Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co się zdarzyło Łucji Prus?

Redakcja
Nie była artystką pierwszoplanową. Jak na co najmniej dwa dziesięciolecia występów pozostawiła po sobie niewielką ilość nagrań płytowych. W teczce wycinków prasowych znaleźć można znikome ślady reporterskich rozmów z piosenkarką. Nie była w szerokim znaczeniu popularna ani rozchwytywana, ani gwiazdorska. Tym podsumowaniem nie pomniejszamy bynajmniej dobrej pamięci o zmarłej niedawno Łucji Prus, bo taki był jej indywidualny wybór. W "Alfabecie polskiej rozrywki" (Filler-Groński-Wittlin) nie znalazło się nawet miejsce na jej odrębne hasło, zaliczona została do grona "pań, które zarabiają na życie dodawaniem własnego głosu do cudzych nut i tekstów".

Każdy powinien śpiewać tak, jakim jest sam

   Jest to określenie niedżentelmeńskie i już obelżywe wobec piosenkarki tak kulturalnej jak ona, nie szukającej taniego rozgłosu, bardzo starannie dobierającej głównie poetycki repertuar i pięknie, prosto go interpretującej. Jedna z autorek słów wyraziła się nawet w wywiadzie, że gdyby umiała śpiewać, chciałaby śpiewać swoje teksty tak jak Łucja Prus. Nie lubiła wielkich estrad i z trudem nawiązywała kontakt z liczną publicznością. Najswobodniej czuła się w studiu radiowym, w intymnej pracy z mikrofonem.
   - Idzie o to - mówiła - by nie śpiewać na koturnach, z przesadną celebracją, ale - przy całej koniecznej koncentracji - lekko, swobodnie, jak w rozmowie z kimś bliskim, rozumiejącym. Nie oglądam się na modę, w której upatruję nieautentyczność. Każdy powinien śpiewać tak, jakim jest sam.
   Jaka była? Najpierw ukończyła klasę skrzypiec w szkole muzycznej, a potem wydział wokalny, na dyplomie wykonując arie operowe takich mistrzów, jak Händel czy Rossini. Z piosenką zaprzyjaźniła się w r. 1962, w czym utwierdziła ją II nagroda na ogólnopolskim konkursie. Chyba temperament, rozwaga i wysokie wobec siebie wymagania nie pozwoliły owej przyjaźni przerodzić się w namiętność. - Bałabym się chyba powiedzieć, że moim życiem jest śpiewanie - wyznała kiedyś Łucja Prus. - Udaje mi się mieć dla siebie czas. Bo lubię jeszcze teatr, lubię czytać, gotować, spotykać się z przyjaciółmi...
   Od r. 1963 dokonała wielu nagrań radiowych, brała udział w estradowych programach poetyckich, uczestniczyła w nagraniach muzyki do sztuk teatralnych i filmów ("Brzezina", "Kochankowie z Marony") oraz w programach telewizyjnych. Współpracowała z Duetem Gitar Klasycznych, z Chałturnikiem, Skaldami, kwartetem Zbigniewa Namysłowskiego, Wojciechem Młynarskim, Janem Pietrzakiem i Włodzimierzem Nahornym (jego słynny "Portret" z tekstem Kofty lansowała w ZSRR w języku rosyjskim - trochę bowiem podróżowała po Europie).
   Miejscem szczególnie dla niej łaskawym stało się festiwalowe Opole. W 1965 r. dostała tam nagrodę za wykonanie wiersza Wisławy Szymborskiej do muzyki Andrzeja Mundkowskiego, swego męża - "Nic dwa razy się nie zdarza" i przestraszyła się, że ten tytuł, dosłownie traktowany, może być dla niej niedobrym prognostykiem. Nieprawda. Następnego roku sukces odniosła w piosence Sławińskiego-Osieckiej "Dookoła noc się stała" ("księżyc się rozgościł/ jeszcze ci nie powiedziałam/ wszystkich słów miłości..."), a w 1970 r. dziennikarze nagrodzili piosenkę Andrzeja Zielińskiego "W żółtych płomieniach liści" z cyklu "Listy śpiewające" Agnieszki Osieckiej, list "ornitologiczny" o ptakach, przylotach i odlotach... Dwie jeszcze padły nagrody opolskie: w 1973 r. za "Tango z różą w zębach" (Nahorny-Kofta) i w 1977 r. za "Kocham się w poecie" (Namysłowski-Młynarski).
   Łucja Prus budowała swą karierę wybrednie - zamiast "karierę" _lepiej zresztą powiedzieć: repertuar. - Nie śpiewam wszystkiego - mówiła - tylko to, do czego mam przekonanie. Uczciwość znaczy tyle, by to, co się umie, robić jak najlepiej, dawać z siebie wszystko, na co nas stać. Ale to jedna strona medalu. Sądzę, że nie należy mieć złudnego mniemania o swoich umiejętnościach, trzeba mieć świadomość rozwoju, czuć jego potrzebę, szukać ciągle czegoś nowego. Wciąż poszukuję najlepszej formy wypowiedzi. To jest trochę tak jak podczas dziecinnej zabawy "ciepło-zimno". Nagroda czy uznanie publiczności są dla mnie potwierdzeniem, że jestem już blisko, że warto szukać dalej. Trzeba jednak pamiętać, że gdy wreszcie padnie to upragnione słowo "_gorąco" - kończy się zabawa.
WŁADYSŁAW CYBULSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski