Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co zdążę zrobić, to zostanie

Redakcja
Elżbiecie Lęcznarowicz niezmiernie bliskie są Korczakowskie zasady wychowania. Fot. Grzegorz Ziemiański
Elżbiecie Lęcznarowicz niezmiernie bliskie są Korczakowskie zasady wychowania. Fot. Grzegorz Ziemiański
Kobietom niełatwo jest zrobić karierę w świecie zdominowanym przez mężczyzn, których jest zdecydowana większość na wysokich stanowiskach - w firmach, a także w urzędach i to nie tylko w Polsce, ale i w krajach wysokorozwiniętych, np. skandynawskich. Jednak Pani droga zawodowa jest zaprzeczeniem tej tezy. Czemu zawdzięcza Pani swój sukces?

Elżbiecie Lęcznarowicz niezmiernie bliskie są Korczakowskie zasady wychowania. Fot. Grzegorz Ziemiański

Elżbieta Lęcznarowicz, zastępca prezydenta Krakowa ds. edukacji i spraw społecznych

- Sukces nie przychodzi sam, a droga do niego jest wyboista. Wielkie znaczenie ma codzienna praca i ustawiczne doskonalenie się. W moim przypadku wielką rolę odegrał splot kilku czynników. Oczywiście, zawsze charakter człowieka nie jest bez znaczenia. Jestem osobą, która bardzo lubi wyzwania. Zwykle po kilku latach pracy w jednym miejscu, zwłaszcza, gdy czuję, że sporo udało mi się osiągnąć, przychodzi moment spełnienia i wypalenia - i znów szukam czegoś nowego. Bardzo cenię współpracę i działanie w zespole. Samotnie człowiek niewiele jest w stanie osiągnąć. Dopiero w starciu różnych postaw, pomysłów na wybrnięcie z konkretnych problemów, rodzą się najciekawsze rozwiązania. Sytuacja konfliktu nie deprymuje mnie. Wręcz przeciwnie - bardzo aktywnie wysłuchuję i analizuję argumenty drugiej strony. Towarzyszy mi przy tym zwykle stoicki spokój. Nie unoszę się gniewem. Umiem przyznać przeciwnikowi rację. Nigdy też nie rozpamiętuję przeszłości, zwłaszcza popełnionych błędów, bo tam nie da się już nic naprawić, zmienić. Jak to się mówi: nie płaczę nad rozlanym mlekiem. Myślę "do przodu". Poszukuję nowych rozwiązań.
Czy częste były sytuacje, kiedy musiała Pani stawić czoła męskiemu rozpychaniu się łokciami, brutalnej walce o stanowiska? Jak sobie Pani radzi w podobnych sytuacjach?
- W zasadzie nigdy nie byłam w takim położeniu. Spotykałam i spotykam nadal samych dżentelmenów! (śmiech). Wręcz przeciwnie - moi szefowie - od pierwszego do obecnego - ogromnie mnie wspierali i mi pomagali. Miałam duże szczęście do przełożonych. Przykładowo, gdy ukończyłam geografię w krakowskiej ówczesnej Akademii Pedagogicznej, obecnie Uniwersytecie Pedagogicznym, gdzie dziś mam nieco zajęć, otrzymałam skierowanie do pracy w wiejskiej szkole. Najpierw był to Czułów, a potem Biały Kościół. Dyrektor szkoły w Białym Kościele przechodził na emeryturę i wskazał mnie jako swojego następcę. Miałam wtedy niewiele ponad 20 lat. Byłam bardzo niedoświadczona, ale pełna entuzjazmu, z głową wypełnioną pomysłami. Okazane zaufanie było dla mnie ogromnym wyróżnieniem i zobowiązaniem. Wkrótce potem dostrzeżono mnie i zostałam gminnym dyrektorem placówek oświatowych w Wielkiej Wsi. W drugiej połowie lat 70. pracowałam już jako dyrektor szkoły zbiorczej w Skawinie. Funkcje te dały możliwość sprawdzenia umiejętności nadzoru nad szkołami i przedszkolami, ale również doświadczenie w administrowaniu nimi.
Jest Pani dyplomowanym nauczycielem geografii. Czym podyktowany był wybór tej pracy, o której mawia się, nie bez nutki cynizmu: "Obyś cudze dzieci uczył!"?.
- Moją najprawdziwszą pasją do geografii, do podróżowania. Jako mała dziewczynka zbierałam do skarbonki pieniądze z nadzieją, że dzięki nim uda mi się objechać kulę ziemską. Marzenia tego nie udało się do tej pory zrealizować, ale myślę, że kilku swoich uczniów zaraziłam miłością do geografii. Jednak oprócz zainteresowania przedmiotem, mam też w sobie żyłkę społecznikowską, misję niesienia innym pomocy. Jako szef placówek oświatowych czułam się osobą na właściwym miejscu. Lubiłam podejmować otwartą dyskusję - z uczniami, rodzicami, nauczycielami. Dzięki nim mogliśmy wprowadzać w funkcjonowanie szkół wiele zmian.
Postanowiła Pani piąć się po szczeblach kariery urzędniczej. Kiedy odkryła Pani w sobie chęć administrowania?
- Właśnie wtedy, pracując w różnych szkołach jako dyrektor. Z jednej strony realizowałam swoje powołanie do nauczania, z drugiej - zarządzałam oświatą. Wprowadzałam do szkół różne zmiany, rozbudowywałam je, jednoczyłam środowisko nauczycielskie wokół różnych pozytywnych idei. Miałam coraz większe doświadczenie praktyczne, poza tym, cały czas się dokształcałam. Czułam, że mogę osiągnąć znacznie więcej zarządzając oświatą, niż tylko ucząc młodzież. W 1982 roku powierzono mi stanowisko metodyka ds. kadry kierowniczej w Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli. Rok później zostałam wizytatorem Kuratorium Oświaty i Wychowania w Krakowie. Wreszcie w 1985 roku zostałam kierownikiem Wydziału Kadr w tymże kuratorium. Musiałam wtedy zgłębić wiele zagadnień prawnych, nieustannie się dokształcać. W latach 1989-1992 odeszłam z zawodu na urlop bezpłatny...
Ma Pani na koncie epizod bez pracy. Jak Pani go przetrwała?
- Z trudem, dlatego teraz doskonale rozumiem tych, którzy przychodzą do mnie w podobnej sytuacji. Ja sama wówczas zwróciłam się w stronę pozarządowych organizacji kobiecych. Wykorzystywałam w nich głównie swoją wiedzę i doświadczenie. Pomagałyśmy wielu kobietom, które miały kłopoty z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości przemian gospodarczych, np. planowały otwarcie własnej firmy, a nie bardzo wiedziały, jak to zrobić. Moja działalność polegała głównie na poradnictwie oraz wspieraniu w organizowaniu kursów doszkalających. Niektórym osobom trzeba było pomóc zdobyć nowy zawód, wysłać na kurs aktywizujący. Problemem był brak etatów, rosnące bezrobocie. Wreszcie po kilku miesiącach poszukiwań podjęłam pracę nauczyciela w Szkole Podstawowej nr 21 w Krakowie.
Był to krok w tył w karierze.
- Mam życiową zasadę, którą powtarzam za Miłoszem: "Żyjesz tu i teraz/Hic et nunc/Masz jedno życie/jeden punkt/Co zdążysz zrobić/to zostanie/Choćby ktoś inne/mógł mieć zdanie."
To mnie określa. W każdych okolicznościach można działać pozytywnie. Zaczęłam więc drogę zawodową od nowa, nie załamałam rąk.
Pojawiły się sukcesy?
- Ogromną radością było dla mnie to, że, choć pracowałam w tej szkole tylko trzy lata, zasłużyłam na miano najmilszego nauczyciela w plebiscycie uczniowskim w 1993 roku. Niespełna rok później zostałam dyrektorem Zespołu Szkół Ekonomicznych nr 1 w Krakowie. Ta praca była wielką radością. Był to okres tworzenia. Udało się odbudować nowe skrzydło szkoły, liczba uczniów zwiększyła się do 2 tys., wprowadziłam nowe klasy i profile nauczania: technika administracji samorządowej, technika ubezpieczeń, technika rachunkowości. Wreszcie szkoła zyskała status zabytku i została przepięknie odnowiona. Do dzisiaj jestem z tego niezmiernie dumna.
W 2003 roku rozpisany został konkurs na małopolskiego kuratora oświaty. Stanęłam w szranki z siedmioma innymi kandydatami - wszyscy byli mężczyznami. Po pierwszej selekcji zostałam ja i dwóch panów. Jednak na żadnym etapie selekcji nie doszło do tego, co pani określiła "rozpychaniem się łokciami". Po prostu każdy z kandydatów przedstawił swoją koncepcję pracy.
Pani propozycja została oceniona najwyżej. W latach 2003- 2006 sprawowała Pani funkcję małopolskiego kuratora oświaty. Jak podsumowuje Pani ten czas?
- Cieszę się zwłaszcza z upowszechnienia programu, do którego szkoły na początku odniosły się bardzo sceptycznie, a potem się do niego przyłączyły, dotyczącego osiągania tytułu szkoły dobrze wychowującej. Zwycięskie szkoły otrzymywały certyfikaty. Żeby zdobyć certyfikat, trzeba było udowodnić, że szkoła nie tylko kształci, ale też wychowuje, ucząc podstawowych wartości i postaw obywatelskich. W tym programie przemyciłam wiele z Korczakowskich zasad wychowania, niezmiernie mi bliskich.
Oczywiście, praca kuratora nie była drogą usłaną różami. Pojawiło się wiele sytuacji trudnych, ale też poznałam wielu bardzo zaangażowanych nauczycieli i samorządowców. Jednak zawsze, w każdej sytuacji, starałam się być sobą i rozumieć innych. Tak jest i teraz, od kiedy jestem zastępcą prezydenta Krakowa.
Gdy dzwoniłam do Pani, chcąc umówić na spotkanie, powiedziano mi, że akurat przyjmuje Pani mieszkańców Krakowa. Czy chętnie podejmuje Pani interwencje w tzw. "ludzkich sprawach"? Z czym przychodzą do Pani ludzie?
- Czasami z najzwyklejszymi, drobnymi sprawami. Przykładowo ktoś prosi, by pomóc mu wybrać szkołę dla dziecka. Ktoś inny chce, by mu podpowiedzieć, jak radzić sobie w wychowaniu dziecka z rozmaitymi dysfunkcjami, gdzie szukać pomocy. Wiele próśb związanych jest z problemami mieszkaniowymi mieszkańców. Tygodniowo przyjmuję około kilkunastu osób. Część tych spraw udaje się "załatwić" od ręki, ale czasami jestem bezsilna - problemem są bariery prawne albo finansowe.
Z jakiej swojej decyzji, którą udało się Pani przeforsować - pomimo trudności, sprzeciwów większości, jest Pani - z perspektywy czasu - najbardziej dumna?
- Jest wiele takich spraw. Cieszy każdy pomyślnie rozwiązany ludzki problem - np. mieszkanie komunalne, które udaje się odzyskać młodej dziewczynie, która przez lata wychowywała się w rodzinie zastępczej. Powołanie społecznego ośrodka opieki dla seniorów. Czasami odwiedzają mnie organizacje pozarządowe i wspólnie poszukujemy sponsorów na szczytne cele, na które, niestety, brakuje pieniędzy w miejskiej kasie.
Czy przynosi Pani sprawy służbowe do domu, zwierza się mężowi, przyjaciołom?
- Mój pierwszy szef - dyrektor szkoły w Białym Kościele powiedział mi: "Z chwilą, gdy stajesz przed klasą, powinnaś zamknąć za sobą drzwi rodzinnego domu". Staram się tak postępować, jednak nie zawsze jest to możliwe. Wysłuchuję rad męża i przyjaciół. Jeśli jestem przekonana o ich słuszności, stosuję je. Człowiek nie jest przecież samotną wyspą i ma wokół siebie ludzi m.in. po to, by wymieniać z nimi poglądy.
Jak Pani wychowywała własne dziecko?
- W myśl zasady T. Watsona: "...lepiej mierzyć ku doskonałości i chybić, niż mierzyć ku niedoskonałości i trafić..." - gdy córka ukończyła 14 lat, zaczęłam ją traktować jak partnera. Kiedy przychodziła do mnie z kłopotem, pytałam ją, z czego on wyniknął, z jakiego jej zachowania. Dlaczego tak postąpiłaś? - pytałam. Gdy miała problem, pokazywałam jej możliwe drogi rozwiązania, pozostawiając jej prawo wyboru. Jest to trudne, ale czułam, że tak trzeba. Gdy dziecko stosunkowo wcześnie zaczyna zmagać się z problemami, lepiej sobie potem radzi w dorosłym życiu. Oczywiście, dorastający młody człowiek musi mieć świadomość, że ma w rodzicu przyjaciela, z którym zawsze może otwarcie i szczerze porozmawiać, nie jest ze swoimi sprawami samotny i ma możliwość uzyskania rady. Moja córka została wychowana po amerykańsku - gdy miała 18 lat, uzyskała stypendium i wyjechała do Kanady, gdzie ukończyła studia. Wróciła do Polski, próbowała założyć firmę, jednak po pewnym czasie podjęła decyzję, że wyjeżdża do pracy do Wielkiej Brytanii. Pomimo, że córka jest daleko, mamy bliski kontakt, często rozmawiamy.
Czy jest Pani też "zwykłą kobietą", która gotuje, piecze ciasta, przygotowuje Wigilię, czy też te obowiązki w Państwa domu przejął ktoś inny?
- Nie piekę w ogóle ciast, ale radzę sobie z prowadzeniem domu. Bardzo cenię tradycje rodzinne. Sobotnio-niedzielne obiady przygotowuję sama, a Wigilię na zmianę z moimi dwiema siostrami. Nie wyobrażam sobie, by obca osoba krzątała się po moim domu. Przyznam jednak szczerze, że część codziennych obowiązków przejął mąż... To prawdziwa złota rączka, skarbnik domowy, a jego zupa z soczewicy i dyni jest rewelacyjna.
Jest Pani jedną z bardziej znanych mieszkanek Krakowa. Czy odpowiada Pani popularność, czy dobrze się Pani z nią czuje? Czy były momenty, gdy popularność jednak doskwierała, sprawiła, że ktoś wyrządził Pani jakąś przykrość?
- Nie czuję wielkiej popularności. Nikt nigdy nie sprawił mi przykrości. Czasami ktoś się uśmiechnie na ulicy albo o coś zapyta. Pewnego razu, gdy jedna z gazet napisała, że bardzo trudno jest się do mnie dostać. Mieszkańcy, którzy wcześniej byli u mnie po poradę, chcieli stworzyć coś na kształt komitetu obrony pani wiceprezydent, chcieli zebrać podpisy pod listem protestacyjnym... Odradziłam im to. Uważam, że eskalowanie konfliktu nie ma sensu.
Co jest Pani hobby? Jak się Pani relaksuje?
- Biegam, czasem chodzę na siłownię. I mam przyjaciół. Chętnie się z nimi spotykam, często przy stoliku brydżowym i lampce wina. Pracowałam w życiu w wielu miejscach. Wszędzie, nawet po wielu latach, odnajduję przejawy życzliwości. Świadomość, że ludzie chcą jeszcze znać byłą szefową, jest dla mnie najlepszym "lekiem na całe zło".
Rozmawiała: ALEKSANDRA NOWAK

Elżbieta Lęcznarowicz

Jest magistrem geografii - ukończyła Wydział Geograficzno-Biologiczny Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Ukończyła studia podyplomowe w zakresie organizacji zarządzania oświatą samorządową, a także ochrony i kształtowania środowiska. Pracowała między innymi na stanowiskach: metodyka ds. kadry kierowniczej, wizytatora Kuratorium Oświaty i Wychowania, kierownika Wydziału Kadr Kuratorium Oświaty i Wychowania, dyrektora różnych placówek oświatowych, a w latach 1994 do 2003 - dyrektora Zespołu Szkól Ekonomicznych nr 1 w Krakowie. W latach 2003 do 2006 była małopolskim kuratorem oświaty. Dodatkowe doświadczenie zawodowe zdobyła, pracując między innymi jako radna miasta i gminy Skawina, członek zarządu Towarzystwa Szkół Zjednoczonego Świata oraz działając w wielu organizacjach społecznych, a także jako wojewódzki koordynator Europejskiego Programu Badania Dojrzałości Szkolnej.
Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi (w 1995 r.), Medalem Edukacji Narodowej (w 2000 r.), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (w 2005 r.) Powołana na stanowisko zastępcy prezydenta Krakowa 6 grudnia 2006 r.
Mężatka, jedno dziecko (córka Dorota).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski