Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cracovia nie powinna być zabawką prezesa

Rozmawiali Przemysław Franczak i Łukasz Madej
Wojciech Stawowy i Cracovia to skomplikowany związek. Były duże sukcesy, ale też głośne rozstania
Wojciech Stawowy i Cracovia to skomplikowany związek. Były duże sukcesy, ale też głośne rozstania fot. Wojciech Matusik
Rozmowa. - Ekstraklasa? Nie spodziewam się, że ktoś zadzwoni - mówi WOJCIECH STAWOWY, były trener m.in. „Pasów”. Teraz rozkręca własny futbolowy biznes: miesiąc temu założył w Sieprawiu szkółkę... Estilo de Espana.

- Telefon dzwoni czy nie?
- Nie dzwoni w sprawach, które mnie jako trenera by interesowały. Miałem jedno zapytanie, nie chcę mówić, z jakiego klubu, bo nic z tego nie wyszło, ale była to bardziej sondażowa rozmowa niż konkretna oferta. Żadnego innego telefonu nie było. I nie spodziewam się, żeby w najbliższym czasie to się zmieniło.

- Dlaczego?
- Bo na rynku wolnych jest kilku doświadczonych trenerów, z większą liczbą osiągnięć niż ja. W tej kolejce jestem więc daleko z tyłu.

- Spadł Pan z trenerskiej karuzeli?
- Zdecydowanie. Porównałbym ją do takiej karuzeli łańcuchowej, i z tych łańcuchów wyrzuciło mnie dość daleko. Ciężko wskoczyć z powrotem.

- Oferta z - powiedzmy - trzeciej ligi Pana interesuje?
- Zawsze mówiłem, że dla mnie nie jest ujmą pracować w niższych ligach, bo kiedyś jako trener zaczynałem pracę właśnie tam, natomiast teraz bogatszy o doświadczenia z różnych klubów, wiem, że nie można popełnić zasadniczego błędu: to znaczy pchać się w takie miejsce, gdzie naprawdę ciężko cokolwiek zrobić, oczekiwania są ogromne, a trenera traktuje się jako osobę, która ma wszystko zmienić jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki.

- Mówimy o jakimś konkretnym klubie z Pana CV?
- Mówię ogólnie o sposobach funkcjonowania klubów, w których aspiracje bywają olbrzymie, a możliwości są nieadekwatne do tego, by cele, o których mówiono, osiągać.

- Czyli to raczej nie o Cracovii.
- Absolutnie, uważam, że w Cracovii potencjał ludzki miałem dobry. Pokazaliśmy to zresztą na boisku, wróciliśmy po roku nieobecności do ekstraklasy, a w niej pierwszą rundę mieliśmy bardzo dobrą. Natomiast to, co potem zaczęło się dziać, te rzeczy, o których wielokrotnie mówiłem... Nie chciałbym do nich wracać, bo znowu powiedzą, że rozdrapuję stare rany.

- Nas interesuje coś innego. Czy dziś, z perspektywy czasu, myśli Pan, że to wszystko mogło potoczyć się inaczej, a wasze relacje z prezesem Filipiakiem mogły wyglądać lepiej?

- Mogły. Relacje zawsze buduje się po obu stronach. Nasze zdecydowanie inaczej by wyglądały, gdyby nie czepiano się mnie o rzeczy, które w ogóle nie były istotne. Bo jako szkoleniowiec nie mogę sobie pozwolić, żeby mi ktoś ustalał skład. Ale nawet pomijając te relacje między mną a profesorem, wydaje mi się, że sytuacja mogła się zupełnie inaczej potoczyć, gdyby zimą, kiedy po naprawdę dobrej rundzie jesiennej byliśmy zespołem w górnej części tabeli, nie pozbyto się Kosanovicia. To był pierwszy sygnał, że drużyna nie będzie wzmacniana. A potem pojawiły się te głośne wypowiedzi typu, że z tym czy innym zawodnikiem nie przedłuży się kontraktu. To w sposób bardzo poważny burzyło atmosferę. Na dodatek ściągało się nowych piłkarzy na gwałt, i to jeszcze takich, których nie chciałem. I tylko po to, żeby uspokoić opinię publiczną. A potem w klubie wręcz pluto na mnie, że nie wystawiam tego nowego środkowego obrońcy... Już nawet zapomniałem nazwiska.

- Mikulić.
- Właśnie. Mówili, że taki doświadczony, że taki ograny, a Stawowy się uparł i na niego nie stawia. Doświadczony, owszem, był, tyle że miał już braki szybkościowe, był mało zwrotny. Na ekstraklasę już się nie nadawał. Nie pomyliłem się co do niego, bo szybko z Krakowa zniknął. Gdyby więc wtedy sytuacja wyglądała inaczej, to... Ale też nie chcę całą odpowiedzialnością, że wiosna była taka, a nie inna, obarczać profesora Filipiaka.

- Ale wszystko rozsypało się po jego słynnym wywiadzie.
- Bomba tykała już wcześniej, profesor tym wywiadem uruchomił tylko zapalnik.

- Wróćmy jednak jeszcze do tego pytania o relacje między wami. Jaki prezes jest, taki jest, my zastanawialiśmy się nad czymś innym: czy nie myślał Pan później, że sam mógł być bardziej elastyczny? Bo to wyglądało trochę tak, że Pan chciał budować klub jak Alex Ferguson, gdzie o wszystkim decyduje trener-menedżer, a Filipiak jak Jesus Gil, gdzie to szef jest alfą i omegą. I Gil musiał wygrać.
- Bardziej elastycznym niż ja to chyba nie można być. Wiem, że jestem postrzegany jako osoba, z którą ciężko się współpracuje, która wyłącznie widzi własne pomysły. Wcale tak jednak nie jest. Problem polega na tym, że elastycznym można być do pewnego momentu, są pewne granice. Jeżeli się je przekracza, to nie mogę sobie na coś takiego pozwolić. Dowodem na to była sytuacja po wywiadzie z profesorem, w którym zostałem zaatakowany publicznie, w sposób niesprawiedliwy i nieuzasadniony. Nie mogłem tego zostawić. Bo jak to? Po raz kolejny różne rzeczy na mnie się wylewa, tylko teraz publicznie, a ja na to nie reaguję? A dodam, że rzeczy, które wylewano na mnie nieoficjalnie, nigdy nie ujrzały światła dziennego. Może jak będę starszy, napiszę książkę, w której to wszystko się znajdzie. I dla wielu ludzi w Cracovii na pewno nie będzie to przyjemna książka.

- To brak dobrego klimatu w klubie sprawiał, że Cracovia notorycznie grała poniżej swojego potencjału?
- Tak, dla mnie w stu procentach chodzi tylko i wyłącznie o atmosferę w klubie. O nic innego. Zresztą ten wątek zawsze przewija się w wypowiedziach ludzi, którzy z Cracovii odeszli. Popatrzmy na Cracovię Podolińskiego. To był najlepiej motorycznie przygotowany zespół w polskiej lidze! Czego brakowało? Chemii. Przyszedł trener Zieliński i dał tym zawodnikom troszkę odpocząć mentalnie, pokazał, że jest z nimi, i wszystko od razu się zazębiło. To może być trener Cracovii na dłużej, ale tylko pod warunkiem że w momencie kiedy przyjedzie kryzys - a w sporcie to normalna rzecz - nie włączą się znowu te ogniwa, które tam, niestety, funkcjonują, a które wszystko burzą i powodują, że ludziom wszystkiego się odechciewa. Z tego powstaje marazm, z którego trudno się podnieść. Chodzi między innymi o to, jak traktuje się piłkarzy. Nie życzyłbym żadnemu zawodnikowi, który jest obecnie w Cracovii, i w ogóle w polskiej ekstraklasie, żeby był tak traktowany jak na przykład Steblecki, Boljević, Straus, Bernhardt czy Danielewicz. Oni byli traktowani poniżej jakiejkolwiek normy. I trudno było wtedy od nich wymagać, żeby wychodzili na boisko i grali świetne mecze.

- Chodzi o to, że ktoś z klubu ich publicznie krytykował?
- Krytykować można, i nawet trzeba. Tylko ja zawsze powtarzam, że krytyka powinna coś za sobą nieść, być konstruktywna...

- A jaka była?
- Na poziomie chamstwa. Z taką krytyką absolutnie nie można się godzić. I ja się z tym nie godziłem. Nie chcę pewnych rzeczy tutaj cytować, ale to było po prostu ubliżanie, straszenie.

- Oni o tym Panu opowiadali?
- Przede wszystkim sam to słyszałem, bo trudno było tego nie słyszeć.

- Zaraz po meczach?
- Z reguły. Czasem też podczas treningów, kiedy przecież o pewnych rzeczach można dyskretnie rozmawiać z trenerem, a robiono to w sposób ostentacyjny. Do tej pory nie mogę zrozumieć, w jakim celu tak się zachowywano. Żeby pokazywać swoją wielkość, władzę? Zawodników to dobijało. Znów jednak wyjdzie z tego wywiadu, że ja krytykuję Cracovię. Chciałbym zaznaczyć, że cały czas jej dobrze życzę, bo to mój klub, z pięknymi tradycjami. Krytycznie oceniam jedynie system działania.

- Trudna to miłość. Z jednej strony osiągał Pan w Cracovii największe sukcesy, z drugiej - przeżywał najgłośniejsze rozstania. Ma Pan na to jakieś wytłumaczenie?
- Przyznam szczerze, że myślałem o tym bardzo często, i dochodzę do jednego wniosku: decydowała duża niechęć do mnie profesora Filipiaka. Ale czym podyktowana? Trudno mi powiedzieć.

- Może po prostu w Cracovii nie można być większym od szefa?
- Profesor Filipiak musi zrozumieć jedną rzecz. Jeżeli drużyna będzie dobrze grać, wygrywać, to kibice będą skandować nazwiska zawodników, trenera, a od czasu do czasu właściciela. Tak jest na całym świecie. Kibice Chelsea nie krzyczą przecież cały czas „Abramowicz, Abramowicz”. Ja w Cracovii pracowałem nie tylko na swoje nazwisko, ale przede wszystkim dla klubu i dla profesora Filipiaka. Nie twierdzę, że między nami nie było wielokrotnie wspaniałych momentów. Były. Ale proszę sobie wyobrazić sytuację, że wracamy z Legnicy po awansie do ekstraklasy, cały autobus śpiewa, cieszy się, po czym o godzinie pierwszej w nocy, kiedy zaraz mamy się spotkać z kibicami na Rynku, zapada grobowa cisza. Wszyscy w telefonach patrzą na informację z PAP, że profesora awans wcale nie cieszy, bo zdobyty został w kiepskim stylu, i zastanawia się, czy kadra trenerska będzie dalej pracowała. Jak można się wtedy czuć? Poza tym - czy nie można mi tego powiedzieć w cztery oczy? Wezwać na dywanik i powiedzieć: „Trenerze, zrobił pan awans, ale źle pan pracował”? Podalibyśmy sobie wtedy ręce, rozstalibyśmy i nie byłoby słowa z mojej strony. Natomiast jeżeli ktoś mnie cały czas atakuje publicznie, pokazuje jako nieudacznika, któremu przez przypadek udało się zrobić awans... Większych bzdur to ja nie słyszałem... A potem nie cieszyć się z tego, że Cracovia w ekstraklasie gra fajną piłkę, jest w czubie tabeli, cały czas w pierwszej ósemce, tylko krytykować, że zespół prezentuje „tiki-srakę”, że tak się nie gra. Cały czas krytyka, krytyka i krytyka. Ile można wytrzymać?

- Najlepszą terapią byłby dla Pana sukces z innym zespołem. Kiedy zacznie Pan się martwić, że ofert nie ma? Za rok, dwa?
- Choćby już nikt nigdy nie zatelefonował z taką ofertą, kompletnie nie będę się tym martwił. Zrobiłem sobie, można powiedzieć, rachunek sumienia, zastanowiłem się nad tym wszystkim i nie mam już ciśnienia. Również z tego względu, że mojej filozofii grania w Polsce się nie rozumie. To jest cały problem. Tak, mam swoją filozofię i nie będę jej zmieniał, bo albo człowiek jest czemuś wierny i do czegoś przekonany, albo w zależności od sytuacji zmienia swój pogląd na futbol. Mówią, że jestem trenerem, którego drużyny lubią długo utrzymywać się przy piłce. Ja tego nie rozumiem w ten sposób, że trzeba wykonywać sto podań, żeby podejść pod bramkę przeciwnika, bo oczywiście można to zrobić o wiele szybciej. Chodzi o to, żeby to podejście było wypracowane i generowało sytuacje, po których padają bramki. Jeśli nie da się tego zrobić trzema-czterema podaniami, trzeba spróbować dziesięcioma czy piętnastoma, a nie w głupi sposób wybijać piłkę na oślep. Proszę popatrzeć na Termalicę. Oglądam jej mecze i słyszę dziennikarzy, którzy komentując mecz, zachwycają się, że to drużyna, która nie pozbywa się pochopnie piłki, buduje akcje od tyłu. Jak Cracovia tak grała, to się ją krytykowało.

- No to może jednak będzie jeszcze zbyt na Pańską filozofię?
- Zobaczymy. A może przypadnie mi rola tego, który coś wprowadził w Polsce jako pierwszy, a potem o nim zapomniano. Nie przejmuję się tym, bo mam pomysł, co robić dalej.

- To znaczy?
- Wspólnie z moimi byłymi piłkarzami, a dziś przyjaciółmi, czyli Marcinem Cabajem i Wojtkiem Ankowskim, postanowiliśmy otworzyć akademię piłkarską. Akademia funkcjonuje już od niecałego miesiąca w Sieprawiu, mamy na razie 90 dzieci. Tam będę realizował to, czego nie mogę realizować w seniorach, to znaczy będę te dzieci po prostu uczył grania w piłkę, bo myślę, że to ciągle jest u nas bolączka.

- Rozumiemy, że dzieci w Sieprawiu nie będą wykopywać piłki na oślep.
- Będzie zakaz [śmiech]. Złożyliśmy już nawet papiery do akademii Barcelony z prośbą, żebyśmy byli ich szkółką satelicką. Jest duże prawdopodobieństwo, że tak się stanie. Jeszcze trochę wymogów musimy spełnić, ale mocno w tym kierunku idziemy, żeby być takim drugim ośrodkiem w Polsce po Warszawie. Nawet barwy mamy już zrobione pod Barcelonę.

- A nazwę?
- Wielu ludzi, jak to przeczyta, będzie się ze mnie śmiać, ale co tam, niech się śmieją. Nazywamy się Akademia Futbolu Siepraw „Estilo de Espana” [styl hiszpański - red.]. Nigdy nie ukrywałem swojego zamiłowania do piłki hiszpańskiej, choć nigdy wzorców z niej bezrefleksyjnie nie małpowałem, i po prostu chcę dzieci uczyć grać. Grać, nie kopać. Ja nie mogę patrzeć, gdy widzę zawodników, którzy bez sensu wybijają piłkę. No, nie mogę. Często, co oczywiste, oglądam mecze w telewizji. Proszę mi wierzyć, że przy polskiej lidze czasem wyłączam telewizor. Nie mogę pojąć, jak można tak męczyć futbolówkę. Szukam w programie, kiedy gra np. Bayern, bo to jest po prostu uczta.

- Dlaczego Siepraw, a nie Kraków?
- Bo w Sieprawiu i okolicach nie ma akademii z prawdziwego zdarzenia. Cieszy mnie ten projekt, sam stworzyłem program treningowy, bo trenowanie dzieci mocno wpisuje się w moją filozofię: trzeba cały czas się uczyć, iść do przodu za tym, co się dzieje na świecie, a nie skupiać się na tym, żeby za wszelką cenę osiągnąć wynik, bo dzięki temu utrzymasz się na stołku.

- Taka akademia to biznes, z którego można wyżyć?
- Jeżeli będzie się rozwijać, to oczywiście, ale nie jest to dla mnie myśl przewodnia.

- Dla Pana to powrót do korzeni.
- Czasem życie zatacza koło. Skoro zaczynałem z młodzieżą, to może mam z nią skończyć.

- Skończyć?! W styczniu obchodzić Pan będzie dopiero 50. urodziny.
- Dlatego nie porzucam myśli o pracy w ekstraklasie, bo to rzecz, której na pewno mi brakuje, ale - jak powiedziałem - już się nie napinam. Jest ta szkółka i to będzie wielka satysfakcja, jeżeli uda nam się wychować kilku zawodników, którzy trafią do dobrych klubów, będą fajnie grać w piłkę i gdzieś tam w wywiadzie powiedzą, w jakiej akademii się wychowali.

- Trudna sprawa. Tacy np. mistrzowie Polski juniorów z Wisły lądują w trzecich ligach.
- To jest taki polski problem. Wejdźmy w skórę trenera Moskala, który - choć Wisła długo nie przegrywała - co chwilę słyszy, że jego posada jest niepewna. Jak taki trener ma pracować spokojnie, wprowadzać młodych chłopaków, kiedy on musi postawić na zawodników ogranych, bo za wszelką cenę musi wygrać następne spotkanie? Moskal też wyznaje taką filozofię, żeby drużyna grała ładnie dla oka, ale w Polsce zespoły muszą przede wszystkim wygrywać. Ja się z tym zgadzam, bo o to chodzi, ale fajnie byłoby, żeby zwyciężać w sposób przemyślany i okraszony jakimś stylem. Bo jeśli my potem zderzamy się z Europą, to nas nie ma. Może czasami wygrywamy, ale proszę popatrzeć, w jakim stylu: często przypadkowo, po stałym fragmencie, ale nie przez zdominowanie rywala, dyktowanie warunków. W naszym kraju trenerzy nie mają czasu, żeby wprowadzać swoją myśl, prezesi są niecierpliwi, otoczenie też. Po dwóch przegranych żąda się głowy, dymisji trenera, robi się z niego nieudacznika. Nie mówię, że na Zachodzie jest zupełnie inaczej, ale tam jest inna kultura. Ludzie są w inny sposób wyedukowani, jeżeli chodzi o futbol. U nas ta edukacja prezesów, działaczy, czy też kibiców dopiero się zaczyna. Dlaczego na Zachodzie bije się brawo nie tylko za piękny strzał, ale też kiedy drużyna potrafiła wyjść spod pressingu przeciwnika? U nas tego jeszcze się nie dostrzega, za to oklaski można dostać, jak wybije się „dzidę” spod własnego pola karnego. Robiłem kiedyś statystykę i na dziesięć wybitych na oślep przez bramkarza czy przez obrońcę piłek, kiedy jest możliwość utrzymania się przy niej, siedem wraca na twoją połowę i to jeszcze pod nogi rywala. Jaki w takim razie jest sens wybijania piłki?

- Mówi Pan: brakuje cierpliwości. Ile czasu trzeba, żeby trener mógł się wykazać?
- Często mówi się, że aby ocenić trenera, trzeba mu dać popracować jeden sezon, czyli dwa okresy przygotowawcze. Jestem w stanie się z tym zgodzić, pod warunkiem, że masz w miarę dobry materiał piłkarski. Ale zakładając, że ten materiał jest zróżnicowany, wtedy czas, jaki trener powinien mieć, to cztery okresy przygotowawcze. Bez przeszkadzania i rzucania kłód pod nogi.

- Jak na polskie realia – zupełna fikcja.
- Wiecie, kiedy są najpiękniejsze momenty pracy trenera? Jak przyjeżdża do klubu podpisać kontrakt. Wtedy może zrobić wszystko. Co powie – jest realizowane. Ale nie daj Boże jak zacznie przegrywać, to z wtorku na środę staje się trenerem złym, niechcianym, fatalnym. Wtedy można schować sobie nie powiem gdzie te wszystkie obietnice, który słyszy się przy podpisywaniu umowy. Na początku jest tak:
- Prezesie, potrzebuję czasu.
- Oczywiście, nie ma problemu, ile pan potrzebuje?
- Rok.
- OK, ma pan rok spokojnej pracy.
Po czym po ośmiu kolejkach zajmujesz przedostatnie miejsce i słyszysz: - Trenerze, tak się nie da, są protesty kibiców, muszę pana zwolnić, bo nie da się tego wytrzymać. Przy okazji to dowód na to, że ten prezes kompletnie nie wiedział, kogo zatrudnia. To już wolałbym, żeby od razu wyłożył kawę na ławę: „nie wiem, kim pan jest, kolega mi pana polecił, czasu nie ma, wyniki chcemy od razu”. Wtedy przynajmniej wiedziałbym, że nie mamy o czym rozmawiać. Przyszedłem kiedyś do takiego klubu na rozmowy, w którym prezes czytał mi moje CV z otwartego laptopa, z jakiejś wikipedii. Przecież to jest chore. Skąd on ma wiedzieć, kim ja jestem, czy nie jestem oszustem, czy nie buntowałem zawodników, czy byłem lojalny, czy na treningach zmyślałem coś na poczekaniu.

- Zgadujemy: menedżera też Pan pewnie nie ma.
- Nie, bo nie zgadzam się z czymś takim, że to menedżerowie mają wciskać trenera do klubu. Tak jak od trenera wymaga się, żeby ściągnął zawodnika, za którego weźmie odpowiedzialność, tak samo od prezesa, dyrektora sportowego powinno się wymagać, że gdy zatrudnia trenera, to dlatego, że wie, jaki to jest trener, jak pracuje, jak osiąga cele. A nie na zasadzie, że ja szkoleniowca nie znam, nie wiem, kim jest, ale skoro poleca mi go jakiś menedżer, to go biorę.

- CV też Pan po klubach nie rozsyła?
- Nigdy w życiu nie wysłałem i nie wyślę.

- To zupełnie tak jak Jacek Zieliński.
- Jechaliśmy niedawno razem na kursokonferencję i mieliśmy czas pogadać, również o przewrotnym życiu trenera. Opowiadał, że prawie dwa lata siedział w domu i się zastanawiał, jak to będzie dalej, różne myśli krążyły mu po głowie. Aż proszę - dostał telefon z Cracovii i zespół pod jego wodzą bije rekordy. Oby tak dalej. O niego jestem spokojny, o chłopaków jestem spokojny, ale tym ludziom, który kierują klubem, życzę, żeby w kryzysowym momencie przypomnieli sobie, co było jak ten szkoleniowiec przyszedł do klubu. Żeby dali mu spokój i czas, a nie zaczynali bawić się w trenerów. To jest komedia, gdy prezes bierze tablicę i pokazuje na niej trenerowi, jak zespół powinien grać.

- Może Pan też złapie kiedyś jeszcze taką szansę jak Zieliński?
- Mam wrażenie, że w Polsce mnie się nie ceni, zdecydowana większość woli się śmiać z tego, co mówię, niż się nad tym zastanowić. Przedstawiają mnie jako oszołoma, ale nie mam zamiaru się z tym kopać. Wiem, czego chcę, mam swoje plany. Na pewno jednak żałuję, że w Cracovii nie udało mi się zrobić więcej. Bo jedno jest pewne – już nigdy do niej nie wrócę. Ta informacja uspokoi zapewne wszystkich ludzi w „Pasach” mi niechętnych.

- Może Pan złapie kiedyś jeszcze taką szansę jak Zieliński...
- Mam wrażenie, że w Polsce mnie się nie ceni, zdecydowana większość woli się śmiać z tego, co mówię, niż się nad tym zastanowić. Przedstawiają mnie jako oszołoma, ale nie mam zamiaru się z tym kopać. Wiem, czego chcę, mam swoje plany. Na pewno jednak żałuję, że w Cracovii nie udało mi się zrobić więcej. Bo jedno jest pewne - już nigdy do niej nie wrócę. Ta informacja uspokoi zapewne wszystkich ludzi w „Pasach” mi niechętnych.

- Nawet jak się zmieni właściciel?
- Właściciel się nie zmieni, nie ma takiej możliwości. To jest dla niego fajna zabawka. Ja tylko czekam na taki moment, że to przestanie być zabawką, a zacznie się poważnym projektem, którego częścią będą duże sukcesy. Jest stabilizacja finansowa, nie ma większych problemów organizacyjnych, są kibice, stadion, teraz jest bardzo fajny zespół. Najłatwiej jednak coś zepsuć. Nie daj Boże, przyjdzie trudny moment, niech się okaże, że Cracovia zakończy jesień na 14. miejscu. Wtedy wszyscy zapomną, jak to było jeszcze parę miesięcy wcześniej i zacznie się polowanie na czarownice. Wszyscy będą się w klubie zastanawiać, dlaczego przyszedł kryzys, co się dzieje, i tak będą dywagować bez końca, bo jak widzą prezesa Filipiaka, to panicznie boją mu się powiedzieć prosto w oczy, co jest nie tak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski