Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co zostało po Sowietach

ZBIGNIEW BARTUŚ
Ostatnie dni w Bornem Sulinowie... Fot. W. PNIEWSKI/REPORTER
Ostatnie dni w Bornem Sulinowie... Fot. W. PNIEWSKI/REPORTER
Rosjanie, byli "sojusznicy", zwani dziś przez historyków "okupantami", stacjonowali w Legnicy przez pół wieku. Reżyser Waldemar Krzystek, autor "80 milionów", tegorocznego polskiego kandydata do Oscara, 18 lat mieszkał o rzut kamieniem od "Kwadratu" i wciąż szuka tam inspiracji.

Ostatnie dni w Bornem Sulinowie... Fot. W. PNIEWSKI/REPORTER

Do roli siedmiolatka, z którego wyrósł najdłużej ścigany seryjny morderca współczesnej Rosji, zgłosiło się dwustu małych Polaków. Zbrodniarz zwany Fotografem dorastał w "Kwadracie", czyli części Legnicy zajmowanej przez dowództwo i koszary Północnej Grupy Wojsk Armii Sowieckiej.

Na kanwie maminej opowieści o ślicznej Rosjance, która jesienią 1965 roku, "z niemożliwej miłości do polskiego oficera", powiesiła się na apaszce w Lasku Złotoryjskim, nakręcił melodramatyczną "Małą Moskwę". Autentyczna ofiara tragicznego romansu, 32-letnia piękność, której urodę i elegancję starsi wspominają do dziś, miała na imię Lidia. Na jej grobie, zawsze zadbanym, legniczanie i pielgrzymi ze Wschodu składają wciąż świeże kwiaty.

"Fotograf" to całkiem inna historia z "Małej Moskwy", jak za PRL-u powszechnie nazywano Legnicę. Kryminalna. Pomysł zaświtał w głowie filmowca na wspomnienie samobójstwa sowieckiego żołnierza, który uciekł z odgrodzonego murem "Kwadratu" w tym samym roku, w którym pochowano Lidię. 12-letni wówczas Waldemar Krzystek widział to na własne oczy, dramat rozegrał się nieopodal jego domu. Dziś z pietyzmem ukazuje zarówno realia lat dzieciństwa, jak i obecne, np. w scenie, w której rosyjscy śledczy, w poszukiwaniu tropów mordercy, odwiedzają dawne sowieckie włości. Właściwie powinno być: "NIEDAWNE". Ostatni rosyjscy żołnierze opuścili Legnicę niespełna 19 lat temu. Wprawdzie materialnie nie ocalało po nich zbyt wiele - w byłym Domu Oficera mieści się dziś kuria biskupia, w Domu Prioma działa hotel Rezydencja, a w "leningradach", ichnich blokach z wielkiej płyty, powstały wygodne mieszkania, ale... - Przez pół wieku robili tu, co chcieli. Budowali, co chcieli i gdzie chcieli. Mówili nam, Polakom, co wolno, a czego nie - przyznaje legnicki historyk Wojciech Kondusza.

Zastrzega jednak zaraz, że "zwykli legniczanie wspominają Rosjan z sentymentem i sympatią". Prezydent miasta kieruje nawet do byłych "okupantów" i ich rodzin zaproszenia. A ci skrzykują się na popularnej stronie internetowej www.odnoklassniki.ru, odpowiedniku Naszej Klasy, rozpamiętują cudowne czasy "braterstwa" i przyjeżdżają do Polski coraz tłumniej - z dziećmi i wnukami. Tak jest we wszystkich miejscach, w których przez cały okres PRL-u i pierwsze lata III RP stacjonowali Rosjanie, a było tych miejsc 73. Zajmowały ponad 70 tys. hektarów, czyli tyle, ile Warszawa i Kraków razem wzięte i były praktycznie wyłączone spod polskiego prawa. Jedne, jak w Legnicy, udało się już w większości "ucywilnić" i ucywilizować, inne, jak ruiny Kłomina, są coraz częściej celem eskapad pod hasłem "Poznaj tajemice bunkrów i zobacz, gdzie Sowieci trzymali atomówki". Wszędzie można też spotkać byłych "okupantów" w podróży sentymentalnej. Niektórzy wracają na stałe, jak Aleksander Piwień, czyli Sasza, który obok urzędu w Bornem Sulinowie prowadzi z żoną Wierą restaurację w stylu sowieckim i sklep z rosyjskimi specjałami.

Bornego i okolic przez pół wieku nie było na żadnej dostępnej mapie ani w spisie miejscowości. Ukrywał się tu największy w Polsce sowiecki garnizon, liczący 25 tys. żołnierzy, z bronią wystarczającą do rozpętania III wojny światowej i zagłady globu. Wiera pracowała w nim jako przedszkolanka, Sasza jako oficerski fotograf.

W przyszłym roku prezydent Legnicy zaprosi nad Kaczawę byłych mieszkańców "Małej Moskwy". Mają świętować 20. rocznicę opuszczenia miasta. Ale niektórzy pewnie wychylą szklaneczkę za pół wieku starej, dobrej... okupacji.

Dariusz Tederko z magistratu w Bornem Sulinowie wspomina bazę Rosjan z sentymentem. To były jego młode lata. Okolica żyła z handlu z Sowietami. Kiedy w naszych sklepach stał tylko ocet, w uni-wiermagach za drutami można było kupić tuszonkę (konserwy), cukier, mąkę, olej, kaszę, mięso, sprzęt AGD, ciuchy, dywany, a do tego kawior, cukierki i igristoje. Miejscowi opowiadają o rosyjskich lekarzach, którzy "nigdy nie odmawiali pomocy". Żywym tego dowodem pozostaje chodząca ulicami Bornego Kasia: gdy jako dziecko paskudnie poparzyła się wrzątkiem, ruska sanitarka zabrała małą do lazaretu. - Oddali dziecko wyleczone - opowiada Tederko.

Polska młodzież grała z Rosjanami w piłkę, a to sprzyjało przyjaźniom. Choć do zamkniętej strefy można się było dostać wyłącznie za przepustką, na młodych przymykano oko. Za drutami mieszkali nie tylko wojskowi, ale i ich bliscy oraz cywile z obsługi. - Wiemy, że PRL nie był suwerennym krajem i gdyby koledzy z bazy dostali rozkaz z Moskwy, to by pewnie wyszli i strzelali do nas - przyznaje Dariusz Tederko. Wszyscy pamiętają słowa szefa armii rosyjskiej w Polsce, gen. Wiktora Dubynina (w Bornem zachowała się "jego" willa), że "jeśli nie byłoby stanu wojennego, to 14 grudnia 1981 r. wojska sowieckie rozpoczęłyby zbrojne działania przeciw narodowi polskiemu". - Ale czy to była wina zwykłych żołnierzy? - pyta Tederko.

Okupanci

Rosjanie poczynali sobie na 18 tysiącach hektarów w Bornem jak chcieli. Jak im strzeliło do głowy, żeby stawiać garaże na magistrali wodociągowej, to stawiali. Pozwolenia na budowę? Polskie normy? Śmiech! Od chwili wkroczenia tu w 1945 roku do wymarszu w 1992 r. traktowali poniemiecki poligon i koszary wraz z okolicą jak swoją własność. Identycznie było w pozostałych 72 miejscowościach zajętych na pół wieku prawem kaduka.

Pobyt wojsk sowieckich w Polsce nie był prawnie uregulowany do 1956 roku: między PRL a ZSRR nie było w tej kwestii żadnej umowy, więc z punktu widzenia prawa międzynarodowego Sowieci byli okupantami. Dopiero po Październiku '56 doszło do zawarcia umowy "o statusie prawnym wojsk radzieckich czasowo stacjonujących w Polsce". Rosjanie określili maksymalną liczebność żołnierzy na 66 tys. i obiecali, że będą nas co pół roku (ustnie) informować, ilu ich naprawdę jest. Do 1991 roku ani razu tego nie zrobili. A Polacy nie ośmielili się pytać. Nie próbowali też wyjaśnić, czemu "sojusznicy" stacjonują w 73 miejscowościach, choć umowa wspomina o 39.

Gdy powstawał rząd Mazowieckiego, było w Polsce ok. 58 tys. rosyjskich żołnierzy i 40 tys. ich krewnych. Użytkowali 7,8 tys. budowli, w tym 1,5 tys. mieszkalnych, 4 poligony, 13 lotnisk, bazę morską w Świnoujściu i 64 kilometry bocznic kolejowych. Przez pół wieku nie płacili za dzierżawę zajętych gruntów.

Po upadku muru berlińskiego wycofali się szybko z Węgier i Czechosłowacji, ale nie z Polski. Żądali milionów za "pozostawioną infrastrukturę", choć 90 procent zajmowanych przez nich obiektów pochodziło z czasów III Rzeszy. Z kolei strona polska domagała się zapłaty za dzierżawę gruntów i ich rekultywację. Stanęło na "opcji zero": wzajemnej rezygnacji z roszczeń. Ostatni żołnierze opuścili Polskę we wrześniu 1993. Nasze wojsko przejęło jedną czwartą gruntów i jedną dziesiątą obiektów po Sowietach. Resztę oddało władzom cywilnym. Majątek ten okazał się, w przenośni i dosłownie, polem minowym.
Toruński magistrat na 150 ha po Armii Czerwonej zaplanował osiedle. Rosyjski dowódca zapewnił na piśmie, że "teren jest całkowicie oczyszczony i bezpieczny". Tymczasem zbieracze złomu i amatorzy militariów co krok natrafiali na pociski, miny przeciwpancerne i puszki trotylu. Saperzy wywozili je ciężarówkami. Tak było wszędzie. - Odziedziczyliśmy teren totalnie zdewastowany - wspomina Marek Samborski, pełnomocnik wojewody opolskiego ds. majątku poso-wieckiego w czasach Jerzego Buzka. Zajmował się m.in. zagospodarowaniem lotniska w Brzegu. W ciągu 10 lat po odejściu Rosjan zainwestowała tam tylko jedna firma - wyspecjalizowana w przeładunku paliw. Wzbudziło to ironiczne komentarze, bo teren był tak skażony ropą, że dało się czerpać paliwo wprost z gruntu. Wystarczyło wykopać dołek. - Rekultywacja płyty wraz z likwidacją zostawionego przez Rosjan dzikiego wysypiska śmieci pochłonęła miliony z Funduszu Ochrony Środowiska - mówi Samborski.

Rosjanie przez pół wieku nie wpuszczali polskich kontroli. Pierwszym inspektorom ochrony środowiska po II wojnie pozwolili zajrzeć na zajęte tereny w roku... 1990. Ale wykonane za rządów Mazowieckiego i Bieleckiego pomiary w 9 bazach okazały się tak przerażające, że dowódcy zakazali dalszych kontroli. Wznowiono je po wyjściu Rosjan. Doprowadzenie do porządku terenów posowieckich kosztowało miliardy.

Największym wzięciem cieszyły się zostawione przez Rosjan mieszkania. 95 proc. z nich wybudowali przed wojną Niemcy. Sami Rosjanie postawili tylko kilkadziesiąt 45-lokalowych "leningradów", bloków składanych z elementów zwiezionych z ZSRR. Koszty ich adaptacji dla polskich rodzin sięgnęły kilkudziesięciu milionów złotych. Większość pozostałych obiektów trzeba było wyburzyć, bo nie spełniały naszych norm.

Nostalgia

Na terenach okalających dawne lotnisko w Brzegu stoją dziś osiedla, firmy, wybudowano nową siedzibę Urzędu Gminy Skarbimierz i salę zgromadzeń świadków Jehowy. Na byłej płycie lotniska powstają od pięciu lat zakłady przemysłowe.

- U nas marazm trwał aż do wejścia do Unii Europejskiej - przyznaje Dariusz Tederko z Bornego Sulinowa. W końcu jakoś poszło. Zjechali m.in. górnicy ze Śląska - spędzić emeryturę w malowniczych stronach, wśród 57 jezior i największych w Europie wrzosowisk. Ale na oddalone o 12 km, pozbawione dróg Kłomino, vel Westfalenhof, vel Gorodok, nie ma pomysłu. - Miał być ośrodek resocjalizacyjny, potem lekkie więzienie, baza deportacyjna, osiedle repatriantów, dom Monaru. Po ćwiczeniach Gromu i amerykańskiej Delty interesowały się Kłominem jednostki specjalne, potem mieli tu zgrupowania antyterroryści, wreszcie dotarła do nas plotka, że Amerykanie przeniosą tu bazę z Niemiec - wylicza Tederko. Nic z tego nie wyszło, więc nieoficjalny pomysł na dziś brzmi: zalesić. Tym bardziej że inspektor nadzoru budowlanego kazał rozebrać straszące w lesie posowieckie ruiny, w tym "lenigrady", a ostatni zamieszkany dom, blok socjalny, gmina przeniosła do Bornego z uwagi na koszty.
Ruiny zagrażają życiu amatorów turystyki historyczno-militarnej. Magnesem są dla nich legendy o podziemnym niemieckim mieście oraz niszczejące za miedzą, parę kilometrów na południowy wschód, atomowe bunkry w Brze-źnicy-Kolonii. Elektryzują łazików odkąd pięć lat temu minister Radosław Sikorski odtajnił dokumenty operacji "Wisła". Wynika z nich, że Rosjanie przez 20 lat trzymali głowice atomowe w trzech miejscach w Polsce - a jedno z nich znajdowało się właśnie w Brzeźnicy. Atomówki miały być użyte do ataku na europejskie państwa NATO. Było ich tyle, że można by unicestwić kilkadziesiąt Hiroszim.

Po odejściu Rosjan Brzeźnica-Kolonia trafiła w ręce polskiego wojska, a to zwróciło grunt nadleśnictwu. Leśnicy uporządkowali teren i odtwarzają las, w bunkrach zamieszkały nietoperze. Od połowy lat 90. nikt nie pilnuje zabudowań. Na tablicach nadleśnictwo ostrzega przed niebezpieczeństwem (uskok za drzwiami do bunkra ma cztery metry) i zakazuje samodzielnego zwiedzania. Wejścia zabezpieczyło betonowymi płytami.

Podobnie jest w Templewie koło Trzemieszna Lubuskiego, gdzie była druga baza atomówek. Natomiast w trzeciej bazie, leżącym 80 km na północ od Bornego Podborsku, obiekty są znakomicie zachowane dzięki pracy więźniów. Areszt Śledczy w Koszalinie siedem lat temu przejął za darmo koszary i dwa "nuklearne" bunkry. W środku lasu powstał półotwarty oddział więzienny.

Turystyka historyczno-militarna kwitnie w okolicy posowieckich baz do tego stopnia, że Andrzej Michalak, osiadły kilkanaście lat temu w Bornem budowlaniec, zarabia jako przewodnik. Telefony z całej Polski się urywają. Michalak prowadzi też muzeum, w którym zebrał 3 tysiące eksponatów znalezionych osobiście w lasach.

Ale coraz więcej turystów penetruje tereny dawnych garnizonów nie z ciekawości, lecz z sentymentu. - Spotkałem trzypokoleniową rodzinę: rodzice, którzy tu służyli, urodzone w Legnicy dzieci oraz wnuki, którym pierwsi i drudzy chcieli pokazać "cudowne miejsce z dawnych czasów" - mówi z kresowym akcentem (ze Stanisławowa) Wojciech Kondusza, autor książki "Mała Moskwa".

Zwraca uwagę, że przez bazy w Polsce przewinęło się kilkaset tysięcy Rosjan, kilkadziesiąt tysięcy skończyło tu szkoły. W samej Legnicy przez 48 lat mieli miasto w mieście: wille, tysiąc mieszkań, sklepy, kluby, kina, teatr, kawiarnie, księgarnię, gazetę, radio i telewizję, hale sportowe, parki, place zabaw, szkoły, przedszkola, zakłady fryzjerskie i fotograficzne, dwa więzienia... Przez 20 powojennych lat ich kontakty z Polakami były zakazane, ale potem się ożywiły, zawiązało się wiele przyjaźni. Dla Rosjan pobyt w Polsce był czymś na kształt pobytu w raju. Alternatywą była często zsyłka na Syberię, Daleki Wschód, Kuryle. W latach 80. do Afganistanu. Nic dziwnego, że wielu czuje nostalgię za Polską, a właściwie eksterytorialną "Małą Moskwą". Której już nie ma.
Na fali owej nostalgii, rosyjskiej i polskiej, powstała za to trzy lata temu... "Mała Moskwa", restauracja prowadzona w Legnicy przez Białorusinkę. W klimacie idealnym dla towarzyszy z Armii Czerwonej (z ich fotkami przy wejściu), ze wschodnim menu. Tropem Saszy z Bornego, który pierwszy wpadł na pomysł serwowania pielmieni i solanki w sowieckich dekoracjach, idą też inni. Kupują pokoszarowe budynki i zakładają lokale, jak Rossija czy pub PRL, gdzie zawisły portrety Gierka, Jaruzelskiego i Gomułki, barman nosi hełm ormowca, a na inauguracji imprez leci Międzynarodówka.

W Legnicy, oprócz grobu romantycznej Lidii, która w filmie "Mała Moskwa" nosi imię Wiera, przetrwał pomnik Wdzięczności. Prawicę kłuje w oczy. - Ale większość legniczan nie zamierza z nim nic robić - mówi Wojciech Kondusza. - Ich zdaniem wrósł w pejzaż i tradycję: tę służalczą wobec Sowietów i tę patriotyczną, bo pod pomnikiem dochodziło za PRL-u do niepodległościowych manifestacji. Poza tym mieszkańcy oddzielają politykę od normalnych kontaktów ze zwykłymi Rosjanami, którzy w dobrej wierze pełnili tu swą powinność.

Na przyszły rok prezydent Legnicy, za pomocą sentymentalnych portali typu Odnoklassniki.ru, zaprasza nad Kaczawę byłych mieszkańców "Małej Moskwy" i ich bliskich. Oficjalnie mają świętować 20. rocznicę opuszczenia miasta. Ale niektórzy pewnie wychylą szklaneczkę za pół wieku starej dobrej... okupacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski