmówczyni uważa jednak, że nawet przy obecnych nakładach poprawa zarządzania placówką pozwoliłaby na wygospodarowanie dodatkowych pieniędzy i zwiększenie liczby personelu. Przypomina, że na wniosek NFZ sprawą gospodarowania publicznymi pieniędzmi przez placówkę przy Wielickiej od miesięcy zajmuje się prokuratura, która przesłuchuje w tej sprawie kolejnych pracowników.

– Nasz personel bardzo ciężko pracuje, by w ramach istniejących możliwości zapewnić pacjentom prawidłową opiekę – mówi z naciskiem dr Dariusz Kubicz, zastępca dyr. ds. lecznictwa. Zaznacza, że do placówki przy ul. Wielickiej trafiają osoby w najcięższym stanie, po poważnych incydentach neurologicznych i częstokroć z tzw. zespołem wyczerpania rezerw. Oznacza to, że ich organizm stopniowo wyłącza poszczególne aktywności życiowe, z mówieniem włącznie. Nawiązanie kontaktu bywa wówczas bardzo trudne.

Do większości podopiecznych codziennie przychodzą fizjoterapeuci i wykonują z nimi ćwiczenia. Ale nie do wszystkich. – Czasami rehabilitacja jest wręcz niewskazana. Ponadto niektórzy pacjenci nie widzą potrzeby jej prowadzenia ze względu na zmiany związane z otępieniem i ograniczony wgląd we własny stan zdrowia – wyjaśnia Kubicz.

A psychotropy? –W niektórych sytuacjach konieczna jest konsultacja psychiatryczna i zlecenie odpowiedniego leczenia_– _odpowiada dyrektor.

ZOL przy ul. Helclów w Krakowie. Choć do wieczora daleko, większość pacjentek śpi. Niczego nie potrzebują, nikogo przy nich nie ma. Kobiety, których senność nie zmogła, spokojnie leżą lub siedzą. Cisza aż dzwoni w uszach. Od łóżka jednej z pań odchodzi syn. Mówi mi, że matce podawano leki psychotropowe. Sprawdził w dokumentacji. Czy były konieczne? Nie odpowiada.

Ponad 60 (na 110) mieszkańców ZOL-u, stanowią pacjenci w stanie wegetatywnym. Jadwiga Laszuk, dyrektor placówki, twierdzi, że „przysypianie” takich pacjentów nie jest konsekwencją aplikowania im leków psychotropowych. Śniadanie, toaleta, rehabilitacja – wylicza – wystarczają, by zmógł ich sen. Podkreśla, że wszystkie leki w zakładzie podawane są nie tylko po konsultacji ze specjalistami, ale też wyłącznie zgodnie z kartą zleceń lekarskich.

Henryk Knapik, prof. rehabilitacji, nie ma złudzeń. – Placówki, w których łagodząca ból rehabilitacja geriatryczno-paliatywna prowadzona jest prawidłowo i w wystarczającej ilości, należą do nielicznych. Z reguły jest po prostu fatalna – uważa. Opowiada o kobiecie z głęboką demencją, która leżała w gipsie… blisko rok, bo o nim zapomniano. Kiedy zaproponował szefowej jednego z ZOL-ów wprowadzenie nowych technik, przywracających częściową sprawność, usłyszał: „Czy pan zdaje sobie sprawę, że ja mam kolejki na 10 lat!?”.

Tymczasem zaprzestanie nawet na kilka dni profesjonalnej terapii powoduje niezwykle bolesny przykurcz stawów i usztywniających je mięśni. Wówczas pacjent, który widzi fizjoterapeutę, który chce mu te mięśnie rozciągnąć, częstokroć wręcz płacze na jego widok i odmawia ćwiczeń. Trudno go wtedy przekonać, że ucieczka przed ruchem skutkuje jeszcze większym cierpieniem.

Profesor wskazuje też na nierzadko nieprawidłowe kształcenie fizjoterapeutów. – Tłumaczę studentom, by zabiegi, w szczególności ze starszymi, schorowanymi ludźmi prowadzili do granic nieprzyjemnego odczucia. I stop. Jednak wciąż wielu rehabilitantów uważa, iż terapia, by była skuteczna, ma boleć. To oczywisty nonsens, bo potem pacjent się przed nią broni – denerwuje się Knapik.

Rozwiązanie problemu rehabilitacji w ZOL-ach jest trudne również dlatego, że terapia w tych placówkach na ogół nie przynosi widocznego efektu w postaci powrotu sprawności. A ambitni absolwenci studiów chcą awansować i robić karierę.

Jak rozwiązać problem seniorów, których, jak wskazują statystyki, będzie coraz więcej? Prof. Piotr Błędowski, ekonomista i gerontolog z SGH, od lat apeluje o rozwiązania systemowe. Na zbudowanie sprawnego systemu potrzeba jednak lat, a seniorzy domagają się zmian już dziś. Środowisko pielęgniarskie, zażenowane sytuacją w placówkach opiekujących się starszymi ludźmi, zaczyna mówić o sprawdzonym w niektórych krajach modelu pielęgniarstwa Dorothy Orem. W myśl jego zasad, personel zakładów ma wdrażać do niektórych czynności opiekuńczych członków rodzin pacjentów.

***

Prof. Piotr Błędowski, ekonomista i gerontolog ze Szkoły Głównej Handlowej, od lat apeluje o systemowe rozwiązanie narastającego problemu opieki nad seniorami. Bez tego podejmowane przez decydentów działania doraźne zapaść jedynie pogłębiają.

Podstawowym problemem jest zbyt mała liczba świadczeń opiekuńczych w miejscu zamieszkania starszego człowieka. A tym, które są w nim wykonywane, brak jakiejkolwiek koordynacji. – Jeśli pielęgniarki środowiskowe oraz pracownicy pomocy społecznej będą mogli poświęcać swym podopiecznym w ich domach więcej czasu i ich praca zostanie zintegrowana, wówczas liczba osób kierowanych do ZOL-ów zacznie się zmniejszać

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski